Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

 Jak chcecie, jak chcecie  mówiBam i patrzyBam na nich, i jednocze[nie obejmowaBam wzrokiem krg m|czyzn, swobodnych ju| i [miejcych si gBo[no.  Jak chcecie !  wrzasnBam, a oni umilkli.  Ale popamitacie! UrwaBam i znów oddychaBam szybko.  Wy wszyscy  powiedziaBam po chwili i znów przerwaBam, i zastanawiaBam si par sekund, i przypomniaBam sobie:  I jeszcze ta pani  miaBam na my[li urzdniczk z poczty, mBod Mrozick.  I ten pan  my[laBam o listonoszu.  I wszyscy, wszyscy zobacz. Nad placykiem wisiaBo takie milczenie, |e gdybym przemawiaBa do nich bezgBo[nie, to i tak byBoby sBycha. Ale ja mówiBam, i to brzmiaBo tak dono[nie, |e chcc nie chcc zapamitywali ka|de sBowo.  {eby ona oczy straciBa  powiedziaBam.  {eby on okulaB. ZaczerpnBam tchu. W drzwiach sklepu staBy kobiety, dopiero teraz je zauwa|yBam, która[ prze|egnaBa si nagle.  I wy wszyscy te|. Spa nie bdziecie. Nieszcz[cia na was spadn i na to miejsce te|. Bdziecie jeszcze przeprasza. Jeszcze z was bd si [mia. A ty  7 Zlady raju 97 popatrzyBam na ojca  zobaczysz, jak to jest, kiedy ci goni. A ty  zwróciBam si z kolei do ChBopaka i nagle wzruszyBam ramionami  a ciebie mi |al. ChciaBo mi si jeszcze mówi, ale nie zd|yBam doda ju| nic. Na placyk przy-|eglowaBa babka. I ona dyszaBa, jak ja dyszaBam przed chwil, ale pojawiBa si tak godnie i statecznie, |e dyszenie si nie liczyBo. I nie mogBam przy niej nic mówi, zreszt sByszaBa moje kltwy, i w jej oczach zobaczyBam kar, jakiej sobie po prostu nie potrafiBam wyobrazi. UpadBam na ziemi i ludzie mówili, |e zemdlaBam. W godzin pózniej listonosz wracajc z poczty, tym razem na rowerze, i wiozc mBod Mrozick siedzc na ramie, przestraszyB si psa, który wyskoczyB z zaro[li i rzuciB si ku jego nogawce. Rower wpadB do rowu, listonosz zBamaB nog, a Mrozick tak podrapaBa twarz koBo oczu, |e przez kilka dni nosiBa przepask, a nawet musiaBa pojecha do szpitala, |eby j zbadaB okulista. Osada wiedziaBa o tym natychmiast. Kobiety przy wieczornych zajciach, szczkajc garnkami, [cielc Bó|ka, obrzdzajc inwentarz, mówiBy, |e ta maBa ma zBe oko i zBy jzyk. W nocy byBo wBamanie do sklepu i podejrzenia skierowaBy si jakby w stron mojego ojca i w stron ChBopaka  obaj przez chwil czuli si jak [cigani, za[ m|czyzni spod sklepu z rozgoryczeniem mówili, |e ta maBa wykrakaBa, bo sklep byB z powodu wBamania nieczynny, handlu nie prowadziB, i nikt nie dostaB piwa. -  % FaBszywy trop DZIEC, KTÓRY WSTRZSNA OSAD zaczB si dla mnie o pitej. O tej porze, doskonale wypoczta i gotowa na wszystko, wy[liznBam si z Bó|ka. WypchaBam kieszenie kurtki kieBbas i buBk, w kieszeD d|insów wsunBam na wszelki wypadek kozik babki, sBu|cy do prac ogrodowych, potem starannie wystylizowaBam li[cik do mamy:  Wyruszam naprawi to, co si staBo. I to, co si mo|e sta. Nie martwcie si 0 mnie. Wróc caBo. Tylko w mojej mocy le|y ratunek". PrzeczytaBam te zdania, ale nie wygldaBy dostatecznie przekonujco. DodaBam wic, wspominajc opowie[ ojca:  Id walczy ze zBymi siBami. Zwyci|". Ale i tego byBo maBo