Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Choć z pewnością plamy już usunięto, istniała możliwość ich wykrycia. Wymagało to jednak wiele zachodu. Policja zaopatrzyła mnie w dwie szklane fiolki, zawierające niezbędne substancje chemiczne i sztyfty z watą. Należało zanurzyć sztyft w jednym roztworze i maznąć badane miejsce. Zanurzony w drugiej fiolce miał się zabarwić na niebiesko, gdyby był na nim najmniejszy ślad krwi. Danny Bowser zawiózł mnie do SAC Electronics, firmy, która zaopatrywała policję w najrozmaitsze aparaty podsłuchowe. Kupiłem tam maleńki mikroport, nadajnik, łatwy do ukrycia magnetofon oraz miniaturowe mikrofony, które mógłbym umieszczać w domach osób podejrzanych. Całą moją pracę detektywa można by uznać za formę przejściowego obłędu. Nie trzeba jednak zapominać, że działałem, zanim jeszcze natrafiono na jakikolwiek ślad prowadzący do „rodziny" Mansona. Chwilami atmosfera powszechnych podejrzeń graniczyła z paranoją. Pamiętam na przykład, jak Victor Lownes, w największym podnieceniu przekonywał mnie, że Jerzy Ko-siński, sądząc po tym, co napisał w jednej ze swych książek ma wszelkie cechy zabójcy. Innym obiektem podejrzeń stał się ktoś o wiele bliższy — John Phillips z zespołu The Mamas and the Papas. W czasie kręcenia Dziecka Rosemary często widywaliśmy Johna i jego żonę. Później rozeszli się, Michelle przeniosła się do Londynu z maleńkim dzieckiem, które John zabrał jej i przywiózł do Stanów. W okresie zbrodni przy Cięło Drive Michelle żyła z francuskim aktorem, Christianem Marquandem. John sprawiał wrażenie człowieka bardzo spokojnego, ale wiedziałem, że w rzeczywistości ma temperament niezwykle gwałtowny i potrafi długo zachowywać w sercu urazę. Zdarzyło się, że kiedy Sharon kręciła film w Rzymie, spędziłem noc z Michelle. Musiałem za wszelką cenę dojść, czy Michelle powiedziała o tym Johnowi. Zjawiłem się więc u niej z całym podsłuchowym ekwipunkiem i rozmawialiśmy długo o wybuchowym i gwałtownym charakterze Johna. Tak, Michelle powiedziała mu o nocy spędzonej ze mną, lecz czy zazdrość mogła popchnąć go aż do zbrodni? Policja zdążyła już tymczasem sprawdzić, co robili w momencie zabójstwa wszyscy nasi znajomi. Sam dostarczyłem Bowserowi listę nazwisk. John Phillips był umówiony w japońskiej restauracji z Michaełem Sarne'em i innymi przyjaciółmi, ale w jego alibi istniała pewna luka — akurat tyle czasu, by zdążyć zaraz po kolacji dotrzeć na Cięło Drive. Pewnej nocy wkradłem się do garażu Johna i dokładnie zbadałem jego Jaguara poszukując śladów krwi. Próba wypadła negatywnie. Jedynym interesującym znaleziskiem okazał się duży, ciężki nóż w bagażniku, ale w ogóle nie przypominał narzędzia zbrodni poszukiwanego przez policję. Kiedy wymykałem się z garażu, nadjechał wóz policyjny. Zatrzymał się tuż obok. Wzięto mnie naturalnie za złodzieja samochodów. Powiedziałem funkcjonariuszom, że zapomniałem czegoś w wozie Johna i nie chciałem niepokoić go o tak późnej porze. Ponieważ moje nazwisko wciąż przewijało się w prasie, po wylegitymowaniu mnie uznali opowiastkę za wiarygodną. Mogłem wrócić do domu. John sam dał mi drugą okazję do kontroli. Umówiliśmy się w studiu nagraniowym. Kiedy przyjechał swoim drugim samochodem — kabrioletem Rolls-Royce — tuż za nim zahamował wóz policyjny. Chodziło o niewielkie wykroczenie — John uchylał się od płacenia mandatów — ale policjanci postanowili go zabrać do komisariatu. Rzucił mi kluczyki. „Roman, zaopiekuj się zielonym potworem" — zawołał. Zrozumiałem, co ma na myśli. Nigdzie nie ruszał się bez zielonej torby podróżnej zawierającej cały asortyment pigułek i narkotyków. Zaparkowałem rollsa i wziąłem torbę. Znalazłem w niej kalendarzyk Johna. Przekartkowałem go i zauważyłem, że wszystkie zapiski, od pierwszej do ostatniej strony, są zrobione drukowanymi literami. Zmroziło mnie, ponieważ pismo wyraźnie przypominało słowo „PIG"*, nabazgrane krwią na drzwiach Cięło Drive. Zrobiłem prędko fotokopię kilku stron i wraz ze zdjęciami napisu „PIG" wysłałem do grafologa w Nowym Jorku. Otrzymałem tasiemcową ekspertyzę, pełną fachowej terminologii, przy czym grafolog ani nie potwierdził podobieństwa pisma, ani też całkowicie go nie wykluczył. Kosztowało mnie to ponad dwa tysiące dolarów. Zapłaciłem bez mrugnięcia okiem. Przywykłem już do rachunków, które napływały ze wszystkich stron. Paramount żądał zapłaty za trzy noce spędzone w garderobie Julie Andrews, a Rudi Altobelli, właściciel Cięło Drive, przedstawił mi słony rachunek za dywany i tapicerkę skarżąc się, że plamy krwi doszczętnie zniszczyły wyposażenie domu. Pieniądze przestały mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie, podobnie jak inne dobra materialne. Zacząłem rozdawać wszystko, co przypominało mi lata spędzone z Sharon: jej białego rollsa otrzymała Sandy Tennant, mojego ferrari, którego tak lubiła prowadzić — jej ojciec, Paul Tatę. Paul zresztą potajemnie prowadził śledztwo na własną rękę. Przekonany, że przyczyną tego, co się stało, są narkotyki, zapuścil brodę i w przebraniu hippisa odwiedzał najbardziej podejrzane miejsca na Sunset Boulevard. Jak było do przewidzenia, zgłaszali się do mnie rozmaici wariaci i różne podejrzane typy twierdząc, że mają wiadomości z pierwszej ręki. W większości wypadków potrafiłem się od nich wykręcić, ale niektórzy byli tak natrętni i tak sugestywni, że nieraz przez parę godzin wysłuchiwałem zupełnych maniaków. Jeden z nich szczególnie zapadł mi w pamięć. Bezrobotny aktor twierdził przez telefon, że wie „wszystko", ale nie chciał puścić pary z ust, dopóki się z nim nie spotkam. Porozumiałem się z Dannym Bowserem. Odniósł się do tego sceptycznie, ale zgodził się słuchać naszej rozmowy. Zorganizowaliśmy spotkanie w moim biurze w Paramouncie. Danny kręcił się po korytarzu — chciał najpierw zobaczyć człowieka — potem, gdy sekretarka przetrzymała chwilę petenta w poczekalni, wpadł do gabinetu bocznymi drzwiami i ukrył się w szafie. Gość mój okazał się wymuskanym facetem w średnim wieku. — Jest pan sam? — zapytał nerwowo. — Widzi pan przecież — skłamałem. Ruszył w kierunku szafy, ale go powstrzymałem. — Jeśli ma pan coś do powiedzenia, słucham