Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Na wszelki wypadek dziewczyna sprawdziła tę wodę jednym z niezawodnych ziołowych preparatów Zazar. Okazało się, że woda z kamiennej rury jest równie czysta i pachnąca jak ta, której używały w swojej chacie do picia i do mycia. Jesionna uznała, że nigdy w życiu nie piła smaczniejszej. Gdy rozejrzała się dalej, znalazła półki, które przedtem przeoczyła. Zbudowano je z kawałków gruzu, ale sprawiały wrażenie dostatecznie solidnych. Stały na nich wiklinowe pojemniki z mocnymi pokrywkami. Zaglądając do nich na chybił trafił, Jesionna znalazła suszone zioła, których większość znała z widzenia. Za wysokim stosem mat do siedzenia i do spania odkryła gliniane talerze, pokrytej rysunkami i symbolami o dziwnych kształtach. Jesionna wzięła kilka talerzy i podeszła do ogniska. Podczas swoich poszukiwań z pewnym zaskoczeniem stwierdziła, że w komnacie nie ma okien. W takim razie dlaczego było w niej niemal tak jasno jak na zewnątrz? Podniosła oczy i zobaczyła gładkie, wypolerowane kawałki kości, umocowane we wszystkich szczelinach w murze. Wyglądało na to, że świeciły własnym światłem, ale zdawały się rozjarzać, kiedy padał na nie blask ogniska. Powinno ją to przestraszyć. Na pewno nic takiego nie istniało w znanej jej części Bagien, tak samo jak ta masa ociosanych kamieni wokół niej. A jednak z wdzięcznością przyjęła to światło. Wyjęła ze swojej sakwy suszone owoce dzikiej róży i gotowane jaja luppersa wraz z pakietem podróżnego prowiantu – orzechów i suszonych jagód wymieszanych z małymi kawałkami wędzonego mięsa luppersa. Mądrusia zapiszczała. Jesionna podniosła wzrok i zobaczyła, że zwierzątko szeroko otwartym oczkami wpatruje się w worek i oblizuje pyszczek. Dziewczyna z uśmiechem położyła garść mieszanki na talerzu przed nim. Mądrusia przykucnęła przed poczęstunkiem, obiema łapkami podniosła niewielką porcję i zaczęła jeść, na wszelkie sposoby okazując, że uważa to za przysmak. Jaj luppersa nie można długo przechowywać, więc Jesionna przeznaczyła je na dzisiejszą kolację. Z zainteresowaniem obejrzała znalezione talerze. Nie pomyliła się. Nie były z gliny, chociaż tak wyglądały, ale ich pokryte napisami powierzchnie różniły się w dotyku. Jesionna nie wiedziała, z czego je wykonano, ale to symbole na naczyniach skupiły teraz jej uwagę. Zazar nauczyła ją rozumieć wiele znaków, które można było znaleźć w prywatnej bibliotece Mądrej Niewiasty. I tak jak przedtem w zapiskach Zazar, tak teraz dziewczyna rozpoznawała wiele znaków na znalezionych talerzach. Ale co jakiś czas trafiała na fragment tak odmienny, że chociaż przesuwała po nim palcem, niczego nie mogła zrozumieć. Nie były to receptury balsamów ani zapisane metody leczenia różnych chorób i obrażeń, tak jak na talerzach Zazar. Sprawiały raczej wrażenie – Jesionna była pewna, że ma rację – zapisu myśli, jak gdyby ci, którzy to sporządzili, starali się zachować wiedzę innego rodzaju. Coraz bardziej fascynowała ją ta zagadka. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że Mądrusia odeszła cicho po posiłku ani że ognisko prawie zagasło, dopóki nie zadrżała z zimna. Dopiero wtedy podniosła głowę, oszołomiona, jakby obudziła się z głębokiego snu. Czy gasnący ogień stanowił ostrzeżenie? Nagle czujna, Jesionna wstała. Wszystkie płytki z kości świeciły i snopy światła strzelały z nich prosto w górę, przedzierając się przez pęknięcia w resztkach dachu. Nie wiedząc, czemu to robi, dziewczyna wyciągnęła nóż. Nie usłyszała z zewnątrz żadnego głosu ani tupotu ciężkich kroków na kamiennej podłodze. A jednak wyczuła czyjąś niepokojącą obecność. Ktoś – lub coś – niewątpliwie stanowił zagrożenie – i na pewno się zbliżał! Zaledwie uznała, że jej odczucie jest prawdziwe, kiedy rozległ się wrzask, tak wysoki, że prawie na granicy słyszalności. Dotarł z góry, z zewnątrz. Jesionna podeszła do wejścia do zrujnowanej komnaty. Na pewno było to wołanie żywej istoty, okrzyk bólu i strachu. Podniosła odłamek kamienia i trzymając go w jednej ręce, a nóż w drugiej, wyszła w nocny mrok, prawie wbrew woli pragnąc zaradzić cierpieniu brzmiącemu w tym okrzyku. Dotarła do wielkiej kamiennej figury leżącej twarzą do ziemi. Zmierzch już dawno ustąpił miejsca nocy, ale kamienie wokół Jesionnej świeciły podobnym, choć słabszym blaskiem niż rozjarzone pręty w środku, widziała więc dość dobrze, by bez kłopotów iść po nierównej powierzchni. Mądrusia jednym skokiem znalazła się przed dziewczyną, podbiegła bliżej i znów szarpnęła za rajtuzy, nakłaniając z niespokojnym piskiem, by poszła za nią. Prowadzona przez swoją towarzyszkę, wychowanka Zazar okrążyła głowę zwalonego posągu i zobaczyła, że na ziemi leży jakieś stworzenie, macha skrzydłami, ale najwidoczniej nie może wznieść się w powietrze. Mądrusia pociągnęła ją bliżej do stworzenia. Jesionna zawahała się. Wolała nie dotykać nieznanego zwierzęcia. Na Bagnach było wiele śmiertelnie niebezpiecznych form życia, choć niektóre wcale na to nie wyglądały