Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Lecz to początek tylko. Poezja bowiem nie może poprzestać na opowieści, sprawozdaniu i przekazie „jak było”: idzie o coś więcej. Gajcy wyłożył to w artykule publicystycznym i polemicznym pod tytułem Już nie potrzebujemy. Artykuł ten stanowi atak na poezję międzywojenną: na Skamandra i skamandrytów za oportunizm i konformizm, za, ,kabaretowość”, oraz na Awangardę za „beznadziejną ekwilibrystykę intelektualną”. Ale zawiera również pochwałę: chwali mianowicie poetów zwanych katastrofistami, stanowią oni bowiem – według Gajcego – punkt wyjścia nowej poezji. Będzie to poezja, powiada Gajcy, świadomie kształtująca wyobraźnię czytelnika, podejmująca odpowiedzialność wychowawczą. Celem jej i funkcją jest bowiem rozwiązywanie wielkich problemów życia ludzkiego. Ni mniej, ni więcej. Drogą zaś do tego celu jest dramatyzacja poezji. Postulat ten wcześniej już sformułował i sprecyzował Trzebiński w artykule „Pokolenie” liryczne i dramatyczne. Twierdzi tam, że liryka rodzi małość i słabość, że na miarę wielkich czasów i zadań urastać może tylko poezja odrzucająca subiektywizm i jednostkowość, poezja wyzbywająca się osobistego charakteru. Jednym słowem – poezja dramatyczna. Poezji takiej jednak nie było. Toteż postulowano ją tylko. Bo jakże ją sobie wyobrazić? Dlatego i Gajcy pisał o niej w trybie polemicznym, to znaczy z pretensją, że poezji takiej pokolenie poprzednie nie stworzyło, że punktem wyjścia zostali tylko katastrofiści; młode pokolenie poetów staje więc wobec rzeczywistości epoki pieców bezradne: wielkie zjawiska historyczne, które przynosi epoka wojennej katastrofy, przerastają ich umysły i umiejętności. Nikt nie jest w stanie podjąć dziedzictwa romantycznej wielkości naszych wieszczów. Rzeczywiście, dla „pokolenia kolumbów” pozostało to polemicznym postulatem: czasy były na miarę wieszczów; ale wieszcza nie było. Praktyką stało się na razie dziedzictwo sienkiewiczowskie – krzepienie serc. Zadanie to w epoce pieców wydawało się szczególnie szlachetne, ponieważ było szczególnie trudne. W tym czasie klęski, kiedy dręczyła sumienia i serca wizja września jako katastrofy zawinionej przez podłość kierownictwa politycznego i wojskowego, przez oszukaństwo gromkich haseł, przez niespodziewaną, niepodejrzewaną słabość państwa, jakiż znaleźć motyw pociechy? Jak i czym krzepić serca, gdy w polu świadomości, utożsamiającej państwo z narodem, nie pojawia się problem wyzwolenia społecznego? Gajcemu wydawało się, że znalazł ten sposób. Postanowił mianowicie przedstawić sarkastyczną i ironiczną wizję Polski; koszmar epoki pieców ująć tak, aby ujawnił swoją stronę komiczną, a gorycz i rozpacz potraktować z humorem. Krótko mówiąc, zdać się na groteskę. I za jej pomocą nie tylko pocieszyć zrozpaczonych, pokrzepić serca, lecz wreszcie zapanować umysłowo i poetycko nad epoką, którą przeżywał i której nie mógł zrozumieć. Tak oto pod wpływem sienkiewiczowskiego dziedzictwa Gajcy – całkiem nieświadomie – staje po stronie Witkacego i porzuca wielkich romantyków. Dziwny paradoks. 112 Do poezji Gajcego groteskę wprowadza, wiersz o apokalipsie – „Groteska bardzo smutna”. Ponieważ motyw apokalipsy potraktowany tu jest groteskowo, wiersz ten mógłby być traktowany jako zapowiedź „Misterium niedzielnego”. Ale w „Misterium niedzielnym” obecny jest również motyw ludowy, proletariacki, jasełkowy. I on również pojawia się wcześniej w poezji Gajcego, mianowicie w poemacie „Widma”. Oba te motywy; zespolone i rozwinięte, stanowią osnowę „Misterium niedzielnego” jako poematu jasełkowego i błazeńskiego. Przypomina ono manierę Konstantego Ildefonsa, a wyprzedza technikę pseudodramatyczną Brylla