Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Był już na łagodnym ziemnym stoku, który przechodził w deski, tymczasem Spruill czekał na niego i klął. Wyglądało na to, że spotkają się dokładnie na środku mostu, i że jeden z nich wyjdzie z tego przemoczony. Kiedy dzieliło ich ledwie kilka kroków, Meksykanin ponownie cisnął w Hanka kamieniem. Ten uchylił się, zaatakował i wtedy szczęknęło ostrze sprężynowca. Kowboj trzymał nóż wysoko. Hank zdążył przyhamować i uderzył go torbą, lecz zdołał tylko strącić Meksykaninowi kapelusz. Krążyli wokół siebie na wąskim moście, wypatrując najlepszej okazji do ataku. Spruill głucho powarkiwał, klął i cały czas patrzył na nóż. Nagle sięgnął do torby, wyjął z niej jakiś słój, chwycił go jak piłkę baseballową i wziął zamach. Nisko pochylony Kowboj tańczył na ugiętych nogach, czekając na odpowiedni moment. Krążyli tak i krążyli o centymetry od barierki. Raptem Spruill głośno stęknął i ze wszystkich sił cisnął słojem w stojącego trzy metry dalej przeciwnika. Musiał trafić w szyję albo w gardło, nie widziałem dokładnie w co, tak czy inaczej przez sekundę wydawało się, że Kowboj zaraz upadnie. Hank rzucił w niego torbą i zaatakował, lecz w tej samej chwili Meksykanin przełożył nóż do lewej ręki, prawą wyjął z kieszeni kamień i cisnął nim mocniej niż jakąkolwiek piłką. Kamień ugodził Spruilla w twarz. Nie widziałem tego, lecz znakomicie słyszałem. Hank przeraźliwie wrzasnął, chwycił się za twarz i zanim zdążył dojść do siebie, było już za późno. Kowboj pochylił się, dźgnął go w brzuch i mocno poderwał nóż do góry. Zaszokowany Spruill wydał z siebie bolesny okrzyk przerażenia. Meksykanin wyszarpnął nóż i dźgnął go jeszcze dwa razy. Hank opadł na kolana, najpierw na jedno, potem na drugie. Otworzył usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Po prostu patrzył na Kowboja z maską śmiertelnego przerażenia na twarzy. Ten zadał jeszcze kilka szybkich, zjadliwych ciosów i dokończył dzieła. Potem, kiedy Spruill znieruchomiał, błyskawicznie przeszukał mu kieszenie, zabrał pieniądze i przerzucił go przez barierkę. Rozległ się głośny plusk i ciało momentalnie zniknęło pod wodą. Kowboj zajrzał do torby i nie znalazłszy w niej niczego interesującego, cisnął ją do rzeki. Potem stanął przy barierce i długo patrzył w dół. Nie miałem najmniejszej ochoty podzielić losu Hanka, dlatego zanurkowałem w krzaki i rozpłaszczyłem się na ziemi tak bardzo, że sam bym siebie nie znalazł. Serce waliło mi jeszcze mocniej niż przedtem. Trząsłem się, modliłem, pociłem się i płakałem. Powinienem był zostać w łóżku. Zasnąć i spać bezpiecznie z rodzicami i dziadkami za ścianą. Byli tak daleko. Siedziałem jak mysz w płytkiej norce, samotny i przerażony. Groziło mi wielkie niebezpieczeństwo. Widziałem coś, w co wciąż nie mogłem uwierzyć. Nie wiem, jak długo Kowboj stał na moście, patrząc na wodę i upewniając się, czy trup nie wypłynie. Kiedy księżyc znikał za chmurami, prawie go nie widziałem, ale wystarczyło, że chmury się rozstąpiły, i znowu tam był, znowu stał przy barierce w swoim brudnym, przekrzywionym na bok kapeluszu. Wreszcie zszedł na brzeg, żeby umyć nóż w wodzie. Jakiś czas patrzył na rzekę, wreszcie odwrócił się i ruszył drogą w stronę domu. Kiedy mijał mnie w odległości sześciu metrów, czułem się tak, jakbym leżał co najmniej metr pod ziemią. Czekałem całą wieczność, aż zniknął mi z oczu i już w żaden sposób nie mógł mnie usłyszeć, i dopiero wówczas wypełzłem ze swojej norki i rozpocząłem powrotną podróż. Nie wiedziałem, co zrobię, gdy wreszcie dotrę na miejsce, wiedziałem jednak, że będę bezpieczny. I że na pewno coś wymyślę. Nisko pochylony, szedłem przez wysokie trawy porastające skraj pola. Jako farmerzy nie znosiliśmy tych traw, ale teraz pierwszy raz w życiu cieszyłem się, że tam rosną. Chciałem przyspieszyć kroku, puścić się pędem środkiem drogi i jak najszybciej dobiec do domu, ale byłem zbyt przerażony i nogi miałem jak z ołowiu