Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Instruktor zapytał: - No, dobrze, kto potrafi mi powiedzieć, co oznacza zwrot „bezpieczeństwo przez niejasność”? Fernandez wbił wzrok w ekran, wbudowany w biurko, przy którym siedział. Wybierz kogoś innego, namawiał instruktora w myślach. W tym kursie programowania komputerowego brało udział piętnaście osób, więc były spore szansę, że ten durny instruktor wybierze kogoś innego, tyle że ten dureń z jakiegoś powodu uwziął się na Fernandeza. Nazywał się Horowitz. Miał może dwadzieścia cztery lata, był niski, tęgawy, chodził w wymiętych garniturach, miał trądzik i zawsze taką minę, jakby cierpiał z powodu wysypki na genitaliach. Horowitz sprawiał też wrażenie, jakby wolał raczej rozebrać się publicznie do naga i podrapać po swędzących miejscach, niż znosić męki prowadzenia zajęć. Fernandez wiedział, jak tamten się czuje. Gdyby miał jakieś wyjście, też by go tu nie było. Dzięki Bogu, że przynajmniej instruktor był cywilem, a nie oficerem. Odór zatęchłego potu, unoszący się w klasie, nie poprawiał Fernandezowi samopoczucia. Mógłby oczywiście ściągnąć sobie do komputera wszystkie potrzebne wykłady oraz teksty źródłowe i postudiować na własną rękę. Nikt nie przyprowadził go tu lufą przy skroni. Pozostali uczestnicy zajęć byli w większości żółtodziobami - studentami Akademii FBI. Dla nich te zajęcia były obowiązkowe, choć w zasadzie ich zaliczenie stanowiło czystą formalność. Wszyscy pokończyli koledże, większość także prawo i ten kurs programowania był dla nich pestką. Inaczej było z sierżantem Julio Fernandezem, który o komputerach wiedział mniej więcej tyle, co o mechanice kwantowej albo o zwyczajach godowych waleni olbrzymich. Naprawdę niewiele, choćby nie wiadomo jak się starał. Próbował nauczyć się tego samodzielnie, ale najwyraźniej był na tę wiedzę absolutnie odporny. Miał nadzieję, że posłuchanie nauczyciela oraz pytań i odpowiedzi innych uczniów okaże się pomocne, ale jak dotąd, po trzech lekcjach, jego wiedza niespecjalnie się pogłębiła. Nienawidził komputerów, ale wiedza o programowaniu była mu niezbędna. W posługiwaniu się rękoma czy bronią Fernandez nie ustępował nikomu. Potrafił rozbić obóz w dżungli albo na pustyni, przeżyć z dala od cywilizacji, ale kiedy praca z komputerem wymagała czegoś więcej niż naciśnięcia paru znanych klawiszy, robił się zupełnie tępy, co nie licowało ze statusem członka Net Force... - Zastanówmy się... sierżant Fernandez? Bezpieczeństwo przez niejasność? Cudownie. Po prostu cudownie. - Sir, przypuszczam, że chodzi o to, że pewien rodzaj zabezpieczeń systemu komputerowego jest... jak twierdza. Wiadomo, że istnieje, bez trudu można ją znaleźć, ale prowadzące do niej wrota są opancerzone albo zaminowane, albo pozamykane na tyle zamków, że nie sposób ich otworzyć, chociaż można do nich podejść bez trudu. - Cóż za czarujące porównanie. Wie pan, co to jest porównanie, sierżancie? Paru żółtodziobów zachichotało. Fernandez poczuł, że robi się czerwony. Mógłby być ojcem tego smarkacza, a ten mały sukinsyn kpił sobie z niego w żywe oczy. - Wiem, co to porównanie. - Cóż, jakimś cudem pańska odpowiedź jest w zasadzie poprawna. Dzisiejszy wykład będzie poświęcony różnym rodzajom zabezpieczeń, od ścian ognia po szyfrowane hasła oraz indywidualne kody dostępu z ograniczeniem czasowym. Nauczyciel machnął ręką i hologram znikł, a na jego miejscu pojawił się inny. Ukazywał małego chłopca, siedzącego przy stacji roboczej. Dzieciak wyglądał może na pięć lat. Prawdopodobnie właśnie do tej grupy wiekowej adresowane były te zajęcia. Fernandez zacisnął zęby. Nawet kiedy udzielał poprawnej odpowiedzi, ten dureń wszystko przekręcał tak, żeby wypadło głupio. Horowitza najwyraźniej bawiło znęcanie się nad uczniami. Pewnie, z tą obsypaną trądzikiem, skrzywioną gębą nie miał zbyt wielu przyjemności w życiu prywatnym. Może przyjście na te zajęcia było błędem? Może Fernandez powinien raczej spędzać czas na strzelnicy, zamiast pozwalać sobą pomiatać Jaśnie Panu Horowitzowi? Może tak rzucić to w diabły i zająć się tym, co potrafił: maszerowaniem, żołnierką, szkoleniem rekrutów. Ta myśl sprawiała mu przez chwile przyjemność. Nie. Nauczy się tego, choćby miał sczeznąć. Wreszcie będzie przynajmniej wiedział z grubsza, o co chodzi, kiwając głową, kiedy młodzi porucznicy zaczną szwargotać komputerowym slangiem podczas operacji. Zwłaszcza pewna pani porucznik... - No więc, kto potrafi nam powiedzieć, co się stanie, kiedy wygaśnie indywidualny kod dostępu do serwera z szyfrowanymi hasłami? Sierżant Fernandez? Ma pan dziś skłonność do amatorskich metafor, więc może znów nas pan rozbawi jakimś czarującym porównaniem? Fernandez spojrzał na instruktora. Miał ogromną ochotę po prostu wstać i trzasnąć drzwiami. Innym wyjściem byłoby nauczenie Horowitza, jak stopniowo odzyskiwać zdolność oddychania po otrzymaniu solidnego ciosu w podbrzusze. To dopiero była przyjemna perspektywa... - No, sierżancie, szybciej. Szybkość, to podstawa! W programowaniu komputerowym, w życiu, wszędzie. Ten, kto się waha, przegrywa. - Sądzę, że się pan myli, sir. Horowitz spojrzał na niego wzrokiem ropuchy, patrzącej na bezczelną muchę. - O, doprawdy? Zechciałby pan wyjaśnić to bliżej? Proszę nam pokazać, gdzie zbłądziłem. Fernandez odetchnął głęboko