Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Kiedy się wyjaśniło, że razem z nimi poleci Dolly, oburzył się z kolei Robs, który nie chciał nigdzie puszczać ukochanej. Wtedy Jason ryknął: — Milczeć! ! ! Kiedy zapanowała cisza, dodał złowieszczym głosem: — Jeżeli coś się stanie Dolly albo mnie i jeżeli ktoś spróbuje podczas naszej nieobecności obrazić Metę czy Robsa, bogowie rozwalą ten statek na kawałki. Auksnis żrwieris przyjmie tylko nas czworo i będzie kontynuował lot w kosmosie. W normalnym towarzystwie podobne oświadczenie zostałoby wyśmiane jako głupi żart, ale zebrani przy śluzie startowej liniowca „Konkwistador” zareagowali inaczej. Meta drgnęła, Dolly zamknęła oczy, jakby w oczekiwaniu na cios, a stojący obok piraci, łącznie z Robsem, z przerażeniem się przeżegnali. Nawet zdeklarowany cynik Morgan zrobił znak krzyża, a potem cicho powiedział: — Ma rację. Tak właśnie będzie. Po tak poważnym oświadczeniu już nikt nie mógł nic dodać. Wątpliwe, żeby Morgan wierzył w podobne bzdury — po prostu bardzo mu zależało na tym, by znaleźć się na Odemirze właśnie w takim składzie. Po drodze główny flibustier przyznał się, że lecą do jego starego znajomego miejscowego czarodzieja, który już nieraz pomógł Morganowi w poważnych sprawach. Po raz pierwszy stało się to dziesięć lat temu, kiedy wszechwiedzący Odemirianin poradził, by piraci zmienili trasę lotu i dokładnie przepowiedział skutki kolejnej odważnej wyprawy. Trudno było nie uwierzyć w talent czarodzieja. Morgan z reguły radził się go w niecodziennych sytuacjach. Wódz piratów uprzedził, że należy tytułować starca „Voodoo”. Wyjaśnił, że to nie jest imię, bo imienia nie wolno mu zdradzić. Jason zresztą wiedział, że „voodoo” oznacza szamana albo czarodzieja. Właśnie zbliżali się domu wielkiego Voodoo. Czarodziej okazał się winiarzem. Wokół jego glinianej chaty wszędzie walały się beczki, a sam właściciel leżał na tapczanie przed ekranem wideo. Popijał coś z drewnianego kubka i wesoło chichotał z żartów zunbarskich aktorów. W pokoju mocno pachniało tytoniem i winnymi oparami. Dolly zmarszczyła się, przestępując próg tego mrocznego i dusznego mieszkania. Jasonowi wystarczyło piętnaście minut, by zrozumieć, że Voodoo to typowy oszust i szarlatan. Jego wiedza była więcej niż skromna, a umiejętność przepowiadania uzyskał chyba pod wpływem alkoholu. Opowiadanie Morgana o złotym statku kosmicznym i specjalnej misji Jasona nie zrobiło na dziadku dużego wrażenia. Jednak kiedy Jason wymienił nazwy „Barana” w różnych językach, czarodziej niespodziewanie zareagował na słowo „Okrotkawi”. Doprowadziło to Morgana do radosnego podniecenia. Jason szybko się zorientował, że Voodoo nie rozumie żadnych innych słów po egrisjańsku, co oznaczało, że machanie rękami i wywracanie oczu to po prostu spektakl obliczony na głupią publiczność. W tej roli dobrowolnie występował Morgan. Jego cynizm w przedziwny sposób łączył się z prawie dziecięcą naiwnością : skoro Voodoo przepowiedział kiedyś dobrze, będzie to robił zawsze! Jason zresztą nie wykluczał możliwości, że dziesięć lat temu Voodoo był zupełnie innym człowiekiem. Pod ciężkim odorem alkoholu i bredniami, które plótł, tkwiły żałosne resztki zmarnowanego talentu telepatycznego. Widocznie Dolly poczuła to jeszcze mocniej, bo spróbowała nawiązać kontakt z częścią mózgu Voodoo, która jeszcze nie całkiem się zdegenerowała. Rezultat był natychmiastowy. — Ta dziewczyna to wiedźma — świszczącym szeptem poinformował Voodoo. — Pozbądź się jej Henry. Nie może znajdować się na jednym statku ze świątynią bogów. Morganowi pociemniały oczy. — Ten człowiek też jest dość niezwykły — kontynuował Voodoo, wskazując palcem na Jasona. Ejże, przyjacielu pomyślał Jason, zaraz wszystko zepsujesz! Wystarczy, dobrze zagrałeś swoją rolę. Teraz odpocznij. Spróbował to przekazać Voodoo telepatycznie i widocznie się udało. Tamten zamilkł, jakby się zaciął, a Jason, żeby wykorzystać ten sukces, zapytał: — Czy niezwykły człowiek może się czegoś napić? Okazało się ze nie tylko może, ale nawet powinien. Na tym oficjalna część wizyty się skończyła. Nieoficjalna obejmowała niezbędny toast „za przepowiadających i widzących we mgle”, a potem równie niezbędna degustację kilku wykwintnych rodzajów brandy. Voodoo umiał je robić najlepiej na planecie, z czego był szalenie dumny. Sam staruszek, nie zważając na podeszły wiek, brał najbardziej aktywny udział w degustacji, a wreszcie zasnął, nie czekając na odejście gości. Dobrze że przynajmniej zdążył wręczyć im w prezencie trzy beczułki swojego specjału. Dwie z nich były skromnych rozmiarów i swobodnie mieściły się pod pachą, za to trzecią — mniej więcej piętnastolitrową — zgodził się zanieść na statek tylko Jason. Było mu nie tyle ciężko, co niewygodnie. Ale własny ciężar nie jest brzemieniem. Pół drogi lecieli w milczeniu. Po alkoholu chciało im się spać. Za sterem posadzili Hooka, najbardziej trzeźwego. Dolly nie wypiła ani kropli, ale nie miała się do kogo odezwać. Wreszcie Morgan zapytał: — No to jakie macie dalsze plany? — Plany są oczywiste, ale mam pytanie. Czy możemy wysłać Robsa razem z Dolly? — To zrozumiałe, Jasonie. Nawet Metę możesz z nimi wysłać. — Metę? — Jason ucieszył się z niespodziewanej propozycji. — Żartuję — wyjaśnił Morgan. — Na razie kombinuję, jakby tu za naszą dziewczynkę dostać solidny okup. Oczywiście flibustier nie mógł myśleć inaczej, ale Jasonowi coś takiego nie przyszłoby do głowy. Co ma odpowiedzieć? Musi się pospieszyć. — Henry, pamiętaj, że Voodoo radził pozbyć się wiedźmy, żeby nie było nieszczęścia. Czy ma sens próbować wyciągnąć pieniądze w takiej sytuacji? — Pieniądze dobrze jest zarabiać w każdej sytuacji — ostro powiedział Morgan. Jason zrozumiał, że dalsza dyskusja na ten temat nie ma sensu. A Morgan już wsiadł na swojego konika. — Dziewczyno — zapytał Dolly — ile milionów kredytek będzie gotów wywalić twój tatuś? Ile ty kosztujesz, mała? Trzeba oddać honor młodej zielonookiej wiedźmie, że potrafiła wziąć się w garść. Miesiąc ciężkich prób nie minął bez śladu. Wydoroślała i uodporniła się psychicznie przez obcowanie z ludźmi, którzy uważali okrucieństwo nie za wadę, lecz za bohaterstwo. — Myślę, że o tym trzeba porozmawiać z moim ojcem. Mnie zadowoli każda suma. — Ale mnie nie każda! — roześmiał się Morgan. — Ronald Sane to bogaty drań