Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Kiedy sByszaB albo czytaB o ludziach, którzy szukaj swoich korzeni, nie bardzo wiedziaB, o co chodzi. Dzi[ po raz pierwszy, dziki tej wyblakBej ze staro[ci ksi|ce, zaczB ich troch rozumie. PrzewracaB kolejne kartki, ale przed oczami miaB obraz mamy i taty. Dla nich te| w którym[ momencie ich |ycia rodzin musiaB by ojciec i matka. Tata, my[lc o rodzinie, musiaB mie przed oczami twarz swojego ojca, Philippe'a Blancharda. CzBowieka, którego Marcel nawet w my[lach nie nazwaB jeszcze dziadkiem... Przeró|ne my[li lgBy mu si w gBowie. Nie byB w stanie ich uporzdkowa, zreszt nawet nie próbowaB tego robi. {eby jako[ opanowa ten mtlik, skupiB si na ksi|ce. Na kolejnej stronie byBa stara rycina przedstawiajca wntrze kuchni z pocztku wieku. Mimo usilnych prób Marcel nie mógB opanowa wzruszenia. 51 Patricia Marvell Maria widziaBa, |e chBopak walczy ze Bzami. ChciaBa mu powiedzie, |e pBakanie wcale nie jest powodem do wstydu, |e Bzy nie musz by oznak sBabo[ci, ale pogBaskaBa go tylko po policzku, bo instynktownie poczuBa, |e ten ciepBy gest jest mu teraz bardziej potrzebny ni| jakiekolwiek sBowa. - Pikne, prawda? - spytaB, wskazujc na star rycin. - Hmmm - przytaknBa, po czym wskazaBa palcem na ozdobne litery. - A co tu jest napisane? - Canard a 'l orange - przeczytaB Marcel i widzc przera|on min Marii, przetBumaczyB nazw tej potrawy na angielski: - Kaczka w pomaraDczy. - Aha - ucieszyBa si. RobiBam to kilka razy dla twojego dziadka. - Nie umknBo jej uwagi, |e chBopiec, zwracajc si do niego, nigdy go tak nie nazywa. - Jak chcesz... -PrzejrzaBa w my[lach zawarto[ lodówki i zamra|arki. -Tak, gdyby[ miaB ochot, mogBabym ci to przyrzdzi nawet dzisiaj na kolacj. Marcel u[miechnB si z wdziczno[ci. - Dzikuj. Uwielbiam kaczk pod ka|d postaci, ale dzisiaj nie bd na kolacji. Zaskoczona Maria spojrzaBa na niego pytajcym wzrokiem. - Gdzie[ wychodzisz? - ZaczBa si ju| martwi tym, |e chBopak nie znalazB sobie jeszcze ani jednego kolegi. Po powrocie ze szkoBy siedziaB sam w swoim pokoju; nikt do niego nie dzwoniB, i z tego, co widziaBa, on równie| z nikim si nie kontaktowaB. - Tak. Jad z kilkoma osobami do Santa Helena na spektakl jakiego[ teatru z San Francisco. Potem 52 Bdz moj Juli pewnie skoczymy gdzie[ do baru na pizz albo hamburgery. Maria w jakiej[ innej sytuacji miaBaby |al, |e kto[ przedkBada pizz albo jaki[ - nie mogBa sobie przypomnie, jak na to teraz mówi, ale po chwili przypomniaBa sobie t nazw - fast food nad jej dania, lecz teraz ucieszyBa si. - Hmmm - powiedziaBa z zadowolon min. MiaBa ochot dowiedzie si czego[ wicej o tym, z kim Marcel jedzie, baBa si jednak, |e je[li zacznie go wypytywa, uzna j za zbyt w[cibsk. Warto byBo poczeka. Przez jaki[ czas w kuchni panowaBa cisza. ChBopak przewracaB kartki ksi|ki, ale wida byBo, |e my[li zupeBnie o czym[ innym. - W mojej szkole jest kóBko teatralne - odezwaB si po kilku minutach. - PoznaBem kilka osób, które do niego nale|, i jad wBa[nie z nimi. - Aha. - Maria skinBa gBow