Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

.. – Moira Kincaid przerwała w połowie zdania i wstała z fotela, żeby udać się z MacDonaldem do głównego pomieszczenia sterylizatorni. Oboje podeszli do MacLeana, który stał przed autoklawem numer trzy. – Jak długo to jeszcze potrwa? – Dwie, trzy minuty. Czekali w milczeniu, podczas gdy zainstalowane w urządzeniu systemy zabezpieczeń przesyłały do silikonowego mózgu informacje o warunkach panujących wewnątrz komory. Obserwowali, jak wskaźnik ciśnienia spada do zera, i śledzili boleśnie powolny spadek temperatury aż do chwili, gdy odezwał się sygnał dźwiękowy i zaczęło pulsować zielone światło. Teraz już można było zajrzeć do środka. – No dobrze, zobaczmy, co tam jest. Otwieraj. Kiedy MacLean nacisnął klamkę, stalowe klamry zwolniły swój uchwyt. Ciężkie drzwi otworzyły się na oścież, a z wnętrza wydobyły się kłęby resztek pary. – No i co, John? MacLean milczał. Oczy otwierały mu się coraz szerzej, aż w końcu przestał widzieć cokolwiek i runął przed sterylizatorem na podłogę. Rozległ się przyprawiający o mdłości trzask, kiedy uderzył głową o stalową klamrę; z rany na czole trysnęła na terakotę krew. Moira Kincaid i Harry MacDonald pospieszyli mu na pomoc, ale wraz z ostatnim obłokiem pary rozwiała się ich troska o kolegę – w środku, w komorze sterylizatora, tkwiło w pozycji siedzącej odkształcone przez ciśnienie ludzkie ciało. MacDonald zatoczył się w stronę zlewu i zwymiotował lunch. Tymczasem Moira Kincaid wbiła sobie paznokcie w policzki, próbując podświadomie odwrócić uwagę od straszliwego widoku, jaki roztaczał się przed jej oczami; nie mogła jednak w żaden sposób zanegować faktu, że rozpoznała tego człowieka. Choć z kości policzkowych zeszła skóra, a gałki oczne ścięły się, wiedziała, że patrzy na ciało doktora Neila Munro z laboratorium biochemicznego. 1 Niemal w każdym pomieszczeniu laboratorium zbierały się małe grupki ludzi, żeby porozmawiać o tragedii, jaka się wydarzyła, ale Tom Fenton nie przyłączył się do żadnej z nich. Uprzątnął swój warsztat, umył ręce i włożył kombinezon przeciwdeszczowy. Duża honda zaskoczyła za pierwszym razem. Zapalił światła i włączył się do popołudniowego ruchu. Kiedy dojeżdżał do centrum, piętrowy autobus zajechał mu drogę tuż przed nosem, zmuszając go do nagłego hamowania i wyrównania lekkiego poślizgu tylnego koła, ale nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Przebijał się z determinacją przez Princes Street w godzinie szczytu; nawet nie rzucił okiem na zamek, co zdarzyło mu się po raz pierwszy od dwóch lat, które spędził w Edynburgu. Miał wrażenie, że mieszkanie jest zimne i puste, kiedy wszedł do środka. – Jenny! – zawołał, zdejmując rękawice. – Jenny! Zajrzał do kuchni, ale zaraz przypomniał sobie, że Jenny miała wieczorny dyżur, więc zaklął cicho. Nie zdejmując skórzanego kombinezonu, sięgnął po dużą whisky i podszedł do okna. Przez chwilę obracał szklaneczkę w dłoni, patrząc z góry na spieszące się dokądś miniaturowe postacie, a potem wypił whisky jednym, gwałtownym haustem, czerpiąc przyjemność z charakterystycznego pieczenia w gardle. Kierowany jakimś impulsem odwrócił się i cisnął szklankę do kominka; nie mógł znieść tej okropnej ciszy. Lecz niemal natychmiast poczuł się zawstydzony tym, co zrobił, zaczął więc zbierać kawałki szkła, klnąc bezgłośnie. Kiedy już posprzątał, zdjął kombinezon i dolał sobie whisky, a potem usiadł w fotelu i oparł stopy na taborecie, który stał obok kominka. Opróżniwszy zawartość butelki do połowy, zasnął. Tuż po wpół do dziesiątej, słysząc przez sen chrobotanie klucza w zamku i odgłos otwieranych drzwi, Fenton powrócił do stanu chwiejnej przytomności. Do pokoju weszła jasnowłosa dziewczyna po dwudziestce, spod płaszcza wyglądał uniform pielęgniarski. Stała przez chwilę w drzwiach. – Boże, Tom, tak spieszyłam się do domu, a teraz nie wiem, co powiedzieć – wyksztusiła wreszcie. Fenton przytaknął skinieniem głowy. – To straszne. Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Jak ktoś mógł... Czy naprawdę nie ma mowy o jakimś idiotycznym wypadku? – Wykluczone – odparł Fenton. – To morderstwo. Ktoś wepchnął Neila do autoklawu i nacisnął właściwy guzik. – Ale dlaczego? Jaki mógłby mieć powód? – Żaden. To musiał zrobić jakiś maniak, chory psychicznie. Fenton zdjął nogi z taboretu i wyprostował się. – Jadłeś coś? – spytała Jenny. – Nie jestem głodny. – Ja też nie, ale może napijemy się kawy. Jenny nachyliła się i pocałowała go w głowę, zabierając z poręczy fotela butelkę. Kilka minut później przyniosła dwa parujące garnuszki. Fenton ujął swój kubek w obie dłonie i zaczął sączyć kawę drobnymi łykami. Czuł, że ten rytuał przywraca mu poczucie normalności. – Czy policja podejrzewa kogoś? – spytała Jenny. – Jeśli tak, to nic o tym nie wiem. – Chyba przesłuchiwali wszystkich z laboratorium? – Przynajmniej dwa razy