Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Pojechał do Pori i z powrotem. Teraz Osan nie miał już sił i nie chciał przyklęknąć, więc ślepy i na wpół głuchy na świat Marak szedł piechotą, usiłując jedynie zachować świadomość, że ma świat pod prawie całkowicie zdrętwiałymi stopami. Pomyślał, że Tofi i Patya z powrotem wsiedli na beshti i że au'it wypuściła wodzę z ręki, w związku z czym jej besha wyprzedził pozostałych w drodze do namiotów, ale nie szkodzi. Wszystkie beshti wiedziały, gdzie się znajduje ich stado i gdzie zostały rozbite ich namioty. Usta i gardło miał tak wyschnięte, że prawie nie mógł przełykać; powietrze było suche jak pył i po drodze, tak blisko bezpiecznego schronienia, Marak zaproponował Hati łyk wody, którą miał ze sobą, ale ona, kobieta roztropna, miała własną i trochę jej upiła. Marak natomiast wysączył bukłak do ostatniej kropli, mówiąc sobie, że jakoś będzie jej więcej, że po tym wszystkim, co przeszli, Luz jakoś o nich zadba, a on nie skończył jeszcze swojej pracy. Musiał jeszcze coś wycisnąć z już wyczerpanego ciała, które potrzebowało wody teraz, bez względu na późniejsze pragnienie. Nie skończy, dopóki wszyscy ci, którzy przeżyli, nie znajdą się na dole, pod namiotami. - Wody się podniosą - usłyszał głos Norit, cienki i piskliwy, nierzeczywisty. - Gorzkie wody podniosą się jak ściana i ta ścia na dotrze do krawędzi świata i woda przeleje się przez nią! Nad chodzi! Już spada! Marak zapragnął, żeby zamilkła. Kiedy mówiła o tych rzeczach, widział je bardo wyraźnie. Nie miał pojęcia, co widzi, dopóki Norit ich nie nazwała, ale jej słowa nadawały obrazom straszliwej przejrzystości. - Ziemia popęka! Gorzka woda wleje się do kuźni, a jej gorą co wzięci w górę jak rozpalony piec, jak woda rzucona na gorą ce żelazo! To była ta fontanna, którą widział. Myślał, że to chmura na niebie. - Spadnie ogień! - krzyczała Norit w niebiosa, do znajdują cych się z tyłu, do kogokolwiek znajdującego się w pobliżu, kto chciał jej słuchać. - Ziemia zadźwięczy jak kowadło! Nadejdzie wiatr silniejszy od wszystkich wiatrów! Marak odwrócił się, potykając się w miękkim piasku. - Kiedy? - krzyknął do Norit. - Ile mamy czasu, kobieto? Czy poniesie piasek nad nami? Czy jesteśmy zbyt blisko skał? Norit była jednak zbyt szalona na takie wyliczenia i wciąż ochrypłym z pragnienia głosem krzyczała o szczelinach w ziemi i jeziorach ognia. Odwrócił się. Poszedł dalej. Doszli prawie do namiotów, a kiedy się odwrócili, sznur wciąż nadchodzących ludzi ciągnął się daleko w ciemność, w świetle gwiazd, aż po same skały Lakht, na szlaku, którym wciąż schodziły plemiona i gdzie wieśniacy -pierwsi wieśniacy - jeszcze nie dotarli. Słabym prawie na pewno się nie uda. Będą upadki. Ofiary śmiertelne. Kiedy Marak znajdzie własny namiot, nie pozostanie już nic - absolutnie nic, co mógłby dla nich zrobić. -Zbliża się do nas śmierć! - krzyczała gdzieś daleko Norit, szalona, błąkająca się coraz dalej, niepokojąc coraz to innych ludzi, i Marak odwrócił się, by ją powstrzymać, ale Hati przytrzymała go za ramię. - Zostaw ją. Będzie wiedziała, kiedy się schronić, lepiej od nas wszystkich, będzie wiedziała. Luz nie pozwoli jej zginąć. Mobilizuje wszystkich do pracy. Kiedy słyszymy coś takiego, wszyscy musimy coś robić. - Nie możemy dopuścić do powstania paniki. Będą nam potrzebne wszystkie ręce w obozie. Wszystkie trzeźwe umysły. Osan pociągnął wodzę, pragnąc wolności i słusznej nagrody, a Marak nie miał sił, by go rozsiodłać i się nim zająć. Zatrzymał się chwiejnie. Tofi bez słowa wyjął mu wodzę z ręki, a Patya to samo zrobiła z wodzą wierzchowca Hati; Tofi zawołał Bosgindego i Moga-ra, by zajęli się beshti i je rozsiodłali. - Będę potrzebował innego beshy - rzekł chrapliwie Marak -takiego, który nie był w Pori. Jestem zbyt zmęczony, by iść, a muszę porozmawiać z Aigyanem. Z Memnananem i Menditakiem. - To ja też będę potrzebować beshy - rzekła mimo wyczerpania Hati. Marak nie powstrzymał jej, wiedząc, że może jej potrzebować do przekonania Aigyana. Cisza panująca w obozie, niemal dusząca nieruchomość powietrza kłóciła się z chaosem panującym w jego wizjach i harmiderem w uszach, ostrzegając, stale go ostrzegając - gdyby tylko wiedział, jak jej słuchać - jak mało mają czasu... ten ciężar dźwigała jednak tylko Norit: przejmowała przesłanie całą sobą i nie zachowywała go tylko dla siebie. Zatem Norit biegała szaleńczo między namiotami. Jednak otaczający Maraka rozsądni ludzie... otaczający ich rozsądni ludzie wykonywali rozsądne prace, jedyne, co umieli robić. W zdumiewająco krótkim czasie pojawiły się osiodłane beshti, a nawet odrobina cennej wody. Odmowa przyjęcia jej wymagała od Maraka tyle samo siły, co ponowne znalezienie się w siodle. Tofi podszedł do niego i bez pytania, bezceremonialnie go podsadził. Hati dosiadła swego wierzchowca prawie samodzielnie, z pomocą Mogara tylko na samym końcu. Ostrożnie manewrując na małej przestrzeni, Marak odjechał w mrok, minął odpoczywające beshti i wjechał miedzy namioty Keran - najpierw Aigyan, za którego przewodnictwem mogą podążyć inne plemiona. A potem Menditak, sprytny, bystry starzec, który przeżył większość swoich wrogów... i zaprzyjaźnił się z największym z nich. A gdzieś między nimi wszystkimi Marak szukał też kapitana Iii. Rozdział 24 ,.Kiedy nadchodzi burza - jakikolwiek namiot". - Przysłowie kerańskie Marak, hałasowały mu w uszach głosy, głosy wibrujące niepokojem i katastrofą, podczas gdy ciemność i otwarta równina rozbrzmiewały uderzeniami metalowych i drewnianych młotków. Wbijano długie paliki, a nad całym harmiderem niosły się chrapliwe głosy członków plemion wykrzykujących rozkazy i zabezpieczających obóz przed burzą. Namioty ustawiano tak, by dawały jak najlepszą ochronę przez zachodnim wiatrem... źródłem zagrożenia stał się zachód: Marak był tego pewien w głębi serca. Zachód to zagrożenie, wschód - zbawienie. Beshti głośno wyrażały swoje niezadowolenie z powodu braku wody i pożywienia. W namiotach płakały zmęczone, głodne i spragnione dzieci, ale plemiona pilnie strzegły tej odrobiny wody, którą miały, i nikomu jej nie dawały. Namiot Iii stał dobrze zabezpieczony palikami wbitymi głęboko w kamienisty piasek. Wewnątrz niego paliły się światła, oświetlając płótno... ponieważ Ila miała olej do lamp, wożony tam, gdzie o wiele bardziej przydałaby się woda. Zamiast niej, przypomniał sobie Marak, mieli te wszystkie księgi, których waga, gdyby były wodą, wystarczyłaby do zaopatrzenia całego obozu... Na jak długo? Na jeden dzień, przy zmniejszonych racjach? I Czym jest jeden dzień? Dla tych zaskoczonych powyżej urwiska, wszystkim. Dla tysięcy ludzi stanowił różnicę między zejściem z Lakht w bezpieczne miejsce - albo nie. Woda jednak nie mogła dać im czasu. To mogły im tylko dać niebiosa