Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Wszystko to słyszą, a nawet widzą z górnych pięter mieszkańcy nowych bloków przy ulicy Pułaskiego. Słyszą też niemal co noc oszalały tupot nóg w podwórkowym przejściu: tędy wiedzie droga ucieczki z rozróby, tutaj nietrudno samemu ukryć się lub ukryć coś w zakamarkach przejścia. – Dziwne, że milicja już dawno nie zastawiła tu pułapki – medytuje Ze-Zorro. – Właściwie tu powinna stać zawsze buda milicyjna! Na razie stoi tylko pakamera, owa pospiesznie sklecona z drewnianych ścian buda, która służy jako przebieralnia i miejsce odpoczynku robotników drogowych naprawiających nawierzchni! koło wędzarni. To znaczy – służy w dzień; w nocy powinna być pusta. Możliwe, że bywa pusta, dzisiejszej jednak nocy zajął ją ktoś nieproszony i absolutnie nie upoważniony do przebywania w jej ciasnym wnętrzu, mianowicie zbuntowany wywiadowca BMW – Ze-Zorro. Co robi? Usiłuje nie zasnąć. Jak to! Chce mu się spać w tak dramatycznych okolicznościach? Czatuje przecież na złodziei! Czatuje, pewnie... Ale... na tej warcie nie ma zmiany, wielka emocja pierwszej godziny czuwania stopniowo przechodzi w znużenie, tym bardziej że Ze-Zorro nie może wyciągnąć się na drewnianej ławie, tej samej, na której śpią w samo południe robotnicy drogowi, musi czuwać przy uchylonych o centymetr drzwiach; najpierw klęczał z twarzą przy szparze, potem usiadł – ciągle z twarzą przy szparze – a wreszcie oparł głowę o drewnianą ściankę i... usiłuje nie zasnąć. „Nie przyjdą przed dwunastą – myśli sennie – jeszcze za dużo ruchu w przejściu. Dobrze, że mama ma jutro tę konferencję, dobrze, że nikt mnie tu nie widział...” To, że mama ma konferencję, wyjaśnia, w jaki sposób Ze-Zorro zdołał wyjść w nocy z domu. Bo mama nie tylko ma konferencję: ma wygłosić na niej ważny referat, w związku z czym groziła jej bezsenna noc ze strachu przed owym publicznym wystąpieniem; postanowiła zażyć jakiś silny środek nasenny, więc za radą Ze- Zorra od Malarza spod nr 31 pożyczyła flakonik glimidu, dla pewności połknęła dwie tabletki i od razu ścięło ją z nóg: ledwo miała siłę rozebrać się i dojść do łóżka. W chwilę potem już spała, a ponieważ tata pojechał na trzy dni w teren, przed Ze-Zorrem noc stała otworem! – Nie przyjdą przed dwunastą – mruczy chłopak, oczy przeciera, po czym zachowując wszelkie środki ostrożności uchyla trochę szerzej drzwi: noc jest chłodna, północno-zachodni wiatr wdz8iera się do pakamery, Ze-Zorro zadrżał, nie, nie z zimna, zadrżał na widok chmur, które gnane wiatrem niczym ołowiana lawina obsuwały się ku ziemi pogrążając ją w posępnych ciemnościach. „Wolałbym, żeby było jasno – pomyślał Ze-Zorro – przecież muszę ich zobaczyć. Muszę ich d o k ł a d n i e zobaczyć, żebym potem mógł rozpoznać!!” Plan Ze-Zorra był bardzo prosty: po prostu włożył książeczkę PKO z powrotem w to samo miejsce, z którego wyciągnął ją Tańcio, schował się w pakamerze i – nie, nie zamierzał złapać złodzieja, skąd, Zorro był zbyt inteligentny, aby ryzykować nierówną walkę, chciał tylko dobrze mu się przyjrzeć, no a potem bądź samemu odnaleźć go w ciągu dnia, bądź udać się do MO jako „naoczny świadek”. Mówiąc między nami pewien był, że wie, kogo zobaczy, no, ale jego pewność nie była wystarczającym z prawnego punktu widzenia dowodem. Zaraz, przepraszam... Ze-Zorro miał przecież coś, co od biedy mogło służyć jako dowód rzeczowy – tym czymś był... guzik! Spory niebieski guzik znaleziony w pokoju okradzionej wczasowiczki, pochodzący niewątpliwie z wiatrówki, którą złodziej miał na sobie... Hm... jeden ze złodziei – bo Ze-Zorro pewien jest, że było ich dwóch... Lawina chmur zawisła niebezpiecznie nisko nad dachami domów, w pakamerze zrobiło się zupełnie ciemno. Ze-Zorro najsmaczniej sypiał właśnie w takie ciemne noce, teraz jednak odeszła go ochota do snu; rozbudzony, czujny, przylgnął znowu twarzą do szpary w drzwiach, plecy mu zesztywniały: miał dziwne wrażenie, że grozi mu coś, bał się jednak obejrzeć w ciemne wnętrze pakamery, bał się, choć wiedział, że nie ma tam nikogo, że nie może tam być nikogo, ale bał się odwrócić, patrzył przed siebie, a przed sobą miał wąski pas przejścia, ciemny jak tunel, dalej ścianę wędzarni, ślepą, obojętną, nie to jednak było straszne, ciemny tunel i ta wroga ściana, ale to niewytłumaczalne poczucie obecności tam, z tyłu... „Tam nie ma nikogo – myślał gorączkowo chłopiec – tam jest pusto, tyko ława przykryta workami... Ława przykryta – workami! A jeśli... A jeśli pod tą ławą ktoś się przyczaił? A jeśli tam właśnie ukrył się złodziej, oczekując sposobnego momentu, aby wyjść po schowaną wśród belek książeczkę?!...” To nie pozbawione logiki przypuszczenie sprawiło, że Ze-Zorro zaczął się pocić, jakby siedział nie w chłodnej pakamerze, a w saunie! „Ależ nie, kretynie, ośle, bałwanie! – wymyślał sobie. – Gdyby tam ktoś był, toby się zdradził w ciągu tych trzech godzin, zdradził by się oddechem, poruszeniem, czymkolwiek...”. Hm..