Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Przez dwa miesiące nad Warszawą stał wysoki na parę kilometrów słup dymu i płomieni. W wyniku walk ulicznych zginęło około 200 tysięcy ludzi, a te dzielnice, które nie zostały zburzone przez bomby i ogień ciężkiej artylerii - uległy spaleniu przez oddziały Ss; miasto, które przed powstaniem liczyło ponad milion mieszkańców, po powstaniu było pustynią ruin, jego ludność została deportowana, a jezdnie pozbawione bruku zamienione na cmentarze. Alfa mieszkał na odległym przedmieściu, w dzielnicy graniczącej z polami. Dzięki temu ocalał i udało mu się przedostać przez strefę, w której łapano uchodzącą ludność na roboty przymusowe i do obozów koncentracyjnych. W kwietniu 1945 roku, już po wypędzeniu Niemców przez Armię Czerwoną (walki wtedy toczyły się u bram Berlina), przyjechaliśmy z Alfą do Warszawy i błądziliśmy razem po górach gruzu, które wznosiły się tam, gdzie kiedyś były ulice. Kilka godzin przebywaliśmy w zakątku miasta dobrze nam kiedyś znanym. Nie mogliśmy go teraz poznać. Wspięliśmy się po stoku czerwonych cegieł i weszliśmy w fantastyczny krajobraz księżyca. Panowała tam zupełna cisza. Balansując, aby nie upaść, schodziliśmy w dół usypiskami i wynurzały się przed nami coraz to nowe sceny pustki i zniszczenia. W jednym z wąwozów natknęliśmy się na deszczułkę przymocowaną do metalowej sztaby. Na deszczułce odczytaliśmy napis zrobiony brunatną farbą (farba wyglądała jak krew. Napis ten brzmiał: "Droga cierpień porucznika Zbyszka". Alfa musiał wtedy myśleć to samo co ja. Myśleliśmy o śladzie, jaki zostaje po życiu człowieka. Te słowa brzmiały jak krzyk ze zdruzgotanej ziemi, zwrócony ku niebu. Było to wołanie o sprawiedliwość. Kim był porucznik Zbyszek? Jakie były jego cierpienia, o których nie dowie się nikt z żyjących? Wyobrażaliśmy sobie, jak pełzał po tym szlaku, który zaznaczył napisem jeden z jego kolegów, też pewnie później poległy. Jak wysiłkiem Woli utrzymywał słabnące siły i czując, że jest ranny, myślał tylko o jednym: o wypełnieniu zadania. Po co? Kto zmierzył jego mądrość czy szaleństwo? Czy była to monada Leibniza mająca we wszechświecie swoje przeznaczenie, czy też tylko syn pocztowego urzędnika idący za przykazaniem honoru, które zostało mu wpojone przez jego ojca pamiętnego na cnoty szlacheckiego dworku? Szliśmy dalej i natrafiliśmy na wydeptaną ścieżkę. Ścieżka ta zaprowadziła nas w kotlinę między górami. Na dnie kotliny stał niezdarnie sklecony krzyż, a na nim hełm. Pod krzyżem świeżo zasadzone kwiaty. Leżał tu czyjś syn, matka odnalazła do niego drogę i wydeptała ścieżkę przez codzienne swoje wizyty. Łoskot jakby teatralnych gromów odezwał się nagle. To powiał wiatr i pogięte blachy trzymające się na ścianie, która była jak cypel skalny, zaczęły bębnić o siebie. Wydostaliśmy się z rumowisk na nietknięte niemal podwórze. Między chwastami widać tam było zardzewiałe maszyny, a na stopniach spalonej willi znaleźliśmy księgi z saldem strat i zysków. Powstanie warszawskie rozpoczęte na rozkaz rządu emigracyjnego w Londynie wybuchło, jak wiadomo, w chwili kiedy Armia Czerwona zbliżała się do stolicy, a cofające się wojska niemieckie toczyły walki na przedpolach miasta. Temperatura konspiracyjnych nastrojów dosięgała wtedy wrzenia. Armia podziemna chciała się bić. Celem powstania było wyrzucenie Niemców i zajęcie miasta tak, aby Armia Czerwona zastała tam już funkcjonujące polskie władze. Kiedy bitwa w mieście się zaczęła i kiedy się okazało, że Armia Czerwona stojąca za rzeką nie rusza z pomocą, za późno było na rozważania; tragedia rozegrała się do końca z dokładnością wszelkich przepisów. Było to powstanie muchy przeciwko dwum olbrzymom. Jeden olbrzym stał za rzeką i czekał, aż drugi olbrzym zdusi muchę