Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- A ty, Jenkinsie? - zapytał ten sam Pies. Jenkins zaprzeczył ruchem głowy. - Ja muszę tu zostać - odparł. - Tutaj jest moje miejsce. Muszę zostać tu wraz z innymi Websterami. - Lecz tu przecież nie ma już żadnych websterów. - Owszem, są - rzekł Jenkins. - Możliwe, że nie istnieją dla was, a jedynie dla mnie. Ale wciąż trwają w każdym kamieniu tego budynku. Żyją w otaczających ten dom drzewach, w stokach tego wzgórza. To jest jakby dach, który wciąż osłania wszystkich Websterów; ziemia, po której stąpali. Nie, oni nigdy stąd nie odejdą. Dobrze wiedział, jak głupio brzmi to dla Psów, lecz one nie wydawały się być zdziwione jego słowami. Zdawały się go rozumieć. Od tych pojęć dzieliły je całe stulecia, a jednak wydawało mu się, że Psy go rozumieją. Powiedział, że Websterowie są tutaj zawsze obecni, a przecież przed wieloma laty było tak w rzeczywistości. A teraz? - myślał, krocząc przez łąkę. - Czy teraz nadal byli tu obecni? Ileż to już lat minęło od czasu, kiedy po raz ostatni słyszał odgłos ludzkich kroków na drewnianych schodach? Ileż to lat temu rozlegał się w olbrzymim, wyposażonym w kominek salonie głos człowieka? Słyszał go wielokrotnie, lecz kiedy rozglądał się dookoła siebie, nic było przy nim nikogo. Teraz, kiedy Jenkins przemierzał skąpaną w jesiennym słońcu łąkę, powietrzem wstrząsnął głośny trzask i nie dalej jak trzy kilometry od niego pojawiła się w zewnętrznej ścianie budowli mrówek szeroka szczelina. Pęknięcie powiększało się, zygzakowata linia popełzła od szczytu ściany w kierunku ziemi, rozchodząc się na boki drobniejszymi rysami. Kawałki materiału, z którego wykonana była ściana, zaczęły odpadać i staczać się po trawie w dół pochyłości. Wreszcie, w jednej chwili, ściana po obu stronach pęknięcia załamała się i runęła na ziemię, wzbijając w powietrze gęstą chmurę pyłu. Jenkins zamarł w bezruchu, wpatrując się w wielką wyrwę w ścianie budowli. Ponad ziejącą czernią dziurą masywny budynek dźwigał się niczym komiczny łańcuch górski, ze sterczącymi tu i tam ponad równinnym dachem szczytami. Zawalenie się ściany i wyrwa w mrówczej konstrukcji wydawały się nie pociągać za sobą żadnych skutków. Nigdzie w pobliżu nie pojawiły się mrówki, nie wybiegły z wnętrza pracowite roboty. Wyglądało na to, że mrówki nie zdawały sobie sprawy, albo też nie obchodziło ich, że zawalił się spory fragment ich budowli - jakby nie miało to dla nich już żadnego znaczenia. Coś się stało - pomyślał Jenkins, zaskoczony własnym skojarzeniem. - Wreszcie w tym świecie Websterów coś się wydarzyło! Ruszył powoli w kierunku wyrwy w ścianie. Nie spieszył się, bowiem nic nie wskazywało na to, że były jakiekolwiek powody do pośpiechu. Kurz powoli opadał. Gdzieniegdzie odrywały się jeszcze niewielkie kawałki ściany i spadały na łąkę. Zbliżył się do dziury, wdrapał na rumowisko, po czym wszedł do wnętrza budowli. W środku nie było tak jasno jak na zewnątrz, lecz stosunkowo dużo światła przesączało się przez to, co można by nazwać sklepieniem budowli. Budynek, przynajmniej w tej części, nie był podzielony na piętra; od ziemi do sklepienia rozpościerała się ogromna, przytłaczająca, pusta przestrzeń. Jenkins zatrzymał się zdumiony. Na pierwszy rzut oka było widać, że budynek jest opuszczony. Nie wydarzył się tu jednak żaden wypadek, bo choć przestrzeń zamknięta przez budowlę była przerażająco pusta, to podłoga budynku nie stanowiła jednolitej płaszczyzny. Składały się na nią monstrualnej wielkości kopce mrówek, na wierzchołkach których widniały dziwne figury, wykonane z metalu mętnie pobłyskującego w przyćmionym świetle przesączającym się przez sklepienie. Tu i tam widać było pomiędzy mrowiskami krzyżujące się konstrukcje, które mogły być estakadami miniaturowych dróg. Konstrukcje te były w wielu miejscach potrzaskane i zrujnowane, a gdzieniegdzie zasypane przez rozpadające się kopce. Z mrowisk sterczały w górę liczne kominy, lecz z ani jednego nie unosiła się strużka dymu