Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Ale zobaczymy się jeszcze dwakroć: raz przed trybunałem, drugi raz... przed śmiercią twoją. Wyszedł. Do oczekującego Salustiusza rzekł: - Jest jeszcze w obłędzie. Upiera się przy zaprzeczeniu jawnej prawdzie. Nie ma dla niego nadziei. - Nie mów tego, Egipcjaninie! Trzeba wszystkie sprężyny poruszyć, aby ocalić człowieka, który wychylał czary z najwykwintniejszym winem w gronie przyjaciół. Jest to sprawa pomiędzy Bachusem i Izydą. Na ulicy Arbaces napotkał Nidię. Czatowała na jego wyjście. - Czy będzie ocalony? - wykrzyknęła. - ZObaczymy. Pójdź za mną. Rozdział XXVII Ciało Apaecidesa spoczęło w domu Jony. Czuwała przy zwłokach dniem i nocą, obmywała łzami łoże umarłego brata, odświeżała żałobne cyprysy u wejścia przybytku śmierci. Oddana surowym obowiązkom klasycznej żałoby, nie śmiała ubolewać nad tragedią Glaukusa, którego głos publiczny oskarżał o zamordowanie jej brata, a roztropniejsi powód upatrywali w nagłym szaleństwie. Była wpółprzytomna wobec zawiłych splotów niezrozumiałej tragedii, w której ukochany był mordercą, brat ofiarą. Nie wiedziała, czy ma uwierzyć, czy powątpiewać. Zresztą nie myślała o sobie samej. Jedyną sprawą myśli winien był być na razie pogrzeb. Pięknym zwyczajem starożytnych ceremonia odbyła się o świtaniu. Młoda jutrzenka - według ich wyobrażeń porywała zmarłego młodzieńca, jak zarumieniona jego miłośnica. U wrót domu Jony zebrał się wielki orszak żałobny gości z długimi pochodniami w rękach. Chór płaczek zaintonował hymn żałobny. Podążano na plac za miastem, niosąc śmiertelne szczątki Apaecidesa na łożu, okrytym purpurą, z którym miały być spalone. Na przodzie szła muzyka. Stłumione jej tony przerywał chrapliwy dźwięk trąby pogrzebowej. Najęci płaczkowie zawodzili żałosne pieśni. Szły chóry kobiet i pacholąt. W szatach śnieżnej białości stąpali kapłani Izydy z kłosami zboża w rękach. Niewolnicy nieśli obrazy ateńskich przodków zmarłego. Wśród przyjaciółek i niewolnic z rozpuszczonymi w nieładzie włosami - znak żałoby - szła Jona blada, jak marmur. Jej głęboki ból był niemym. Dopiero, gdy przed spaleniem, pokazano jej rysy zmarłego, krzyknęła jękliwie: "bracie, ocknij się! Powstań i otrzyj moje łzy". Rozpaczliwy jej okrzyk pokrywały słowa wspaniałego hymnu, towarzyszącego trzaskowi drew płonących na wysokim stosie: Świętym płomieniem złóż dzięki, o duszo, żeś wolna na wieki!@ Łódź twoją niosą łagodnie kojące Letejskie strumienie,@ Styks do Elizium cię niesie... do gajów cienistych słodyczy...@ KIedyż wraz z tobą, kochany, i my zakosztujemy spoczynku?@ * * * Zgaszono ostatnie iskry i zebrano starannie popioły. Skropione najlepszym winem i kosztownymi wonnościami spoczęły w srebrnej urnie w grobie obok pełnej łzawnicy i tradycyjnej monety na przewóz przez rzekę zapomnienia i śmierci. Grób obsypano wieńcami kwiatów, lamp i kadzideł. Nazajutrz kapłan - ofiarnik zauważył, że do symbolów pogańskich nieznana ręka dołączyła godło chrześcijaństwa - gałązkę palmową. Nie ruszył jej. Mogiłę skropiła oczyszczającą wodą gałąź lauru i zabrzmiało nad nią ostatnie słowo ceremonii pogrzebowej: Ilicet (skończyło się!). * * * Kiedy Jona, która w biesiadzie pogrzebowej nie chciała wziąć udziału, powracała w otoczeniu kobiet do siebie, ku jej najwyższemu zdumieniu jakby spod ziemi wyrósł przed nią Arbaces i rzekł: - Piękna Jono, pretor, litując się nad twoim sieroctwem oddał cię pod moją pieczę, jako dawnemu twemu opiekunowi. Oto jest pismo z nakazem, abyś udała się do mego domu. - Idź precz, Egipcjaninie! Ty... ty..