Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Gońcy do Bagdadu czekali już w wiosce. Skoro tylko otrzymali list, ruszyli w drogę, zabierając ze sobą lektykę dla grubego Kepeka zamocowaną na wielbłądzie. Kiedy zasiedliśmy do jedzenia, Halef jeszcze twardo spał. Przeważnie zachowuję umiar w jedzeniu; dzisiaj jednak zjadłem dwa razy tyle co zwykle. Nakładano mi z obydwu stron i zmuszony byłem się poddać. Kiedy później szedłem na górę, zabrałem ze sobą leżące ciągle u wejścia rzeczy Krwawego Mściciela, żeby schować je w „rupieciarni”. Gdy znalazłem się już u siebie, wyszedłem na taras, by zobaczyć, gdzie znajduje się słońce. Od południa upłynęła godzina. Położyłem się. Właściwie nie czułem się zmęczony. Nachodziły mnie różne myśli, które zapragnęły, bym udzielił im audiencji, i uzyskały ją. Później trochę się zdrzemnąłem, ale bardzo szybko się obudziłem. Zastosowałem więc sztuczne środki. Wyrecytowałem całą dużą i małą tabliczkę mnożenia od początku do końca i od końca do początku, Dzwonki Schillera i jeszcze parę innych wierszy, jednak wszystko nadaremnie. Wstałem więc, ubrałem się i spojrzałem na słońce. Od skończenia posiłku upłynęła zaledwie godzina. Co tu robić? Zagłębić się w dziełach Ustada? Spalić jego gazety? Tak. Wówczas jednak przyszło mi do głowy, że muszę odwiedzić chorego szejka Kalhuranu. Zszedłem więc na dół. W holu siedziały jeszcze razem Hanneh i Szakara. Serir* jednak został wyniesiony. — Nie mogę dzisiaj zasnąć — powiedziałem. — Nie mogę więc niestety spełnić swojej obietnicy. Może dziś wieczór poczuję się zmęczony? Spojrzały na siebie. Szakara zachowała poważną minę. Za to Hanneh roześmiała się i rzekła: — Nie mogłeś zasnąć, Sihdi? Co robiłeś w takim razie przez cały ten długi czas? — Jaki długi czas? — zapytałem, otwierając szeroko oczy. — Minęła przecież najwyżej godzina! — Godzina? To ty naprawdę nie wiesz, że spałeś cały dzień? A to dopiero historia! Wszelako do szejka Kalhuranów poszedłem dopiero wtedy, kiedy zgodziłem się znowu zjeść posiłek za dwóch ludzi. Nowy gospodarz „wysokiego domu” jak widać obejmował swój urząd z wielkimi honorami! Szejk znajdował się pod najlepszą opieką, o Krwawym Mścicielu raz tylko wspomniał, ale za to w sposób, który wyrażał więcej aniżeli jakiekolwiek słowa. Chciałem zobaczyć konie. Nie musiałem jednak iść daleko. Barkh i Assil ben Rih stały na podwórzu. Kara siodłał je, żeby je ujeżdżać. Na swoim Ghalibie zrobił przejażdżkę treningową już przed południem. — Sihdi, kiedy ty znowu będziesz mógł zasiąść w siodle? — powiedział. — Spójrz tylko, jak cię twój Assil prosi! Kary koń rzeczywiście wyraźnie to okazywał. Poruszał się tanecznym krokiem na wszystkich nogach, przesuwając się przy tym koło mnie, w taki sposób, że jakkolwiek stanąłem i tak dostałem w rękę strzemię. Było to zabawne i zarazem wzruszające. Chcąc sprawić mu chociaż na chwilę radość, podniosłem stopę, wsadziłem ją w strzemię i wskoczyłem na siodło. Chciałem przejechać tylko stępem przez podwórze, nic więcej. Ledwo jednak znalazłem się w siodle, byłem już za bramą, i nim schyliłem się, aby złapać zwisające cugle, zdążyłem się już znaleźć prawie w duarze. Nie czułem przy tym bólu ani niczego, co zmuszałoby mnie do zejścia z konia. Byłem nawet w stanie nim nieco pokierować, przyciskając udami jego boki. Siedziałem dosyć pewnie i nie chwiałem się. Kara szybko mnie dogonił. Cieszył się jak król z figla, którego spłatał mi własny koń. — Krótko się z tobą rozprawił, sihdi! — Zaśmiał się. — Jak daleko odważysz się jechać? — Zobaczymy — odparłem — ale tylko kawałek. Czuję się całkiem dobrze; tak, czuję nawet, jakby w siodle zachowały się jakieś moje dawne siły, które teraz wychodzą z niego dla mojego dobra. Niesamowite! Jechaliśmy wolno przez wioskę. Ludzie wychodzili z namiotów, chat i domów, pozdrawiali nas radośnie i dziwili się bardzo, że tak szybko widzą swojego pacjenta w siodle. Później zwróciliśmy się ku wschodowi nad brzeg jeziora. Wytrzymałem kwadrans. Potem poczułem się zmęczony i powiedziałem Karze, że muszę zsiąść i odpocząć. — Może tutaj się zatrzymamy — odparł, wskazując na brzeg. — To jest miejsce, które miał ci pokazać Pedehr. — Skąd wiesz? — Mówił mi, kiedy wczoraj z nim tędy przejeżdżałem. To było bardzo ciekawe. Znajdowaliśmy się w miejscu, gdzie Sillanowie zwykle poili swoje konie! Puściliśmy nasze nad wodę, a ja rozłożyłem się na trawie. Wówczas Kara ben Halef zagadnął: — Sihdi, czy jesteś bardzo zmęczony? Czy mogę powiedzieć ci o sprawie, która wydaje mi się bardzo ważna? Tak ważna, że mogę zwierzyć się z niej tylko tobie? — Mów! — Tifl kłamie? Wymówił tylko te dwa słowa; później zamilkł. — Tak! Wymówiłem tylko jedno słowo; później także zamilkłem. Po chwili Kara zaczął mówić dalej: — Tak, kłamie! A ty wiesz, że nienawidzę kłamstwa i gardzę kłamcami! A jednak jako gość muszę odzywać się do tego człowieka. — Może się mylisz — wtrąciłem