Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Że promiskuityzm musi rozbijać rodzinę, a ponieważ podwaliną socjastazy jest rodzinna komórka — będziemy zmuszeni promiskuityzm odrzucić, chociażbyśmy skądinąd nie wiedzieć jak właśnie jego łaknęli. Itd. Oczywiście to „empiryczne” myślenie stanowi czystą magię. Nikt świata dla nas nie urządził; parametry materialnych zjawisk nie zostały połączone i posprzęgane tak, żeby nam udaremniały rozmaite samo—zgubne i samozagrażalne czynności; nie możemy tedy spychać z barków własnych odpowiedzialności za los ludzki ani na Pana Boga z Opatrznością, ani na „obiektywne prawa Natury”; żeby nie wiedzieć jak manewrowało się tą wolnością, od niej już nie ma ucieczki, gdy w pocie czoła i trudzie umysłu raz sieją wywalczyło. Trzeba to brzemię dźwigać, czyli trzeba decydować. Lecz decydowanie oznacza właśnie nic innego, jak tylko rozmaite formy możliwe sterowania kulturowymi procesami. Niestety, jedyna forma, jaką znamy na razie, to propaganda i przymus. Ale uświadomiony zakaz odczuwany jest zawsze jako zatrzaśnięte drzwi. Centralną wartością może się wówczas wydawać wysadzenie tych drzwi z zawiasów i rygli. Nie jest to najlepszy sposób łożyskowania ludzkich energii. Formy propagandowe — np. kryptokratyczne, stosowanie subliminalnej sugestii (siecią telewizyjną np.), i podobne, więc psychotropowe, też są moralnie podejrzane. Oczywiście, sakralizacja bądź inna forma uwznioślenia dla rewaloryzacji spraw płci byłaby może w pewnym historycznym miejscu nad wyraz pożądana. Ale jak można utrudniać „wstecznym biegiem” to, co ułatwione zostało już nadzwyczajnie — nie wiadomo, poza domena sankcji karnych. Nie wydaje się rzecz beznadziejna: wydaje się jednak bardzo skomplikowana i trudna. W każdym razie pewne jest jedno: traktowanie generalne kultury, w jej wszystkich normatywnych i normalizujących byt przejawach, jako skomplikowanego systemu zasieków i płotków, ogrodzeń i murów, na które najprostszą i najprzyjemniejszą radą jest czołg technologiczny, to już nie tylko gospodarka rabunkowa w ogrodzie aksjologicznym — to podcinanie gałęzi, na której siedzą nasza esencja z egzystencją razem. Ani panmaszynizm. ani panurbanizm, ani pankopulacjonizm nie mogą być hasłami, zawieszonymi nad wrotami raju „postindustrialnego”. Wartości rujnować za pomocą technicznych spełnień jest nadzwyczaj łatwo, lecz ich restauracja potem, gdy już leżą w gruzach, może się okazać zadaniem niewykonalnym przez czas niewiadomy. Czy nie byłaby cenna powieść, ukazująca ostrzegawczo świat, co sobie wreszcie „na całego” w seksie pofolgował? Ale takich w Science Fiction nie ma. Jest rzeczą dziwna, jak łatwo przychodzi pisarzom odrzucanie starych zobowiązań moralnych literatury, żeby je wymieniać na czystą zabawę. Specjalnie osobliwy charakter zdobywa takie postępowanie w strefie płciowych zboczeń. Podług teorii antropologicznych, które opierają się psychoanalizie, perwersja w seksie przejawia się jako akt intencjonalnego deformowania trwałych wartości. Wynika stąd między innymi, że dziecko nie jest wszechstronnie sperwertowane, jak to freudyści twierdzą, więc nie przejawia np. sadyzmu, niszcząc zabawki zamiast się konstruktywnie bawić. Gdyż organizm „wykazuje się” realizacyjnie w dostępnych mu formach czynnościowych, a istnieje taka faza rozwoju, w której dziecko potrafi już coś zburzyć lub popsuć, lecz niczego nie naprawi ani nie zbuduje. Nie ma jednak w tym akcie intencji niszczenia; a nie ma jej, ponieważ intencja zakłada wcześniejszy wybór. Jeżeli zdzieram trzewiki dużo chodząc, to nie dlatego, ponieważ jestem sadystą, wobec obuwia destrukcyjnie nastawionym, ale ponieważ latać nie mogę. Gdzie cel jest osiągalny wzdłuż drogi bezalternatywnej, tam nie ma intencji rozumianej selektywnie. Toteż niezgrabność, bezradność, niedołęstwo oznaczają zwykły brak wyższorzędnych nastawień psychicznych, które pojawiają się w następnych fazach rozwoju. Jak wykazuje obserwacja (por. H. Giese Abnormes und Perverses Verhalten, w Psychopathologie der Sexualität, Stuttgart 1966), u zboczeńców notuje się: 1) spadek satysfakcji z kontaktów urzeczywistnianych, przy zachowaniu prac wyobraźni niezaspokojonej i niezaspokajalnej; 2) przez to — tendencję do mnożenia takich kontaktów, z dalszą zapaścią zaspokojeń jako korelatem; 3) różne postacie frustracji. Albowiem wcale nie jest tak, jakoby zboczeniec był tylko obecnością zakazów społecznych frustrowany i by pod ich nieobecność mógł prowadzić cudowne i w pełni szczęśliwe życie. Syndrom jego objawów jest taki sam zasadniczo, jak w każdej narkomanii, z właściwymi jej stadiami — nieuchronnego powiększania dawki, zmniejszania się satysfakcji, spłaszczania się amplitudy doznań, a to wszystko są zespoły uszkodzeń oraz rozkładu struktur wiodących osobowości. Jednym słowem, człowiek przez seks totalnie zdominowany nie może się stać człowiekiem szczęśliwym, jeśli tylko podda się owej władzy z całkowitą uległością. Nikt nie sądzi przecież, że tragedie morfinistów wywoływane są przez utrudnienia, jakie im się stawia na drodze zdobywania wciąż większych ilości narkotyku. W sferze zboczeń płciowych sprawy są jednak bardziej zawiłe przez to, że można tam rozróżniać pomiędzy zboczeńcem popędowym i kulturowym. Ten pierwszy traktuje istniejące normy jako przeszkody na drodze spełnień, ale nie musi wcale dążyć do tego, by uległy one usunięciu podług orientacji jego popędu. Ten drugi natomiast życzy sobie, aby właśnie takie zmiany nastąpiły. Przez to jego zachowanie z anormalnego stałoby się normalne właśnie. Co prawda trudno dokonywać takiej dyferencjacji w praktyce. Zdarzają się mianowicie postawy sprzeczne wewnętrznie: klasycznym przedstawicielem jest tutaj już wspomniany de Sade. Kultura była mu, jak się rzekło, potrzebna jako słomianka do brudzenia. Sprzeczność zaś tkwi w tym, że gdyby jego program „brudzący” urzeczywistnić, tj. gdyby znikły wartości dziewictwa i dziewicy, spolegliwego opiekuństwa oraz tacy opiekunowie itd., de Sade stałby się pływakiem pozbawionym wody. A więc on jest zarazem oponentem kultury i jej adherentem, bo niszczy jej wartości, ale nie śmie ich do końca zniszczyć (gdyby to możliwe było), okazuje się tedy rodzajem pasożyta, który przy wybornej skuteczności swych działań objada żywiciela tak, aż z nim razem ginie. Ponadto obserwacja behawioru nie zawsze powiadamia o jego motywacji. Dla jednego niszczyciela wartości akt ich destrukcji już jest celem właściwym; dla drugiego — środkiem do celu. W tym sensie pyromaniak podpala dom dla innych powodów, niż burzy go strażak (kiedy ów dom stoi przy ognisku pożaru i mógłby się przenieść przezeń ogień na dalsze zabudowania)