Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Niewiele z nim rozmawiano po przybyciu. Widząc stan, w jakim znajdował się uciekinier, który prosił go o azyl, syn Beli Zsolta kazał dać mu posiłek i posłał go do łóżka. Niedługo będziemy rozmawiać - myślał Jazon - i wtedy będę musiał zachować najwyższą ostrożność, jeśli chcę żyć. Ale czuł się już tak silny i zdrowy, że nie musiał nawet tłumić niepokoju. Za jego plecami rozległ się dzwonek. Jazon wrócił do pokoju; było to pomieszczenie duże i zaopatrzone w dobrą wentylację, ale ozdobne ponad wszelką przesadę. Przypomniał sobie, że miejscowy obyczaj potępiał nagość, toteż narzucił szatę, lekko wzdrygając się na widok pokrywających ją wzorów. - Proszę wejść - zawołał po węgiersku. Drzwi otworzyły się i do pokoju weszła młoda kobieta pchając przed sobą wózek ze śniadaniem. - Życzę ci dobrego dnia, gościu - powiedziała z obcym akcentem. Była Tyrkerką i nawet ubrana była w tyrkerski narodowy strój obszyty paciorkami i licznymi frędzelkami. - Czy dobrze spałeś? - Jak Kojot po zabawie - odparł śmiejąc się. Uśmiechnęła się, widocznie zadowolona z aluzji, i zaczęła zastawiać stół. Razem usiedli do jedzenia, goście bowiem nie jadali samotnie. Dziczyzna wydała mu się dość ciężką potrawą jak na tak wczesną porę dnia, ale kawa była niezwykle smaczna, a dziewczyna była czarującą towarzyszką. Pracowała tu jako pokojówka i część zaro bionych piars^dzy odkładało na posag, jaki miała wnieść swemu przyszłemu mężowi w kraju Czerokezów. - Czy Wojewoda zechce mnie przyjcić? - zapytał Jazon, kiedy śniadanie zbHźało się już do końca. - Oczekuje clą i nie wątpi. ie rozmowa z tobą sprawi mu przyjemność. Zatrzepotała rzęsami. - A!e nie ma pośpiechu... Zaczęła odpinać pasek u sukni, Tak hojna gościnność musiaSa być skutkiem zdominowania surowych obyczajów węgierskich przez swobodne obyczaje danskarskie i jeszcze swobodniejsze - tyrkerskie. Jazon miał przez chwilę wrażenie, że znalazł się w swej ojczyźnie, w świecie, gdzie ludzie szukali rozkoszy w sobie jak uznowaii za stosowne. Milcząca propozycja była także pokuso.: Tyrkerką miała szerokie, gładkię brwi jak Niki... Wysiłkiem woli odrzucił jednak pokusę. Miał niewiele czasu. Był w pułapce, jeżeli nie uda mu się ustalić swej pozycji, zanim Ottar pomyśli o zawiadomieniu Beli. Pochylił się nad stołem i pocieszająco pogładził małą dtoń dziewczyny. - Dziękuję ci, miła - powiedział - ale złożyłem komuś ślubowanię. Jego reakcję przyjęła równie naturalnie, jak wystąpiła ze swą propozycją. Ten świat mimo, że miał sposoby, by się zjednoczyć, wolał pozostać mozaiką różnych kultur. Poczucie obcości wróciło doń na chwilę, kiedy spoglądał za dziewczyną opuszczającą pokój. Ujrzał bowiem jedynie błysk swobody. Życie w Westfalii pozostawało labiryntem tradycji, obyczajów, praw i przelicznych tabu. Co też niemal przypłaciłem życiem, pomyślał, i jeszcze mogę przepłacić. Pospieszmy się więc. Narzucił na siebie strój, który dlań przygotowano, i wybiegł z pokoju. Zszedłszy schodami w dół, znalazł się w długim kamiennym hallu. Tu jakiś sługa pałacowy skierował go do pomieszczeń zajmowanych przez Wojewodę. Przed drzwiami kilkoro ludzi czekało ze swymi skargami i sprawami, które chcieli poddać pod sąd władcy. Jednakże kiedy tylko Jazon kazał zaanonsować swą obecność, natychmiast został wpuszczony poza kolejnością. Pokój, do którego wszedł, należał niewątpliwie do najstarszej części pałacu. Popękane od starości drewniane kolumny, pokryte groteskowymi rzeźbami bogów i herosów, podtrzymywały niski dach. Z paleniska na podłodze unosił się dym ku otworowi w dachu; niestety, jego część pozostawała w pomieszczeniu, toteż Jazon szybko poczuł palenie w oczach. Z łatwością mogli dać swemu władcy jakieś nowoczesne pomieszczenie - pomyślał - ale oczywiście nie mogli tego zrobić, bo skoro jego przodkowie urzędowali właśnie w tej budzie, to i on musiał robić to samo... Światło przenikające przez wąskie okna oświetlało pomarszczono twarz Beli i rozpływało się w cieniu. Wojewoda był przysadzistym i siwowłosym starcem. Rysy jego twarzy zdradzały powaźną przymieszkę chromosomów tyrkerskich. Zasiadał na drewnianym tronie, owinięty kocem, z głową przyozdobiono rogami i piórami. W lewym ręku dzierżył berło ozdobione końskim ogonem, a na jego kolanach leżała obnażona szabla. - Witaj, Jazonie Philippou - powiedział z powagą. Ręka wskazał Jazonowi krzesło. - Siądź, proszę. - Dzięki ci, mój panie. Eutopiańczyk z trudem zmusił się do wypowiedzenia poniżającego tytułu. W jego historii nie tytułowano nikogo. - Czy gotów jesteś mówić prawdę? - Tak. - Dobrze. - Wojewoda nagle porzucił oficjalną pozę, założył nogę na nogę i spod okrywającego go koca wyciągnął cygaro. - Palisz? Nie? No, ale ja zapalę. - Uśmiech przemknął przez jego pomarszczoną twarz. - Jesteś cudzoziemcem, nie muszę więc ciągnąć dalej tej cholernej ceremonii. Jazon zaryzykował ten sam ton. - Będzie to ulgą i dla mnie. Nie wieie mamy ceremonii w Republice Peloponezu. - To twoja ojczyzna, co? Słyszę, że nie najlepiej wam się wiedzie. - W istocie