Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Kłótnią jednak nic nie wskóra. - Nie sądzę, by wasz pan miał coś przeciwko temu. To i zajmie mi tylko chwilkę. Quinlan niechętnie ustąpił. Stanął u boku Brenny i założył ręce za plecy. - Teraz możesz mówić, pani. Nie traciła czasu. - Haroldzie, proszę, nie zapominajcie o Beatrice. Schowała się gdzieś niedaleko strumienia. Byłabym wam wdzięczna, gdybyście zabrali ją do domu. Harold skinął głową, nie patrząc jej w oczy. - Powiesz moim rodzicom. ż.eby się nie martwili? Wymamrotał coś, czego nie zrozumiała. Zrobiła więc krok do przodu, lecz Quinlan natychmiast zagrodził jej drogę. Spojrzała gniewnie na Szkota i znów odwróciła się do Harolda. - Co mówiłeś? - spytała. - Nie dosłyszałam. Podniósł na nią wzrok. - Pani ojciec pomści tę zniewagę, milady. Serce stanęło jej w gardle. - Nie, nie chcę, by przeze mnie rozpętała się wojna. Spróbuj mu wszystko wytłumaczyć. - Glos jej się załamał, więc urwała i zaczerpnęła głęboko powietrza. - Nie chcę się stać przyczyną konfliktu. Powiedz ojcu. że pragnęłam tego małżeństwa Sama o nie prosiłam. - Chciałaś poślubić MacNare'a, pani? - upewnił się Harold, który najwidoczniej opacznie zrozumiał jej słowa. - Nie, nigdy. Pragnęłam poślubić... - Boże, nie mogła przypomnieć sobie jego imienia. - Pragnęłam... - Spojrzała niepewnie na Quinlana. _ Jak i nazywa wasz pan? - Connor MacAlister. - Pragnęłam poślubić Connora MacAlistera. Przypomnij ojcu, że zna mego przyszłego męża, choć widzieli się bardzo dawno temu. - Czas na nas, pani - powiedział Quinlan, dojrzawszy, że i Connor łypie na nich zza krzaków. Nie podobało mu się to. co widział. - Jeszcze chwila. Nie zostawiła Quinlanowi czasu na dyskusje. - Powiedz ojcu, żeby nie próbował mnie odbić. Chcę, by cieszył się moim... moim szczęściem - dokończyła z trudem. Kiedy Connor do niej podszedł, siedziała już na koniu. Zręcznie wskoczył na grzbiet czarnego ogiera, który wyglądał równie groźnie jak jego pan. Zerknęła na Connora i od razu tego pożałowała. W jego oczach bowiem płonął taki gniew, że Brenna szybko chwyciła wodze i odwróciła wzrok. Nie chciała, by wiedział, że dostrzega jego zły nastrój. Ale on nie pozwolił się zignorować. Czyżby ta kobieta naprawdę chciała, by uwierzył, iż chce go uchronić przed gniewem jej ojca? Nie wiedział, czy ma się śmiać, czy obrazić. Podjechał do niej. ujął za podbródek i zmusił, by spojrzała mu w oczy. - Dlaczego? Domyśliła się, o co pyta. - Bo wojna oznacza śmierć - odparła. - Dla niektórych tak - potwierdził, wzruszając ramionami. - Już jeden zabity to zbyt dużo - powiedziała. - Nie chcę, by ktokolwiek o mnie walczył. Ojciec ma ogromną armię, ale pościg za mną kosztowałby go zbyt wiele trudu i wysiłku. Na pewno zechce stanąć na czele swego wojska, a ja się boję, że ty. panie... I - Co? I- Mógłbyś go zabić. Udało się jej ugłaskać potwora. Żałowała, że nie jest na tyle silna, by zrzucić go z konia. Connor byt równie dumny, jak pewny siebie, toteż obróciła obie te wady na swoją korzyść, dając mu wyraźnie do zrozumienia, kogo typuje na zwycięzcę ewentualnej wojny. MacAlister górował fizycznie nad jej ojcem, ten z kolei dysponował potężną armią. Doszłoby do rzezi, ale to Connor poległby jako pierwszy. Dlaczego w takim razie skłamała Haroldowi? Nie potrafiła tego wytłumaczyć. Wiedziała, że pali za sobą mosty. Wyobrażała sobie, w jaki straszny gniew wpadnie jej ojciec, gdy . posłaniec przekaże mu fatalną wiadomość. Nie wierzyła, by rodziciel zadał sobie trud i dokładnie wszystko przemyślał. Nie przyjdzie mu do głowy, że to ona mogłaby wymyślić tak perfidny podstęp. A przecież zwyczajnie zabrakłoby jej na to czasu. Ojciec się jej wprawdzie wyrzeknie, ale przynajmniej ¦ zostanie przy życiu. I inni również. - Za nic na świecie nie chciałabym sprawiać kłopotów memu ojcu. Po głębszym zastanowieniu dochodzę jednak do wniosku, iż moje intencje nie będą miały wielkiego wpływu na przebieg wypadków. Pan MacNare wysłał po mnie swoich ludzi i jestem przekonana, że dojdzie do rozlewu krwi. - Nie. Nikt cię nie będzie szukał. Powiedział to z głębokim przekonaniem, a ona nie miała już siły na dyskusje. Tak bardzo tęskniła za rodziną, że z Irudem powstrzymywała się od płaczu. Niestety mogła do woli rozpamiętywać swa rozpacz, gdyż nikt nie odezwał się do niej aż do wieczora. Jechafa między dwoma wojownikami o kamiennych twarzach, którzy nawet na nią nie spojrzeli. A Gilly - jej urocza klacz - była równie niezadowolona z ich towarzystwa. Connor pojechał przodem, a nikt inny nie miał ochoty bawić jej rozmową. Wszyscy bezustannie penetrowali las w poszukiwaniu wroga. Mimo iż wydawało się to dziwne, Brenna odzyskała poczucie bezpieczeństwa. Bolało ją natomiast siedzenie, toteż postanowiła pójść za radą matki i ofiarować swój ból na intencję dusz potępionych. Nie rozumiała wprawdzie, dlaczego jej trywialne dolegliwości miałyby im pomóc, ale postąpiła zgodnie z wpajanymi jej przez lata zasadami. Tak, nie miała nic przeciwko cierpieniu, gdyż mogła w ten sposób odkupić grzechy. Nie chciała jednak dręczyć Bogu ducha winnego konia. Gilly wyraźnie zwolniła kroku. Nie nadawała się do tak forsownej podróży. Biedne stworzenie było wyrainie u kresu sił. Brenna nie wiedziała, do kogo powinna się zwrócić z prośbą o postój. Oczywiście jej wybór padłby na Connora, ale on zniknął z pola widzenia i musiałaby chyba zacząć krzyczeć, by ją usłyszał. Poza tym nie byłby to najlepszy pomysł. Z zasępionych twarzy Szkotów domyśliła się, że są na terytorium wroga. Zastanawiała się przez chwilę, czy Connor ma jakichkolwiek przyjaciół, po czym doszła do wniosku, że z pewnością nie. Nikt nie chciałby się zadawać z rozjuszonym niedźwiedziem. Uśmiechnęła się w duchu, ale zaraz przypomniała sobie o Gilly. Postanowiła, że podzieli się swymi obawami z Quin-lanem i dotknęła jego ramienia. Zareagował tak gwałtownie, jakby go uszczypnęła. Cofnął się i zmarszczył gniewnie brwi. Zanim zdołała wyszeptać swoją prośbę, położył znacząco palce na ustach. Brenna AOfcUet I szybko wskazała mu Gilly w nadziei, że wojownik nie jest ślepy. Klacz ledwo trzymała się na nogach ze zmęczenia. Quinlan nie podzielał jednak jej obaw. Zmusił swego rumaka do galopu i zniknął za drzewami