Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Milczeliśmy długą, długą chwilę. I to opat odezwał się pierwszy. – Czas na pożegnanie, Mordimerze. Wysyłam cię w świat z ciężkim sercem i nie liczę wcale, że coś zmienisz, kogoś ocalisz, a nici losów świata splotą się w twoich dłoniach... – Po co w takim razie żyć? – przerwałem mu gwałtownie. – Po to, by mieć nadzieję, iż stanie się inaczej, niż twierdzę. – Nie obraził się, ale spojrzał na mnie pogodnym wzrokiem. – Dla młodych takie sprawy są zakryty kartą, uważny starzec już wszystkie je zgłębił Kto poznał dobrze mądre, stare księgi, wie, że na lesze nic nie nożna zmienić. Oto, dlaczego starcy muszę być szaleni – wyrecytował. – Jesteś więc szalony, mój ojcze – rzekłem z pełnym przekonaniem, a przed oczyma miałem obraz z mych snów, którego nie wyjawiłbym nikomu. A raczej, cóż, szczerze mówiąc, wyjawiłem to człowiekowi, który z całą pewnością już nie żył. Co noc modliłem się w intencji jego zbawienia. Sam nie wiem czemu... Może dlatego, że mnie wysłuchał i zrozumiał? Wiedziałem, dokąd pójdę, i wiedziałem, że muszę tam dotrzeć przed Czarnym Wiatrem. I że muszę ocalić coś, co panuje w moim sercu, choćbym miał za to zapłacić najwyższą cenę. W końcu byłem człowiekiem, który zobaczył swego ukochanego Boga. Byłem kimś innym niż kilka pacierzy temu. – Mam nadzieję – przyznał, klepiąc mnie w ramię. – Mam taką najszczerszą nadzieję, kochany Mordimerze. Pielęgnuj marzenia, chłopcze, bo bez nich staniesz się... – Nieszczęśliwym – pozwoliłem sobie dopowiedzieć, kiedy milczenie przeciągnęło się zbyt długo. – Nikim – sprostował twardym tonem. – Bez marzeń staniesz się nikim! Jeżeli płaczesz nad tym, że w twoim życiu słońce zapadło za horyzontem, łzy przeszkodzą ci dostrzec piękno gwiazd. – A jeśli ich nie ma? – wyszeptałem, myśląc o gwiazdach. – To je stwórz, niemądry chłopcze! – Klasnął w dłonie. Odwróciłem się, by ruszyć w stronę drzwi, i tylko raz jeden, ten ostatni, postanowiłem spojrzeć w oblicze Jezusa. Krople złotej krwi spadły właśnie na skórę Jego twarzy i zobaczyłem, jak wielki zastygł na niej smutek. Potem uniosłem wzrok i zatrzymał się on na jednej z postaci ciętych srebrnymi sierpami. Była Aniołem. Pomimo że miała kobiece kształty, to jednak była istotą znajdującą się poza męskim lub kobiecym postrzeganiem (a może raczej ponad nim?). Nie budziła we mnie więcej namiętności niż marmurowe rzeźby w ogrodach Jego Ekscelencji biskupa Hez-hezronu. Tylko coś migotało w jej oczach. W złotych, niezwykłych oczach, w których pojawiał się ból za każdym razem, gdy srebrne sierpy haratały żyły. I wtedy niespodziewanie w mojej głowie odezwał się głos: „Zażądaj, by ci towarzyszyła. Nie odmówią". Być może, gdybym zastanowił się chociaż przez chwilę nad sensownością tej prośby, ugryzłbym się w język. Bo skąd miałem wiedzieć, kto przemawiał do mnie wewnątrz mojego umysłu i w jakim celu to czynił? Później pomyślałem, że przecież w tak świętym miejscu jak klasztor Amszilas nie dopuszczono by do manifestacji mrocznych mocy. Później tak właśnie pomyślałem, jednak w tamtym momencie zdołałem jedynie spytać: – Czy ona mogłaby mi towarzyszyć? Obaj mnisi unieśli głowy i powiedli wzrokiem w ślad za moim spojrzeniem. – To przekracza... – Na twarzy Zenobiusza pojawiło się wyraźne oburzenie. Opat dał mu znak, by zamilkł, potem wpatrywał się we mnie dłuższy czas. Nie opuściłem oczu. – Ano przekracza – zgodził się wreszcie. – Lecz w dzisiejszych czasach coraz częściej zdarzają się rzeczy przekraczające nasze pojęcie. Przyprowadźcie ją – rozkazał. Wydano odpowiednie polecenia i Anioł został opuszczona na łańcuchach. Obok niej stanęli dwaj mnisi ze srebrnymi sierpami w dłoniach. Anioł rozpostarła skrzydła. Nie otaczały jej tak jak mojego Anioła Stróża. Nie były wielkie i nie migotały świętą bielą. Skrzydła Upadłego Anioła były małe i poszarzałe. Otuliła się nimi, jakby chciała okryć swą nagość. Niemniej miała w sobie coś nieludzko pięknego: twarz oraz oczy połyskujące najgłębszym złotem. – Tnijcie – rozkazał opat. Srebrne ostrza uderzyły w skrzydła Anioła. Tak blisko przy samej skórze, że nie zostało nic poza ranami spływającymi złotą posoką. Krzyknęła. Głosem rozpaczy tak wielkiej, jakiej nie słyszałem wcześniej w niczyim krzyku, a przecież wiele krzyków, wrzasków oraz jęków miałem okazję słyszeć. Upadła, kuląc się na posadzce, i w tym momencie nie przypominała już Upadłego Anioła, lecz tylko torturowaną kobietę. Dostrzegłem jednak, że jej rany zabliźniają się niemal momentalnie. Po chwili pod łopatkami pozostały zaledwie zgrubienia skóry, jakby pociągnięte złotym brokatem. – Podnieście – rozkazał opat. Mnisi szarpnęli ją za ramiona. Ani delikatnie, ani okrutnie. Ot, po prostu skutecznie. Chwiała się w ich objęciach, z jej złotych oczu spływały łzy. – Będziesz mu towarzyszyć – rzekł opat. Pochylił się i oderwał jedno pióro z leżących na ziemi uciętych skrzydeł. Anioł jęknęła tak żałośnie, jakby ją to zabolało. Opat pomodlił się krótko nad wyrwanym piórem i podał mi je na otwartej dłoni. Lśniło. – Strzeż go jak oka w głowie, Mordimerze – nakazał. – Póki jest w twoim posiadaniu, ona nie wyrządzi ci żadnej krzywdy i usłucha każdego polecenia. Chyba że będzie chciała – obrócił spojrzenie na Anioła – umrzeć w przerażających mękach... Nie spodziewałem się, iż wszystko potoczy się w taki sposób. Gdybym wiedział, zapewne nie skusiłbym się, by poprosić o towarzystwo Anioła. Ale przecież wewnętrzny głos wyraźnie mi powiedział, że właśnie to jest słuszne. Jeśli coś takiego wydarzyło się przed samym Najświętszym Obliczem, to jak mogło to być czymś złym? Ośmieliłem się obrócić raz jeszcze spojrzenie w stronę Jezusa, jakby szukając w Jego twarzy lub wzroku potwierdzenia słuszności dokonanego wyboru. Jednak nie mogłem się łudzić, że otrzymam Znak. Oczywiście, że miałem teraz wątpliwości