Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Gabrielle wyciągnęła rękę, jakby chciała go dotknąć, lecz zaraz zacisnęła palce w pięść i cofnęła dłoń. - 202 - - Ale jak temu człowiekowi mogło ujść na sucho coś tak potwornego? Mówisz o niewolnictwie, i przecież usiłował popełnić morderstwo. Posłał jej twarde spojrzenie. - Jeśli zamierzasz tu mieszkać, choćby przez krótki czas, musisz się czegoś dowiedzieć o górniczych miastach na Zachodzie. Youngmi i większość podobnych do niej dziewcząt są Chinkami, a człowiek, który je tu przywiózł z wybrzeża i sprzedał Slaughterowi, także był Chińczykiem. Większość ludzi uważa, że to nic ich interes. - Doprawdy? Pomnij, że nikt z nas zbawienia nie znajdzie w sprawiedliwości sadzie nieugiętym - zacytowała z oburzeniem. Niespodziewanie w jego oczach pojawiły się iskierki wesołości. - Może oni nigdy nie czytali Kupca weneckiego. Albo uważają, że prowadzą się tak świątobliwie, że nie potrzebują dodatkowo zabiegać o zbawienie. - Akurat. - Uciekła wzrokiem od jego błyszczących zielonych oczu. - Nic rozumiem, dlaczego Youngmi nadal tu mieszka. - Gabrielle przypomniała sobie jej zapiętą pod szyję tunikę i wyraz pustki na ślicznej młodej twarzy, kiedy mężczyźni, jeden po drugim, wychodzili z nią na górę. - 203 - Wzruszył ramionami, stając tyłem do ognia. - To jej własny wybór. - Czyżby? - Większość ludzi nie ma zbyt wielkiego wyboru w życiu. Albo przynajmniej są o tym przekonani. Większość by powiedziała, że nie masz wyboru i musisz sprzedać ten dom Slaughterowi, choćby dlatego, że zatrzymując go, narażasz się na poważne kłopoty. - Ale ty też nie chcesz sprzedać go Slaughterowi, prawda? - Nie. Ale to zrobię. Złożyłem twojej matce obietnicę. - Ze względu na mnie. Tylko że matka mnie nie znała. - Nie, a wielka szkoda. Myślała o tobie jak o dziecku, które pamiętała, które trzeba chronić i się nim opiekować. – Wyciągnął rękę i leciutko pogładził ją po policzku. - Byłaby bardzo dumna z kobiety, którą się stałaś. To był właściwie tylko cień pieszczoty. A jednak długo po tym, jak opuścił rękę, czuła jego dotyk na twarzy i musiała się mocno powstrzymywać, żeby nie przyłożyć dłoni do palącego policzka. Pierś jej falowała w przyśpieszonym oddechu. Na moment ich spojrzenia się spotkały i Gabrielle odniosła wrażenie, że i on jest dziwnie poruszony. Zauważyła, że przebiegł go dreszcz. Szybko odwrócił się znów do ognia. - 204 - - Myślę, że możesz już zostać sama - powiedział i wyszedł, zostawiając ją siedzącą nieruchomo przed kominkiem. Poczuła, że wypełnia ją od środka dziwne ciepło, bolesne i budzące lęk. A ponieważ już go przy niej nic było i nie mógł widzieć, przycisnęła dłoń do policzka, którego dotknął. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, dlaczego tak się zachowuje. Wiedziała jedynie, choć to nie znaczy, że do końca rozumiała, że ten człowiek jest dla niej znacznie większym zagrożeniem niż zamieszkanie w tym domu. Na stępnego dnia Gabrielle obudziło południowe słońce, wdzierające się przez szparę w ciężkich aksamitnych zasłonach i napełniające pokój odbitym od śniegu światłem. Ziewając, wyciągnęła ręce nad głowę, aż palce natrafiły na niebiesko-zieloną tapetę pokrywającą ścianę za wezgłowiem łóżka. Jeszcze nigdy w życiu nie spała tak długo. Nie wstała jednak, tylko z rękami splecionymi pod głową wpatrywała się w bladobłękitną satynę baldachimu nad palisandrowym łożem Celeste. Nie było tam lustra. Zaczęły ją nachodzić i przygniatać swym ciężarem wszystkie te okropne, grzeszne rzeczy, jakie widziała i słyszała przez kilka ostatnich dni. Otrząsnęła się, biorąc głęboki, oczyszczający oddech. - 205 - Rozejrzała się niespiesznie po pokoju, myśląc o tym, że należał do jej matki. T nagle przeszył ją dreszcz nieznanego ożywienia. W ostatnich dniach znikło gdzieś poczucie, że zbliża się do znaczącego odkrycia, które towarzyszyło jej od wyjazdu z Nowego Orleanu. Teraz, kiedy była sama w pokoju Celeste i miała przed sobą cały dzień, znowu powróciło, dodając jej energii, przyśpieszając bicie serca. Odrzuciwszy kołdrę, opuściła nogi na zimną podłogę. Ogień na kominku dawno wygasł; szybko wsunęła stopy w pantofle i wzięła się do roboty. Nałożyła podpałki, podbiegła do okna, żeby rozsunąć zasłony, po czym dorzuciła do leniwie wstających płomieni kilka sosnowych szczap