Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Generał Hórmann miał chyba podobny schron u siebie? - Nie - odpowiada Stroop. - Generał mieszkał w swojej willi, a przepisy zabraniały dostarczania cementu dla przeróbek (nawet schronowych) w prywatnych domach SS-mannów, wojskowych i urzędników. - Czy pan odwiedzał skałę na prawym brzegu Renu, skąd Lorelei wabiła żeglarzy, aby - urzeczeni jej głosem - wpadali na głazy i rozbijali łodzie? - spytałem kiedyś Stroopa w trakcie jego gawęd o starogermańskich sagach. - Od Wiesbadenu do wzniesienia lorelajskiego było w prostej linii około trzydziestu kilometrów; tyle, co do Frankfurtu nad Menem. Nieraz przejeżdżałem "horchem" lub potężnym "maybachem" obok tej skały. Patrząc na nią i na zakręt Renu, dziś bezpieczny dla żeglugi, myślałem często o naukach, jakie wypływają z tej germańskiej legendy dla wszystkich prawdziwych Niemców. Trzeba być twardym, dzielnym i likwidować życiowe zapory. I nigdy nie należy słuchać w poważnych kwestiach głosu niewiasty, nawet najfbremniejszej, niebieskookiej blondynki. Kobieta to piękny twór, ale kobieta niemiecka ma wielkie 304 ROZMOWY Z KATEM zadanie narodowe przed sobą. Jest potrzebna do prowadzenia domu, do kuchni, dp salonu, do wychowania dzieci... - ...i do czego jeszcze? - wtrącił Schieike. Roześmieli się rubasznie, po germańsku, a więc tak głośno, że oddziałowy musiał zapukać ostro w drzwi. Stroop, powtarzam, nie miał lekkiego życia w Wiesbadenie. Często musiał jeździć w dalekie podróże, naglony pilnymi sprawami. Bywał w Luksemburgu, niekiedy w Paryżu, gdzie w związku z kwestią lotaryńską przeprowadzał konsultacje i podejmował wspólne decyzje z okupacyjnymi szefami Francji. Żonie przywoził z Paryża jedwabną bieliznę i pantofle, czasami perfumy. Kosmetyków nigdy, gdyż "prawdziwa Germanka nie pudruje się i nie maluje". Raz wracał z takiej wyprawy, upojony paryskimi sukcesami. - Kierowca wolno prowadził wóz - opowiada Stroop - bo noc, a reflektory samochodowe zakryte (szparki w pokrowcach) zgodnie z przepisami o zaciemnieniu. Było już blisko domu, jakieś pięćdziesiąt kilometrów od Wiesbadenu, po zachodniej stronie Renu. Szofer poprosił o zgodę na zwiększenie prędkości. Pozwoliłem. I mnie było tęskno do żony... - W Paryżu pan generał wypościł się? - pyta Schieike. - Mówiłem wielokrotnie, że żaden niemiecki generał nie chodzi do burdelu - złości się Stroop. - Nie chodzi w mundurze, lecz po cywilnemu. A pan generał zawsze nosił uniform. Ile taki mundur musiał kosztować! Ho, ho! - Cena pełnego umundurowania generalskiego razem z płaszczem i dodatkami wynosiła kilkaset marek - odpowiedział Stroop już spokojnie. - Musiałem mieć stale siedem takich uniformów, polowych, garnizonowych, galowych. Ale mnie drogo nie kosztowały, bo w SS--owskich zakładach krawieckich kalkulowano taniej niż w normalnych firmach. To samo z obuwiem. Dopłacałem po pięć marek szewcom z warsztatów SS za "wypieszczenie" długich butów kawaleryjskich. - Masę pieniędzy wydawał pan na umundurowanie - stwierdzam. OŚMIOLETNI SS-OWIEC 305 - Stać mnie było na to - odpowiada Stroop. - Miałem wysoką pensję. - Ile zarabiał miesięcznie generał SS? - pytamy jednocześnie. - Otrzymywałem zasadniczej pensji 1300 Reichsmarek. Do tego premie i specjalne nagrody wręczane w adiutanturze Heinricha Himmlera. W sumie zarabiałem do 2000 Reichsmarek miesięcznie. Schieike gwałtownie ożywiony. Poróżowiał na twarzy, w oczach złe błyski. - To dlaczego - ryknął - na odprawach partyjnych i SS--owskich wmawiano, że w czasie wojny pensje najwyższych dygnitarzy nie przekraczają 1000 marek miesięcznie? - spytał. - Do pańskich pieniężnych poborów, Herr Generał, doliczyć trzeba dodatki: darmowe mieszkanie, przydziały żywności, alkoholu, papierosów, dwa auta, dwóch ordynansów, dwie kuchty, dwóch szoferów, kilkunastu darmowych Luksemburczyków w ogrodzie i parku oraz bezpłatne usługi Lebensbornu, Hełmów, kurortów, klubów jeździeckich, knajp i bufetów. Teraz widzę, jaka to była "braterska równość" między wyższymi SS-Fuhrerami a Mannschaftem Sztafet Ochronnych i szeregowymi nazistami! Schieike rąbnął pięścią (po raz pierwszy!) w żelazny blat stolika przyokiennego, aż Biblia podskoczyła. Stroop nie zareagował zwykłym u niego kontratakiem słownym, pełnym pasji, złośliwości, a niekiedy obrazy. Wprost przeciwnie - spokorniał, skurczył się i zestrachał. Na twarzy półuśmiech służalczy i przymilny. Milczy milczeniem posłuszeństwa. Po niejakim czasie Schieike przypomniał, że generał ma dokończyć opowiadanie o powrocie autem z Paryża do Wiesbadenu. Stroop z chęcią podjął temat: - Więc pozwoliłem szoferowi przekroczyć normę nocnej prędkości samochodowej. Nagle kierowca przeklął, ostro hamując. Melduje, że przejechał owcę. Wysiadam z adiutantem, świecimy latarkami. Pod kołami owca. Szofer wjechał w stado, które właśnie jakiś starszy chłop przepędzał przez drogę. Adiutant go ruga: "Jak śmiesz narażać pana generała na takie niebezpieczeństwo i przepędzać barany przez drogę!" Chłop na to: ,,Bardzo przepraszam Waszą Ekscelencję, ale Ortsieiter nakazał przeprowadzać stado przez drogę publiczną tylko nocą, 20 Rozmowy z katem 306 ROZMOWY Z KATEM z uwagi na naloty bandytów angielskich. Mam łąki z dwóch stron szosy. Muszę dostarczać kontyngenty mięsne. Jeśli mam być ukarany, to niech Wasza Ekscelencja spowoduje, abym dostał karę chłosty, gdyż nie mogę siedzieć w areszcie jako jedyny opiekun i pasterz stada. Synowie i wnuki na froncie, a żona zginęła podczas nalotu." - Wzruszyłem się szczerą, chłopską prośbą - kończy Stroop. - Widać było, że to stary żołnierz jeszcze sprzed pierwszej wojny światowej. Przebaczyłem winę i dałem mu błyszczącą dwumarkówkę. Dwie marki to kawał grosza! XXII. Trzymałem ludność w garści! Kilka razy zagadywałem Stroopa, czy podległy mu w Rhein-Westmark aparat wywiadowczy, polityczny, policyjny notował objawy iezadowolenia opinii publicznej (lub oporu) - zawsze udawało mu ię wymigać od konkretnych odpowiedzi. Prześlizgiwał się wtedy na nne zdarzenia - również ciekawe - motał wywód dygresjami anegdotą zza kulis hitlerowskiej Rzeszy. Czasem korzystał z nagłych irzerw, wywołanych życiem więziennym i już nie wracał do interesującej nnie kwestii. Orientowałem się w Stroopowskiej taktyce, ale nie chciałem •rzyciskać go do muru. Doświadczenie uczyło, że przyjdzie chwila, ;dy z własnej inicjatywy zacznie z chęcią opowiadać. Była niedziela, spokojna. Ruch na korytarzu osłabł. Rzadko łychać trzaskanie drzwiami i stukoty w trójkondygnacyjnej hali )ddziału X Mokotowa (przerzucono nas do celi drugiego piętra (-tki; po tygodniu wróciliśmy na Oddział XI). Stroop pogodny, )eztroski, gawędzący, nawet gadatliwy. Opisywał pejzaże reńskiego craju, chabrowy błękit nieba i "boski smak wina Liebfraumilch". Wyspany, ogolony, w pąsowej wiatrówce i białym halsztuku pod szyją wróciłby ,,męską nobliwością" uwagę każdej kobiety