Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Wszelako niewiarygodne zaślepienie jej brata nie przestawało mnie zdumiewać; tak wielka jest moc dobroci i naiwności! Ludzie szlachetni nigdy nie podejrzewają u innych zła, do którego sami nie są zdolni i dlatego właśnie padają od razu ofiarą pierwszego nicponia, który zechce ich zwodzić; stąd tak łatwo i tak niegodziwie jest ich oszukiwać; bezczelny łotr, który godzi na ich cześć lub mienie, musi jeno dostatecznie się upodlić, a nie dowiódłszy nawet swej biegłości w zbrodni, tym bardziej przyczynia się do rozsławienia cnoty. Wraz ze śmiercią pani de Verquin postradałam wszelką nadzieję na otrzymanie kiedykolwiek jakichś wiadomości o swym kochanku i swoim synu; pojmuje pan, że nie mogłam rozmawiać z nią o tych sprawach w tak strasznym stanie, w jakim ją zastałam. Zdruzgotana tą katastrofą, umęczona podróżą którą odbyłam w krańcowym upadku ducha, postanowiłam odpocząć przez jakiś czas w Nancy; w oberży, w której się zatrzymałam, nie spotykając się absolutnie z nikim, tym bardziej że pan de Saint-Prât zdawał się życzyć sobie, abym taiła swoje nazwisko. Stąd też napisałam do swego drogiego opiekuna, zdecydowana wyjechać dopiero po otrzymaniu jego odpowiedzi. „Nieszczęśliwa dziewczyna, która nic dla pana nie znaczy – pisałam – która ma prawo tylko do twej litości, ciągle zakłóca spokój twej egzystencji. Zamiast rozprawiać o bólu, w którym jest pan pogrążony z powodu poniesionej straty, ośmiela się pisać o swoich kłopotach, prosić o twe wskazania i oczekiwać rozkazów” etc. Ale było widać przeznaczone, że nieszczęście ma ścigać mnie wszędzie i że nieustannie będę albo ofiarą, albo świadkiem jego złowrogich działań! Pewnego wieczoru wracałam dość późno z przechadzki w towarzystwie swojej służebnej; szła ze mną tylko ta dziewczyna i dochodzący lokaj, którego najęłam po przyjeździe do Nancy; w oberży wszyscy już spali. Kiedy otwierałam drzwi swego mieszkania, kobieta co najmniej już pięćdziesięcioletnia, wysoka, bardzo jeszcze przystojna, którą znałam z widzenia od czasu, kiedy mieszkałam w tym samym hotelu, wybiegła nagle ze swego pokoju sąsiadującego z moim i trzymając w ręku sztylet wpadła do izby po drugiej stronie korytarza... Wiedziona naturalnym odruchem chciałam zobaczyć, co się dzieje... pobiegłam... za mną pośpieszyli moi służący. W mgnieniu oka, zanim zdołaliśmy wszcząć alarm czy pośpieszyć z pomocą, ta nieszczęśnica rzuciła się na jakąś kobietę, przebiła ją nożem ze dwadzieścia razy, a potem zawróciła i wbiegła do swego pokoju, nawet nas nie dostrzegając. Wydało się nam wtedy, że była to obłąkana; nie rozumieliśmy zbrodni, w której trudno było dopatrzeć się jakiegoś motywu. Pokojówka i służący poczęli krzyczeć; nie zdając sobie sprawy, czemu to czynię, stanowczym ruchem nakazałam im milczenie, schwyciłam za ręce i wciągnęłam do swojego pokoju, gdzie zaraz się zamknęliśmy. Z korytarza dobiegały nas odgłosy straszliwego zamieszania; zraniona śmiertelnie kobieta zdołała dowlec się do schodów, wydając przeraźliwe wrzaski; zanim skonała, wyszeptała jeszcze nazwisko swojej morderczyni. Ponieważ zaś wiedziano, że tego wieczoru jako ostatni wróciliśmy do oberży, zaaresztowano nas razem z przestępczynią. Zeznania umierającej nie pozostawiły co do nas żadnych wątpliwości, władze zadowoliły się więc nakazaniem nam jedynie, abyśmy do zakończenia procesu nie opuszczali oberży. Zawleczona do więzienia zbrodniarka nie przyznała się do niczego i broniła się przed oskarżeniem z wielką stanowczością; oprócz mnie i dwojga moich służących nie było innych świadków, trzeba więc było stanąć przed sądem... zeznawać... i ukryć starannie niepokój, który rozdzierał mi duszę. Przecież ja sama również zasłużyłam na śmierć, podobnie jak owa zbrodniarka, którą moje wymuszone zeznania miały zaprowadzić na szafot; dopuściłam się podobnej zbrodni! Nie wiem, ile bym dała, byle tylko uniknąć tych okrutnych zeznań; gdy je składałam, zdawało mi się, że za każdym słowem wydzierają mi z serca po kropli krwi. Musiałam jednak mówić; zeznaliśmy, cośmy widzieli. Aczkolwiek wszyscy przekonani byli o zbrodni tej kobiety, która – jak się dowiedziałam – zabiła swoją rywalkę, chociaż – powiadam – sędziowie byli pewni, że jest winna, okazało się jednak, że bez naszych zeznań nie można było jej skazać, gdyż w aferę tę zamieszany był pewien mężczyzna podejrzanej konduity, który zbiegł, a łatwo mógł być posądzony o dokonanie tego mordu. Ale zeznania nasze, a zwłaszcza lokaja, który należał do personelu oberży i znał dobrze dom, w którym popełniono zbrodnię... te okrutne zeznania, których bez własnej kompromitacji nie mogliśmy odmówić, przypieczętowały wyrok śmierci na tę nieszczęśliwą. W czasie ostatniej konfrontacji kobieta ta przypatrywała mi się z wyraźnym poruszeniem, a potem zapytała, ile mam lat. – Trzydzieści cztery – odrzekłam