Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Siergiej przypominał mi przedtem człowieka Michelina, ale teraz był raczej podobny do jakiegoś biznesmena: jednorzędowy garnitur, dopasowana kamizelka, ciemnoszary płaszcz, czarny wełniany szalik i cienkie skórzane rękawiczki – wszystko nienagannie dobrane. Cieśla i Koszmar byli ubrani w tym samym stylu. Wszyscy trzej mieliśmy umyte włosy, byliśmy ogoleni i zadbani. Szczegóły mają znaczenie: musieliśmy poruszać się po hotelu bez zwracania na siebie uwagi, sprawiając wrażenie nadmiernie wynagradzanych naciągaczy z Brukseli. Na moim kolanie spoczywało nawet dzisiejsze wydanie „Herald Tribune”. Mój płaszcz nadawał się doskonale do ukrycia kamizelki kuloodpornej pod koszulą. Kamizelka Siergieja mogła być tak gruba jak płyty chodnikowe wokół Kremla, ale moja składała się tylko z dwunastu warstw cienkiego jak papier kevlaru, zbyt słabych, aby powstrzymać jeden z pocisków przeciwpancernych Siergieja, lecz chroniących przed pociskiem miniuzi, który mógłby niebawem próbować mnie dosięgnąć. W kamizelce kuloodpornej znajdowała się kieszeń przeznaczona do umieszczenia płyty ceramicznej, która zabezpieczała klatkę piersiową, ale w przeciwieństwie do Siergieja nie mógłbym z niej skorzystać, gdyż była zbyt niewygodna. Cieśla odmówił założenia kamizelki, ponieważ jego zdaniem nie była godna mężczyzny, a Koszmar zaakceptował jego widzimisię. Pieprzony świr. Ja tam zabezpieczyłbym się od stóp do głów. Moje stopy niestety były w fatalnym stanie. Cienkie skarpetki i sznurowane buty spowodowały, że były one zimne jak torebki mrożonego groszku. Nie czułem już nic poniżej kostek i próbowałem poruszać palcami, żeby je rozgrzać. Miałem przy sobie południowoafrykański Z88, który przypominał berettę 9 mm – broń najemników, jakiej Mel Gibson używa w śmiercionośnych filmach akcji. Kiedy podczas apartheidu świat nałożył embargo na eksport uzbrojenia do Republiki Południowej Afryki, chłopcy wzięli się do produkcji na własną rękę, a teraz eksportowali więcej broni szturmowej i śmigłowców niż Zjednoczone Królestwo. Zabrałem ze sobą trzy zapasowe magazynki po dwadzieścia nabojów każdy. Oznaczało to, że będą wystawać na dwa cale z rękojeści pistoletu, sprawiając wrażenie, że zaraz wypadną. Dwa z nich schowałem w lewej kieszeni płaszcza. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie będę nawet musiał po nie sięgać. Gdyby stało się inaczej, wyjęcie ich i załadowanie nie potrwa nawet minuty. Kamizelka kuloodporna była najlżejsza, jaką ośmieliłem się włożyć, ale mimo to nie można było w niej strzelać ani usiąść z pistoletem umieszczonym tak, jak to teraz zrobiłem: wpuściłem go z przodu w nogawkę dżinsów i teraz leżał obok slipów w takiej szczególnej wewnętrznej kaburze. Nie byłem zadowolony z takiego usytuowania broni. Teraz musiała znaleźć się po stronie mojej prawej ręki na pasku od spodni. Ostatnie dwa tygodnie spędziłem na ćwiczeniach, uświadamiając sobie, na czym polega zmiana, w przeciwnym bowiem razie moja dłoń natrafiłaby na kevlar, zamiast chwycić rękojeść pistoletu. Tak by się stało, gdybym musiał trafić do broni przez wszystkie warstwy odzieży. Aby je szybko odrzucić, połączyłem kilka przewodów samochodowych, zabezpieczając je taśmą i doprowadziłem je do prawych kieszeni płaszcza i marynarki. To była dodatkowa rzecz, która mnie martwiła. Pocieszałem się jednak myślą że jutro to wszystko się skończy: odbiorę swoje pieniądze i nigdy już nie będę musiał oglądać tych wariatów. Zaszeleściło, kiedy Siergiej rozpakował baton czekoladowy i zaczął go pochłaniać, wcale mnie nie częstując. Nie chodzi o to, że miałem ochotę na słodycze – nie byłem głodny, tylko zaniepokojony. Siedziałem wyczekując, a towarzyszyła mi głośna praca szczęk Siergieja łomocących jak wiatr wokół samochodu. Siedziałem i myślałem, on zaś wysysał z zębów resztki. Jak dotąd Wal wymykał się władzom, nauczył się bowiem wcześniej, że należy mieć przyjaciół w ważnych miejscach, a urzędników na liście płac. Kluczowi świadkowie byli rutynowo mordowani, zanim zdążyli zeznawać przeciwko niemu