Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- „Czy ty nie masz czasami siostry?” „Ma na imię Lacuna” - potwierdziłem. - „Nasze imiona oznaczają to samo: przepaść albo brak czegoś. Naszym rodzicom się wydawało, że to będzie fajnie”. „To rzeczywiście bardzo sprytne. Ja jestem driada Desiree”. Pamiętałem o podstawowych zasadach dobrego wychowania. „Miło mi panią poznać, pani driado”. Skinęła głową. „No dobrze, Hiatusie, jesteś gotów wrócić do domu?” „Chyba tak” - powiedziałem, grzebiąc butem w ziemi. „Znam taką magiczną ścieżkę, która zaprowadzi cię na miejsce jeszcze przed zmrokiem. Sądzę, że wolałbyś nie zostawać w tym lesie na noc”. Rzeczywiście obawiałem się tego. „Chyba będzie lepiej, jeśli rzeczywiście nie zostanę”. Desiree znowu popatrzyła na mnie. „Ale, jak sądzę, nie pójdziesz, zanim coś zjesz. Nie chciałabym, aby twoja mama pomyślała, że puściłam cię do domu głodnego. Mam tu troszkę czip- sów i kraker-sów oraz paluszków”. Poszła za drzewo i po chwili wróciła z paterą pełną tych różnych rzeczy: jedzenia, którego jakoś nie miałem ochoty próbować. Ale nie protestowałem, bo wiedziałem, że aby stać się dorosłym, należy postępować tak jak oni, więc sięgnąłem do talerza. „Lepiej będzie, jeśli najpierw pójdziesz za skalny ustęp i umyjesz ręce” - powiedziała nakazująco. „Och, tak”. Poszedłem za skalny ustęp i umyłem się. Potem wziąłem od niej talerz i zjadłem trochę pożywnego jedzenia. Ku memu zaskoczeniu było nawet smaczne, chociaż wolałem smocze befsztyki i sok z czekoladowego mlecza. Potem spróbowałem na swój naiwny, dziecięcy sposób wyłudzić od niej coś jeszcze. „Pić mi się chce!” - zawołałem. - „Mogę dostać trochę soku z chmielu albo winogron?” Wiedziałem, że na to mi nie pozwoli, ale w drodze kompromisu uda się załatwić chociaż sok z czekoladowego mlecza. „Nie, Hiatusie” - odparła łagodnie. - „Jedynie nieco krystalicznej wody z tamtego źródełka”. Wskazała na małe zagłębienie, którego wcześniej nie zauważyłem; znajdowała się w nim czysta woda. Cóż, nie było wyjścia. Musiałem pójść i napić się niczym nie doprawionej, świeżej wody ze źródła zielonego niczym trawa. Nie była zła; nie miałem pojęcia, że zwykła woda potrafi tak świetnie ugasić pragnienie. Beknąłem i wróciłem do Desiree, po drodze wycierając mokre usta rękawem. „Myślę, że lepiej już pójdę” - powiedziałem. „Gdzie jest ta ścieżka?” Zachmurzyła się. „Chyba jest jakiś inny, grzeczniejszy sposób poproszenia o przysługę”. Powiedziała to jakby ot tak sobie, do nikogo. Domyśliłem się, że coś to musiało jednak oznaczać. „Hę?” Poruszyła się niecierpliwie. „Czy ty nigdy nie używasz słowa «proszę»?” Ach, więc o to chodziło. Musiałem użyć sposobu dorosłych. „Proszę, wskaż mi, gdzie znajduje się ta ścieżka”. Uśmiechnęła się, zupełnie jakby to było szczere; dorośli są dobrzy w tym. „Oczywiście. Jest tam” - wskazała ręką. Popatrzyłem we wskazanym kierunku, ale dostrzegłem jedynie gęste zarośla. „Gdzie?” Milczała, więc zorientowałem się, że pewnie znowu użyłem niewłaściwego zwrotu. Dorośli byli z tym zabawni. „To znaczy, proszę pokazać mi dokładniej, gdzie znajduje się ścieżka, pani driado”. Znowu się uśmiechnęła i odwróciła, a ja wtedy uświadomiłem sobie, że chociaż jestem chłopcem, a ona kobietą, nie jest wcale wyższa ode mnie i nawet chyba lżejsza. Trochę mnie to zaskoczyło, ponieważ dorośli z definicji powinni być więksi niż dzieci. „Ukryta jest za roślinami, jak większość prywatnych ścieżek. Jeśli pójdziesz dokładnie między tymi dwoma laurowymi drzewami, znajdziesz ją, a kiedy już na niej będziesz, nie stracisz jej z oczu. Ale uważaj, żebyś z niej nie zboczył, zanim dojrzysz zamek, bo jeśli zejdziesz z niej choćby na krok, nie zdołasz jej ponownie odnaleźć”. „Och, niewidzialna ścieżka!” - zawołałem zachwycony. „W pewnym sensie” - zgodziła się, dostrzegając w tym jednak coś zabawnego. „Wolimy uznawać ją za widzialną dla tych, którzy doceniają naturę”. Już miałem zaprotestować, że ja także doceniam naturę, ale pomyślałem, że mogła mieć na myśli na przykład czystą wodę. „Dziękuję” - powiedziałem z lekkim zwątpieniem, bo nadal nie widziałem we wskazanym miejscu żadnej ścieżki. „Może powinnam cię tam zaprowadzić” - zauważyła Desiree. „O tak” - zgodziłem się natychmiast. Ruszyła w kierunku, który wskazała wcześniej, ja podążyłem za nią. Znowu z podziwem spoglądałem na jej niewielką postać, ponieważ poruszała się w ten charakterystyczny sposób, typowy dla dorosłych kobiet. Zupełnie jakby miała bardziej elastyczne kości. Gdy doszliśmy do drzew laurowych, nagle przed nami pojawiła się śliczna mała ścieżka wijąca się przez las. Aż zamrugałem oczami, zaskoczony, że mogłem jej wcześniej nie dostrzec. Desiree odwróciła się i zobaczyła moje zmieszanie. „Jeśli cofniesz się o krok, ona zniknie” - powiedziała. Cofnąłem się, a ściana roślin zamknęła się, nie pozostawiając w polu widzenia ani kawałeczka ścieżki. „Ach, to prawdziwa magia” - szepnąłem, pojmując, w czym rzecz. „Nazywamy to magią sytuacyjną” - zgodziła się. Dorośli zawsze komplikują słowa w prostych sytuacjach. „Pomyślałam, że mógłbyś jej nie zauważyć, nawet gdybyś na niej stał, więc wolałam pokazać ją osobiście. Lepiej nie dać się skusić takim rzeczom, jak na przykład rosnącym przy drodze mangowcom, bo mogą sprowadzić na manowce”. „Tak” - zgodziłem się. - „Nie będę z niej schodził, aż dojdę do domu”. „Tak, z pewnością lepiej będzie, jeśli tak zrobisz”. Zauważyłem, że poprawia mnie na swój dorosły sposób