Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Może im `się to nie spodoba, ale uczynią to. Przy pomocy Moiraine opracował plan tego, co musi tutaj zrobić. Po części wymyślił go sam, bez żadnych sugestii z jej strony. Byłoby dobrze mieć ją tutaj, by szeptała mu w razie potrzeby do ucha, zamiast Aviendhy, która tylko czekała, kiedy ma dać sygnał Somarze, ale nie było sensu zwlekać. Z pewnością w tej komnacie znajdowali się teraz wszyscy taireniańscy i cairhieniańscy arystokraci, którzy aktualnie przebywali w mieście. - Dlaczego Cairhienianie stoją w tyle? - spytał głośno i arystokraci poruszyli się nerwowo, wymieniając skonsternowane spojrzenia. - Tairenianie przybyli z pomocą, ale nie istnieje powód, dla którego Cairhienianie mieliby stać w tyle. Niechaj wszyscy ustawią się podle rangi. Wszyscy. Trudno było orzec, których to bardziej oszołomiło, Tairenian czy Cairhienian, aczkolwiek Meilan wyglądał na gotowego połknąć własny język, podobnie tych sześciu, którzy stali zaraz za nim. Nawet Aracome, w którym temperament nigdy nie kipiał, zbielał na twarzy. Polecenie zostało wykonane, wśród szurania butów, odgarniania spódnic i lodowatych spojrzeń z obu stron, aż w końcu przednie rzędy składały się wyłącznie z mężczyzn i kobiet z paskami na piersiach, w drugim zaś stało tylko kilku Tairenian. Do Meilana i jego ludzi przyłączyło się u stóp podium dwakroć tyle cairhieniariskich lordów i lady, w większości posiwiałych, z paskami od karku niemalże po kolana, choć zapewne słowo "przyłączyli" nie było tutaj właściwe. Ustawili się w dwóch grupach, oddalonych od siebie o pełne trzy kroki i popatrywali na siebie tak zaciekle, że równie dobrze mogli potrząsać pięściami i krzyczeć. Wzrok wszystkich utkwiony był w Randzie, i jeśli Tairenian ogarnęła furia, to Cairhienianie nadal przywodzili na myśl lód, tyle że w spojrzeniach, jakimi go taksowali, pojawiły się znikome ślady odwilży. - Zwróciłem uwagę na sztandary, które powiewają nad Cairhien - ciągnął, kiedy poruszenie ustało. - Dobrze to, że tak wiele tych Półksiężyców Łzy. Bez taireniańskiego ziarna Cairhienianie nie przeżyliby, aby móc osadzić sztandar, a bez taireniańskich mieczy ci mieszkańcy tego miasta, którzy dożyli tego dnia, zarówno ci urodzeni szlachetnie, jak i prosty gmin, uczyliby się już posłuszeństwa względem Shaido. Łza zasłużyła sobie na szacunek. Tairenianie nadęli się, rzecz jasna, pod wpływem tych słów, zapalczywie kiwając głowami i jeszcze zapalczywiej się uśmiechając, aczkolwiek Wysocy Lordowie zaczęli deptać sobie wzajem po piętach, najwyraźniej skonsternowani. Dla odmiany, Cairhienianie zgromadzeni pod podium mierzyli się wzajem spojrzeniami wyrażającymi zwątpienie. - Ja jednak nie potrzebuję aż tylu sztandarów. Niech pozostanie jeden tylko sztandar Smoka na najwyższej wieży, żeby widział go każdy, kto się zbliży do miasta, resztę natomiast trzeba zdjąć i zastąpić sztandarami Cairhien. To jest Cairhien, i Wschodzące Słońce winno i będzie nad nim łopotać. Cairhien ma swój własny honor i zachowa go. Cała komnata eksplodowała wrzawą, tak nagle, że aż Panny uniosły włócznie, wrzawą, który odbijała się od ścian. Sulin natychmiast zamigotała mową gestów, ale i tak w połowie uniesione zasłony już opadały. Cairhieniańscy arystokraci wiwatowali tak samo głośno, jak lud na ulicach, pląsając w miejscu i wymachując rękoma niczym mieszkańcy Foregate podczas święta. W całym tym pandemonium kolej na wymianę niemych spojrzeń wypadła teraz na Tairenian. Nie wyglądali na rozzłoszczonych. Nawet Meilan miał niepewną minę., aczkolwiek podobnie jak Torean i pozostali przypatrywał się ze zdumieniem na otaczających go lordów i lady wysokiej rangi, takich chłodnych i godnych jeszcze przed chwilą, a teraz tańczących i wykrzykujących imię Lorda Smoka. Rand nie miał pojęcia, co oni wyczytali w jego słowach. Oczywiście spodziewał się, że usłyszą więcej, niż rzeczywiście powiedział, zwłaszcza Cairhienianie, że niektórzy być może. usłyszą nawet to, co naprawdę chciał powiedzieć, ale na takie widowisko nie był przygotowany. Wiedział dobrze, że cairhieniańska powściągliwość to dziwne zjawisko, przemieszane niekiedy z nieoczekiwanym zuchwalstwem. O tym Moiraine mówiła niechętnie, mimo całego jej uporu, by wszystkiego go nauczyć; posunęła się jedynie do stwierdzenia, że sposób, w jaki owa powściągliwość potrafi znienacka prysnąć, bywa doprawdy zadziwiający. Zaiste, był zadziwiający. Kiedy wiwaty ucichły nareszcie, rozpoczęło się składanie przysiąg posłuszeństwa. Meilan ukląkł pierwszy, z zawziętą twarzą przysięgał pod Światłością i na swoją nadzieję zbawienia oraz ponownych narodzin, że będzie służyć wiernie i okazywać posłuszeństwo; tak dyktowała pradawna formuła i Rand liczył, że niektórych istotnie zobowiąże do dotrzymania przysięgi. Kiedy Meilan ucałował już czubek seanchańskiej włóczni, starając się ukryć skwaszoną minę przez gładzenie bródki, jego miejsce zajęła lady Colavaere. Bardziej niż przystojna, trzydziestoletnia kobieta, z koronką barwy ciemnej kości słoniowej wylewającą się na dłonie, które umieściła w dłoniach Randa, i z poziomymi barwnymi rozcięciami, biegnącymi od wysokiego koronkowego kołnierza aż do kolan, złożyła przysięgę czystym, stanowczym głosem z melodyjnym akcentem, do którego nawykł za sprawą Moiraine. Wyraz ciemnych oczu miał w sobie coś, co przywodziło na myśl spojrzenia, którymi Moiraine zwykła ważyć i mierzyć; zwłaszcza wtedy, kiedy, dygając, schodziła ze stopni, jednocześnie mierząc Aviendhę ad stóp do głów. Jej miejsce zajął Torean, który składał przysięgę, obficie się pocąc, Toreana zaś zastąpił lord Dobraine, ze świdrującymi, głęboko osadzonymi oczyma, jeden z tych kilku starszych mężczyzn, którzy' golili sobie przód długich, w większości siwych włosów, po nim był Aracome i..