Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Zapewne uznali, że meldunek o statkach, które pojawiły się całkiem znikąd, musiał był fałszywy. Ben Dill dochodził jeszcze do siebie po czasie spędzonym w dżungli, stąd poprosił Alikhana, aby to on zajął się zrzutem. Musth wyjątkowo powstrzymał się od komentarzy na temat braku formy u przyjaciela. Wprowadził maszynę w atmosferę, zanurkował za pasmo górskie za Agurem i skryty w cieniu radarowym skierował się ku prowizorycznej radiolatarni nadającej na zwykle nie używanej tu częstotliwości. Minutę później zszedł tuż nad samą ziemię i został zauważony przez detektor ruchu radiolatarni, która zaraz się wyłączyła. Podczepione pod skrzydłami aksaia zasobniki zjechały nad murawę, otworzyły się i wypadły z nich worki opatrzone nalepkami ODPADY ROLNICZE. Powstały z nich dwa zgrabne stosy. Łącznie była to cała kilotona teleksu. Pojemniki wróciły pod skrzydła, maszyna wystartowała łagodnie i po chwili zniknęła na tle nieba. Jeden ze strażników leitera Appledore’a miał wrażenie, że dostrzegł coś dziwnego nad sąsiednią posiadłością, ale że żaden alarm się nie odezwał i nikt niczego nie zameldował, strażnik uznał, że to tylko zmęczenie, i nie sporządził nawet notatki. Podobnie zachowali się następnego dnia robotnicy z majątku Njangu. Zobaczywszy stosy, które pojawiły się nie wiadomo skąd, nie okazali nawet cienia zainteresowania. Uznali, że widać ktoś inny jest za nie odpowiedzialny. W tym totalitarnym państwie wszyscy w miarę rozgarnięci obywatele dostrzegali tylko to, co kazano im widzieć, a czasem nawet jeszcze mniej. - Teraz ważna sprawa, więc uważać - powiedziała do swoich ludzi pani oficer Stiofan. - Naszym zadaniem jest budowa stanowisk strzeleckich wzdłuż drogi, którą jeńcy będą wożeni codziennie do Pałacu Sprawiedliwości. Będziemy z nich strzec konwojów przed ewentualnymi działaniami nie przystosowanych. Szczęśliwie leiter Yohns przekazał nam ze swojego majątku zapakowane już odpady, które zastąpią tradycyjne worki z piaskiem. Nie będziemy więc musieli męczyć się z łopatami i skończymy pracę w góra dwa dni. A teraz do dzieła! Na chwałę protektora! Żołnierze odpowiedzieli głośnym okrzykiem i szybko załadowali telex na ślizgacze. Trzy godziny później złożyli cały ładunek przy trzech gotowych już wykopach obok skrzyżowania całkiem niedaleko ośrodka doktora Miussa. - Sir, myślę, że bandyci są już gotowi do procesu - zameldował Njangu. - Świetnie. Wspaniale! - zawołał Redruth. - Ustalam więc początek procesu na za dwa tygodnie od dziś. Potrwa pięć dni. Wyznaczyłem już leitera Vishinska na oskarżyciela, możesz więc z nim uzgodnić, co trzeba. Gratulacje, Yohns. Dla ciebie i twojego personelu. I oczywiście dla doktora Miussa. - Doktor jest trochę nieszczęśliwy, że nie mógł dokończyć eksperymentu, sir - powiedział Njangu. - Być może warto by mu zezwolić na kontynuację pracy po wyroku. - Hmmm... Nie. Ryzykowne. Nie chcę, aby cokolwiek na temat jego talentów wydostało się poza ośrodek. Moi wrogowie mają drżeć ze strachu na sam dźwięk jego nazwiska, nie wiedząc, co ich czeka, gdy po aresztowaniu dostaną się w jego ręce. - Rozumiem, sir. Przekażę doktorowi pańską decyzję. A skoro mowa o wrogach, czy doszło już do aresztowań Szarych Mścicieli? - Nie - powiedział Redruth ponurym tonem. - Sam nie miałem czasu się tym zająć, a moim śledczym jakoś szczęście nie dopisało. Wcale mi się to nie podoba. - Zrozumiałe, sir. Podzielam ten niepokój. Ile razy widzę jakiegoś gwardzistę, nadstawiam ucha. Szczęśliwie wszyscy spośród dwudziestu czterech, którzy zostali oddani do mojej dyspozycji, są fanatycznie lojalni wobec protektora. - Jesteś pewien? - Całkowicie. Niemniej i tak mam agentów w tej grupie. Zameldują natychmiast, jeśli tylko natrafią na najmniejszy ślad nieprawomyślności. - Dobrze. Podczas procesu skorzystam z twojego oddziału jako osobistej ochrony, a potem dokonam czystki w gwardii. Muszą być jak żona cezara. - Zgadzam się, sir - przytaknął gorliwie Njangu, zastanawiając się, o czyjąż to żonę może chodzić