Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Ta myśl przeleciała przez umysł Lucyny z prędkością błyskawicy. Byłaby natychmiast uciekła, lecz w chwili, gdy zwróciła na siebie uwagę maszyny, poczuła sztywność w mięśniach, jakby poraził je przepływ elektrycznego prądu. Przez kilka minut wstrząsały nią gwałtowne skurcze, aż w końcu po walce stoczonej między dwoma ośrodkami dyspozycji, ciałem jej zaczęły kierować sygnały wysyłane przez zewnętrzną centralę, które okazały się znacznie silniejsze. Prowadzona rytmicznymi impulsami, wbrew własnej woli przeszła obok magazynu materiałów, skręciła i zbliżyła się do szerokich drzwi w przeciwległej ścianie. Otworzyły się automatycznie, ukazując niespodziewany obraz. Pośrodku drugiej sali stała gromada znajomych turystów. Grupa składała się z tych wszystkich osób, które w czasie zwiedzania muzeum pozostały w tyle za czołem wycieczki i zabłądziły w gmachu. Znajomi roześmiali się na widok przestraszonej dziewczyny. Po sekundzie zaskoczenia ona też uśmiechnęła się do nich. Nie miała już pewności, czy to komputer zmusił ją do tego marszu, bo mogła ulec autosugestii. W każdym razie znalazła swoich przyjaciół. Miała ochotę ściskać ich i całować. Ale przebiegła tylko kilka kroków, raz jeszcze spojrzała w głąb sali i skamieniała w bezruchu. Bo w tej właśnie chwili, kiedy odetchnęła z ulgą, szczęśliwa, że jej fantastyczna przygoda skończyła się tak pomyślnie, jeden z mężczyzn silnym ciosem trzymanej oburącz siekiery rozpłatał na dwie połowy głowę swojego sąsiada. Uderzony człowiek zwalił się na podłogę, zaś z końca sali wysunął się sztywny kabel zakończony ostrym hakiem i ściągnął ciało pod ścianę, gdzie leżał stos innych, równie zmasakrowanych trupów. Za wleczonymi po lśniącej posadzce zwłokami pozostała straszna czerwona smuga. Z ust dziewczyny wyrwał się krótki, zdławiony bolesnym skurczem gardła okrzyk nieopisanej zgrozy. Obca siła ponownie opanowała jej ciało. Jakieś plastykowe ramiona zerwały z niej ubranie. Zatoczyła się w kierunku wyjścia. Upadłaby na podłogę, gdyby nie poczuła wsparcia muskułów, sztucznie napinanych mechaniczną wolą. Stała nago, tyłem do milczących ludzi i czekała na śmiertelny cios. Miała w oczach obraz tamtej sceny. Tak jak wtedy, gdy na progu laboratorium po raz pierwszy zobaczyła ruchome nogi, nie mogła uwierzyć, że to, co tutaj przeżywa, dzieje się w rzeczywistości. Naraz — zamiast uderzenia siekiery — poczuła na głowie dotknięcie protezy drugiego upiora. Rękonóg ubierał ją w długą suknię, bogato ozdobioną złotymi koronkami, a ona pomagała mu w tym z przerażeniem w sercu i z takim — zewnętrznie okazywanym — spokojem, jakby wybierała się na sylwestrowy bal. Mogła swobodnie obracać głową. Coś sobie nagle uświadomiła. W oczach majaczył jej jakiś zamglony obraz. Pokonała lęk i przyjrzała się uważnie turystom. Zauważyła znacznie więcej niż za pierwszym razem. Niezależnie od zdumiewającego zachowania ludzi, którzy milczeli uśmiechając się nieustannie, przy czym stali nieruchomo jak granitowe posągi, dziewczynę uderzyło wiele innych osobliwych szczegółów w ich nienaturalnym wyglądzie. Wszyscy mieli na sobie stroje wzorowane na ubiorach wczesnej starożytności i zaciskali w dłoniach broń pochodzącą również z tej mrocznej epoki. Uzbrojeni byli różnie: jedni dźwigali potężne topory lub trójzęby, a inni trzymali przy bokach miecze. Widziała też maczugi nabijane żelaznymi kolcami oraz ciężkie oszczepy. Po kilku sekundach nowy incydent zmroził jej krew w żyłach. Zaledwie ogarnęła wzrokiem wnętrze sali, kiedy kobieta uzbrojona w oszczep cisnęła nim przed siebie z nieprawdopodobną siłą. Ostrze utkwiło w piersi młodego mężczyzny, przebijając go na wylot. Runął na wznak. Kobieta sprężystym krokiem podeszła do chłopca i wyciągnęła oszczep z jego zakrwawionej piersi