Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Nie było to tylko twoje dzieło, S'Armuna - uspokajała Ayla. - Może do tego dopuściłaś, nawet zachęcałaś, ale nie powinnaś brać na siebie całej winy. Zło jest w Attaroi, a może również w tych, którzy ją tak okrutnie traktowali. - Ayla kiwała głową. - Okrucieństwo matkuje okrucieństwu, ból rodzi ból, zło wychowuje zło. - I jak wiele dzieci, którym wyrządziła krzywdę, przekaże to następnemu pokoleniu?! - krzyknęła z bólem starsza kobieta. Zaczęła kiwać się w tył i w przód, zawodząc w rozpaczy. -Którego z chłopców za tą palisadą skazała na kontynuację jej straszliwego dziedzictwa? I która z dziewcząt zechce być jak ona? Widok Jondalara przypomniał mi, czego mnie nauczono. Ze wszystkich ludzi właśnie ja nie powinnam była do tego dopuścić. Dlatego jestem za to odpowiedzialna. Och, Matko! Cóż ja uczyniłam? - Pytaniem nie jest, co uczyniłaś, ale co możesz zrobić teraz -rzekła Ayla. - Muszę im pomóc. W jakiś sposób muszę im pomóc, ale co mogę zrobić? - Już jest zbyt późno, żeby pomóc Attaroi, ale trzeba ją powstrzymać. Najpierw trzeba uwolnić dzieci i mężczyzn z Zagrody, a potem zastanowimy się, co możemy dla nich uczynić. S'Armuna spojrzała na młodą kobietę, która wydawała się w tym momencie taka pewna siebie i mocna, i zastanowiła się, kim ona właściwie jest. Ta Która Służy Matce została zmuszona do zrozumienia szkód, jakie spowodowała, i do uświadomienia sobie, że nadużyła władzy. Obawiała się o swojego własnego ducha, jak również o życie całego obozu. W ziemiance zapanowała cisza. Ayla wstała i podniosła miskę używaną do zaparzania herbaty. - Pozwól, że ja zrobię herbatę tym razem. Mam ze sobą dużo dobrych ziół - powiedziała. S'Armuna przytaknęła bez słowa i Ayla sięgnęła po swoją torbę znachorską. - Myślałem o tych dwóch kalekich chłopcach w Zagrodzie -odezwał się Jondalar. - Nawet jeśli nie będą dobrze chodzić, mogliby zostać łupaczami krzemienia czy czymś podobnym, jeśli znajdzie się ktoś, kto ich tego nauczy. Musi być ktoś taki wśród S'Ar-munai. Może znajdziesz kogoś chętnego na Letnim Spotkaniu. - Nie chodzimy już na Letnie Spotkania z innymi S'Armunai. - Dlaczego? - Attaroa sobie tego nie życzy - odparła S'Armuna tępym, monotonnym głosem. - Inni ludzie nie byli dla niej zbyt dobrzy. Jej własny obóz zaledwie ją tolerował. Gdy została przywódczynią, nie chciała mieć nic do czynienia z kimkolwiek z zewnątrz. Niedługo po przejęciu przez nią władzy jeden z obozów przysłał delegację z zaproszeniem, byśmy się z nimi połączyli. Gdzieś usłyszeli, że mamy dużo kobiet bez towarzyszy życia. Attaroa obraziła ich i wyrzuciła. W ciągu kilku lat odsunęła wszystkich. Teraz nikt już nie przychodzi, ani krewni, ani przyjaciele. Wszyscy nas unikają. - Przywiązanie do tarczy to coś więcej niż obraza - rzekł Jondalar. - Powiedziałam ci, że jest coraz gorsza. Nie byłeś pierwszy. To, co zrobiła tobie, robiła już wcześniej. Kilka lat temu przyszedł mężczyzna, gość, był w podróży. Widząc tak wiele samotnych kobiet, stał się arogancki i protekcjonalny. Zdawało mu się, że nie tylko będzie mile widziany, ale wręcz rozchwytywany. Attaroa bawiła się nim, tak jak lew bawi się swoją ofiarą. Potem go zabiła. Tak jej się to spodobało, że zaczęła zatrzymywać wszystkich gości. Lubi dręczyć ich, potem obiecywać różne rzeczy i znowu dręczyć, zanim się ich pozbędzie. Taki był jej plan wobec ciebie, Jondalarze. Aylę przeszedł dreszcz. Dodawała właśnie uspokajające zioła do napoju dla S'Armuny. - Miałaś rację, kiedy powiedziałaś, że przestała już być człowiekiem. Mog-ur opowiadał czasami o złych duchach, ale zawsze myślałam, że to legendy, historie, które się opowiada dzieciom, żeby były posłuszne. Attaroa jednak to nie legenda. Ona jest uosobieniem zła. - Tak, a kiedy zabrakło gości, zaczęła zabawiać się mężczyznami z Zagrody. - S'Armuna mówiła dalej, jakby nie mogła się powstrzymać przed opowiedzeniem o tym, co widziała i słyszała, a co dotąd dusiła w sobie wewnątrz. - Najpierw wybierała najsilniejszych, przywódców i buntowników. Było coraz mniej mężczyzn, a ci, którzy zostali, stracili chęć buntu. Trzyma ich na wpół zagłodzonych, wystawionych na mróz i deszcz. Pakuje ich do klatek albo wiąże. Nie mogą się nawet umyć. Wielu zmarło z zimna i wyczerpania. A bardzo mało dzieci się urodziło, żeby ich zastąpić. W miarę jak wymierają mężczyźni, umiera obóz. Wszyscy zdziwiliśmy się, kiedy Cavoa zaszła w ciążę. - Musiała wkradać się do Zagrody, żeby być z mężczyzną -powiedziała Ayla. - Prawdopodobnie z tym, którego kochała. Z pewnością wiesz o tym. S'Armuna rzeczywiście wiedziała, ale zastanawiała się, skąd wie o tym Ayla. - Niektóre kobiety zakradają się, żeby zobaczyć mężczyzn, i czasami przynoszą im żywność. Jondalar ci pewnie powiedział. - Nie, nic jej nie mówiłem. Nie rozumiem jednak, dlaczego kobiety pozwalają na trzymanie mężczyzn w zamknięciu. - Boją się Attaroi. Kilka kobiet naprawdę ją popiera, ale większość wolałaby mieć mężczyzn z powrotem. A teraz grozi, że okaleczy ich synów. - Wyjaśnij kobietom, że mężczyźni muszą zostać uwolnieni, bo inaczej nie urodzi się więcej dzieci - powiedziała Ayla tonem, który wywołał dreszcz zarówno u Jondalara, jak i S'Armuny. Spojrzeli na nią ze zdziwieniem. Jondalar rozpoznał ten wyraz twarzy. Tak wyglądała zawsze, kiedy jej umysł zajęty był kimś, kto był chory czy ranny, choć teraz dostrzegł coś więcej niż tylko chęć udzielenia pomocy - zimny, twardy gniew, jakiego nigdy przedtem nie widział. Starsza kobieta jednak zobaczyła w Ayli coś innego i uznała jej słowa za proroctwo czy też wyrok. Ayla podała herbatę i siedzieli razem w milczeniu, każde głęboko poruszone. Nagle Ayla poczuła silną potrzebę wyjścia na dwór i zaczerpnięcia czystego, rześkiego i chłodnego powietrza, ale wygląd S'Armuny powiedział jej, że nie jest to najlepsza pora na opuszczenie pomieszczenia. Wiedziała, że tej kobiecie zawalił się świat i że będzie potrzebować jakiegoś wsparcia. Jondalar myślał o mężczyznach, których zostawił w Zagrodzie, i o tym, co przeżywają teraz. Wiedzieli z pewnością, że wrócił do obozu, choć nie zamknięto go razem z nimi. Pragnął porozmawiać z Ebulanem i S'Amodunem i pocieszyć Dobana, lecz sam potrzebował upewnienia i pociechy. Groziło im niebezpieczeństwo i niczego jak dotąd nie uczynili, jedynie rozmawiali. Chciał wydostać się stąd tak szybko, jak to tylko możliwe, ale jeszcze bardziej pragnął pomóc. Jeśli mają coś zrobić, powinni zabrać się do tego już teraz. Nie znosił bezczynności i czekania