Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Przy ołtarzu byli dla siebie bardzo czuli. Zastanawiałam się, czy ktoś zauważył, że kocha Johnny'ego bardziej aniżeli Buda Quinlana. Musiała zobaczyć, jak idę wzdłuż nawy głównej. Zanim się spostrzegłam, pochyliła się ku mnie i objęła. - Kocham cię, Kate. Zawsze będę cię kochać. Dziękuję, że przyszłaś. Wpadnij proszę na wesele, choćby na chwilę. Nie odpowiedziałam. Nie mogłam. Zaczęłam gwałtownie płakać. Była taka piękna, że prawie znowu ją pokochałam. Jednak nie poprosiłam jej na druhnę i nie chciałam też, aby Johnny celebrował mszę na moim ślubie. Mama była wściekła. Przypinając mi welon, powiedziała: - Nie wyglądasz tak źle, Kate, ale ten twój pan młody jest od ciebie niższy. Zapamiętaj, co ci mówiłam - on nigdy nie wyniesie się ponad przeciętność. Byłam przerażona. Wróciły wszystkie wspomnienia tego, co mi zrobił Doktor. Bałam się śmiertelnie nocy poślubnej. Próbowałam kombinować, jak uniknąć tego małżeństwa. Ale znalazłam się w pułapce. Jak się okazało, nasza noc poślubna była cudowna. Dan był czuły, ale stanowczy. Mama pomyliła się co do niego. Dan, niech go Bóg błogosławi, odniósł wielki sukces - chociaż mama nigdy nie chciała tego uznać, nawet wtedy, gdy kupiliśmy dom w Kenilworth. - W zimie będą po nim hulały przeciągi - skwitowała. Niemniej to ja śmiałam się ostatnia. Bud Quinlan okazał się nędzną kreaturą. Potem popełnił samobójstwo, przez co został na wieki potępiony i trafił do piekła. Mama teraz jest słabą staruszką, a Johnny... nie żyje. Mick i Jim to nieudaczniki. A ja mam wspaniałego męża i cudowną rodzinę, posiadamy teraz więcej, aniżeli mieli kiedykolwiek moi rodzice. I jestem lepszą katoliczką niż którekolwiek z nich. Ale ciągle jeszcze z czułością wspominam dawne czasy, gdy Marbeth, Johnny i ja byliśmy przyjaciółmi. 15 Te listy ukazują, kim naprawdę był Johnny - człowiekiem słabym, nigdy nie sprzeciwiającym się woli mamy. Mama trzymała je w pudełku na stoliku przy łóżku. Zrobiła kopie wszystkich wysłanych do niego listów i przypinała do nich jego odpowiedzi. Mogłam zabrać tylko kilka, żeby nie zorientowała się, że coś jest nie w porządku. Wsunę je na miejsce, kiedy odwiedzę ją jutro. Tu jest jeden, ten, który napisała po śmierci Doktora w 1953 roku. Byłam wtedy w Rosary; Jimmy zawalił szkołę medyczną, Micka wyrzucili z Notre Dame za pijaństwo. Johnny był na drugim, przedostatnim roku w Północnoamerykańskim Kolegium i spodziewał się, że natychmiast po konfirmacji poślą go do Rzymu na wyższe studia. Ten list świetnie charakteryzuje naszą rodzinę. No, mam nadzieję, że jesteś szczęśliwy. Zostałam teraz sama z Kate, ale ona, jak wszyscy wiemy, nic nie jest warta. Jimmy i Micky nie chcą ze mną mieszkać. Ty pojedziesz do Rzymu, a Doktor nie żyje. Stale powtarzałam tym dwóm młodym łajdakom, że wpędzą Doktora do grobu, jeśli nie będą uczyć się w szkole. No, i czy nie miałam racji? A jeśli chodzi o Ciebie, młodzieńcze, nie wydaje mi się, żebyś do końca wykorzystywał dawane Ci przez Boga możliwości. Nawet jeżeli kardynał nie znalazł czasu, aby przybyć na pogrzeb Doktora (jakby nie pamiętał o tych wszystkich pieniądzach, jakie mu dawałam, aby pomógł Ci się wybić), powinieneś był go odwiedzić, kiedy przyjechałeś na pogrzeb. Tylko Ty mi zostałeś, Johnny, proszę cię, nie rozczarowuj mnie. Johnny nie odpisał, że stanowiska w Kościele nie są na sprzedaż. Nigdy jej tego nie powiedział. Ani razu. Jego odpowiedzi zawsze były pobożne i lukrowane, jakby się z nią całkowicie zgadzał. Przystawał na wszystko, żeby tylko ją uszczęśliwić. Jego wyświecenie i pierwsza msza stały się dla mamy nową okazją, by kupić mu następne przywileje. Ten list napisała w styczniu 1955 roku, już po jego wyświęceniu. Ciągle jeszcze przebywał w Rzymie i kończył studia teologiczne. Cieszyłam się, że mogę wykorzystać te tysiąc dolarów w gotówce, tak jak ksiądz Ed zasugerował mi w kaplicy. Rozdałam je Twoim przyjaciołom na msze za duszę Doktora. Jestem przekonana, że te drobne datki bardzo pomogą, kiedy będzie podejmowana decyzja, kto ma studiować prawo kanoniczne. Nigdy nie przestaję myśleć o Tobie i planować Ci przyszłości, mój kochany chłopcze. Jak zawsze, powtarzam Ci, musisz wyciągnąć rybę albo odciąć przynętę. Kardynał wściekał się na to jej wtrącanie się, posłał więc Johnny'ego do bardzo trudnej parafii na South Side. Mama jednak jakoś go w końcu stamtąd wyciągnęła. A teraz list, który napisała w 1961 roku, po jego powrocie do Rzymu i zdobyciu tytułu naukowego z prawa kanonicznego. W końcu nam się udało i jesteś w Kolegium Dostojników Kościelnych, gdzie dawno już powinieneś być. Muszę ci powiedzieć, że kosztowało mnie to sporo grosza, aby Cię tam ulokować. Ksiądz Ed mówi, że większość studentów nie ma dobrego pochodzenia, są mądrymi, wybijającymi się dziećmi bogatych wieśniaków. No, a Ty, kochanie, jesteś mądry i nie jesteś biedny. Używaj dobrze pieniędzy, które Ci przesyłam, i zmień w swoich przyjaciół tyłu kolegów i nauczycieli, ilu tylko możesz. Pamiętaj, wszystko to robimy, aby uczcić pamięć Doktora. A tu mamy napisaną tego samego roku typową odpowiedź Johnny'ego. Ukazuje ona, że zgadzał się z jej intrygami i planami. Pieniądze, jak często mówiłaś, są sposobem na kupienie sobie zaufania. Jednak można to zrobić tylko wtedy, gdy ma się pewność co do danej osoby. Tutaj nie z każdym się to udaje. Będę jednak próbował. Potem, w 1962 roku, posłali Johnny'ego do Afryki i mama zaczęła pociągać wszystkie możliwe sznurki, aby otrzymał lepsze stanowisko. No, wreszcie. Wyciągnęłam Cię z tej śmierdzącej dziury w Afryce do przyzwoitego miasta. Nie chciałabym, abyś został tam na stałe. Stacją na drodze do Rzymu i Chicago jest Wiedeń. Pamiętaj, chcę dożyć chwili, gdy wrócisz do domu na stanowisko szefa. Dopiero pokażemy tym ludziom, którzy śmiali się ze mnie, kiedy wychodziłam za Doktora, i którzy cieszyli się, gdy zawiedli mnie moi pozostali synowie. Nie marnuj też czasu na pracę z tymi Polaczkami. Z nimi nigdy nic dobrego nie wyszło. Nadal usiłowała imponować Doktorowi i jego matce, a Johnny był jej jedyną nadzieją. Wówczas właśnie zaczęłam podejrzewać, że dostawała już na tym punkcie lekkiego bzika