Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Ciągle jeszcze starałem się odsunąć od siebie straszną, paraliżującą mi umysł i sprawiającą ból zazdrość, która czaiła się wciąż gdzieś w jakimś zakątku mojej skołatanej głowy. Starałem się trzymać ją od siebie z daleka, nieustannie próbowałem myśleć. Owocem tych przemyśleń było, co następuje: Kiedy zostawiłem Bena samego po tej dość koszmarnej rozmowie, ogarnęła mnie jakaś ponura, dzika radość, ponieważ nagle uświadomiłem sobie, że mam podstawy, żeby go nienawidzić, mam nawet podstawy do czegoś więcej, i to dużo więcej, niż nienawiść. Mówiąc z grubsza, mogłem teraz rozpatrywać całą tę sprawę jako ratowanie Hartley. Był w tej myśli gwałtowny skok naprzód, tak jakby coś, co istniało, pchnęło mnie w bardzo odległą przyszłość. Nienawiść, zazdrość, lęk, niepohamowana tęsknota i miłość kłębiły się w mojej głowie. Ach, moja biedna dziewczyna! Moja biedna, kochana dziewczyna! Cierpiałem katusze, jakie niesie tylko zaborcza, opiekuńcza miłość, i wielki ból na myśl, że nie potrafiłem ustrzec Hartley przed nieszczęśliwym życiem trwającym od tylu lat. Jakże jaja będę teraz rozpieszczał i kochał, jak troskliwa, doskonała będzie ta moja miłość, jeśli tylko... Ale wciąż jeszcze byłem na tyle ostrożny, by kontynuować myślenie. Podsumowałem wszystko, czego zdołałem się do tej pory dowiedzieć, i nie miałem wątpliwości, na co to wszystko wskazuje. Hartley kocha mnie i od dawna żałuje, że mnie utraciła. Jakże by mogło być inaczej? Nie kocha swego męża. Jakże by mogła go kochać? To osobnik o przeciętnej umysłowości. Nie ma w tym człowieku ani krztyny duchowej słodyczy, ani fantazji. Pod względem fizycznym jest zupełnie nieatrakcyjny z tymi swoimi wielkimi, bezkształtnymi, zmysłowymi ustami i wyglądem krótko ostrzyżonego uczniaka. Jest, jak się wydaje, okrutnikiem i brutalem. Musi być tyranem, zapewne człowiekiem chronicznie zazdrosnym, tępym, niechętnym, zawziętym burkiem, ograniczonym, zamkniętym w sobie facetem, któremu obca jest wszelka radość życia. Przez te wszystkie lata Hartley była jego więźniem. Być może z początku myślała o ucieczce, ale stopniowo zaczęła ją ogarniać rozpacz, podobnie jak inne zastraszone, zrozpaczone kobiety. Uznała więc, że lepiej zrezygnować z walki i wyrzec się wszelkich nadziei. Szok, jaki przeżyła na mój widok, musiał być ogromny. Oczywiście trochę się już z tym faktem zdołała oswoić do czasu, gdy i ja ją rozpoznałem. Łatwo można sobie wytłumaczyć jej przerażenie i niechęć. Prawdopodobnie bała się męża, ale jeszcze bardziej ją przerażała dawna miłość do mnie, nadal żywa, buchająca spod ziemi jak płonąca ropa naftowa, ta miłość, która mogła teraz co najmniej zniweczyć jej niewielki, rozpaczliwi spokój ducha. O tym wszystkim, a także o tym, w jaki sposób mógłbym i jak zabiorę ją od męża, jeśli będzie tego chciała, zamierzałem napisać w liście, który postanowiłem przygotować i doręczyć jej po kryjomu. Ale kiedy się tak nad tym zastanawiałem, rozsądek oraz lęk powstrzymywały mnie jeszcze od tego kroku. Obawiałem się, że jeśli teraz coś by mi się nie powiodło, to chybabym oszalał. Rozsądek mówił mi, że wskazówki, jakie zdobyłem, nie są całkiem wyraźne i można je odczytać w różny sposób. Moja osoba, tak wrogo nastawiona do Bena, nie jest pewnie zbyt godnym zaufania świadkiem. Czy Ben zachowywałby się w stosunku do mnie w czasie tego naszego spotkania w sposób aż tak nieprzyjemny, gdybym ja nie był taki rozdrażniony? No cóż, on właściwie do samego końca panował nad sobą. To ja czułem od samego początku dziką, nierozumną wrogość. I do tego jeszcze ta tajemnicza sprawa z Tytusem. Dlaczego on uciekł? Może okazał się dzieckiem trudnym albo może to przestępca? Czy dzięki tragedii, jaką była dla jego rodziców ta ucieczka, dzięki wspólnie dzielonemu bólowi stali się sobie bardziej bliscy? Dzielili ból, dzielili łóżko. Musiałem siłą trzymać swoje myśli w ryzach, bo ciągle otwierały się jakieś długie ciemne tunele, którymi pragnęły usilnie podążać. Oczywiście możliwe też (i to mnie przytłaczało), że choć Ben to brzydal, pozbawiony uroku, brutalny i tępy, ona go kocha i jest z niego jako męża całkiem zadowolona. Odpowiedziałem więc sobie w sposób zadowalający na wiele pytań. Pozostawało jeszcze jedno, ostatnie pytanie: Czy ona go mimo to kocha? To przecież niemożliwe! A jednak muszę się upewnić. Muszę się tego dowiedzieć, zanim przystąpię do jakiegokolwiek działania i zacznę wprowadzać w czyn swoje plany i projekty, które zaprzątały moje myśli i absorbowały całą moją uwagę. Muszę zaczekać, wszystko musi zaczekać aż do czasu, gdy będę znał odpowiedź na to ostatnie pytanie. Ale w jaki sposób mógłbym się tego dowiedzieć? Nie śmiałem napisać i spytać o to samą Hartley. Zbyt wiele od tego zależało