Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Sunął przy murze po drugiej stronie ulicy niczym wielka zdenerwowana jaszczurka. W jednej ręce trzymał coś, co przypominało futerał, a w drugiej jakieś zakrzywione narzędzie. Rodney myślał, że to łom, ale w tej samej chwili mężczyzna włożył koniec tego czegoś do ust i wypuścił wielki kłąb dymu. To była fajka, olbrzymia, długa faja z wielkim jak pięść cybuchem, taka, jaką w niemieckich bajkach palą sklepikarze. Za każdym pyknięciem spod rzeszotowatej pokrywki cybucha wydobywała się chmura sinawego dymu, a kiedy się rozmywała, Rodney widział, że twarz mężczyzny jest równie sina jak dym. Niesamowity stwór odbił się od ściany domu, dopadł krawężnika, żeby nie stracić równowagi, przytrzymał się słupa lampy i splunął do rynsztoka. Wstrząsnęło nim, zgięło go w pół, niczym węża plującego jadem. - Chryste, spójrz tylko na to szkaradztwo - mruknął Rodney z obrzydzeniem. - Co za ohydny pijaczyna... - On? - spytał Ferrell podnosząc aparat. - To nie pijaczyna. To Emmett Juke, przyjaciel Loacha. Był z nim w jaskini. - Wysunął aparat przez okno i pochylił się, żeby spojrzeć na maleńki odwrócony obraz w wizjerze. - On i Loach to starzy kumple, jeszcze z czasów wojny - wymamrotał. - Przeszli cały szlak bojowy aż do rozstrzygającej ofensywy nad Mozą. Ta fajka to nagroda. Wręczył mu ją osobiście burmistrz miasta Aragon. - A ten futerał? - spytał Rodney. - Nosi w nim to paskudztwo? - Nie. Nosi w nim kornet. Powiadają, że był kiedyś niezłym muzykiem. Zanim nie nałykał się gazu musztardowego. - Chryste... - powtórzył Rodney kręcąc głową. - Nie, nie, nie przerywaj, cykaj dalej! Właśnie takich kolorów nam potrzeba. I pstryknij zdjęcie tym dwóm zwariowanym babom. Ferrell spojrzał na niego tępym wzrokiem. - Myślałem, że te dwie zwariowane baby to twoje ciotki - powiedział. - Zgadza się. Ale jak widać, niewiele im to pomogło. Stojąca na schodach Ramona Makai również zauważyła mężczyznę zygzakującego wzdłuż krawężnika w stronę świątyni. Jej stare oczy nie dostrzegały rysów jego twarzy, ale uszy rozpoznały charakterystyczny kaszel. Patrzyła, jak mężczyzna halsuje coraz bliżej, niczym żaglówka szukająca znajomej przystani w zatoce. - To on! - wykrzyknęła Ramona. I minąwszy siostrę wybiegła na ulicę. - To on! - powtórzyła jak echo Mona. I puściła się biegiem za Ramoną. Młody reporter usłyszał ich krzyk i ruszył za nimi wrzeszcząc: „To on! To on!” Usłyszeli to inni i czym prędzej podążyli za nim. Kiedy Juke wychynął zza chmury dymu, usłyszał krzyki i zobaczył biegnących ku niemu ludzi. Wymachiwali rękami, notatnikami, aparatami fotograficznymi i walili na niego podekscytowaną hordą. Obejrzał się za siebie, ale nikogo tam nie dostrzegł. Tak, wykrzykiwali chyba jego nazwisko. Nawet pijaczkowie stacjonujący w bocznej alejce ruszyli się z miejsca i zmierzali w jego stronę. - Idzie im o starego Juke’a? - Nie mógł tego zrozumieć. Włożył palącą się fajkę do kieszeni i wyprostował plecy. íałował, że nie ma kapelusza. Rodneya i Chicka też to wciągnęło. Wysiedli z samochodu i zadziwieni ruszyli za tłumkiem dziennikarzy napierających na bezbronnego Juke’a. Rozgorączkowana banda omal go nie stratowała. Jednak zdążyli się w porę zatrzymać i jeden z nich stwierdził: - Nie, to nie on. - To Juke - rzucił niedbale Rodney - kumpel Loacha. Był z nim w jaskini. To znaczy, że wielki czarownik jest blisko. Najwyższy czas, cholera. - Ale ona powiedziała, że to on - odparował jeden z młodych dziennikarzy wskazując staruszkę. Podniósł aparat i na wszelki wypadek pstryknął Juke’owi zdjęcie. Błysnął flesz, Juke wybałuszył oczy, na chwilę go oślepiło. Kiedy odzyskał wzrok, zobaczył, że tłum reporterów wraca do świątyni. Ruszył za nimi, ale futerał przycisnął do piersi, żeby go przypadkiem nie uszkodzili. Towarzyszyło mu dwóch dziennikarzy. Jeden z lewej, drugi z prawej strony. - Loach wyszedł. Jakie ma plany? - spytał ten z prawej. - Myśli pan, że znajdzie drogę do jaskini? - pytał ten z lewej, trzymając w pogotowiu notatnik. - Zamierza pan z nim jechać? Juke spojrzał na jednego, potem na drugiego i zamrugał. Zadawali trudne pytania. - Czy uważa pan, że warunkowe zwolnienie pańskiego szefa jest usprawiedliwione? Przez rozproszoną gromadkę dziennikarzy przebiła się Ramona