Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
I tak już spory miecz powiększył się do gigantycznych rozmiarów, a północny niedźwiedź, z którego futra uszyto pelerynę, okazał się olbrzymią bestią. Ponieważ Vander siedział, Bogo nie był w stanie określić jego wzrostu, ale domyślał się, iż musi mierzyć dobrych dziesięć stóp. – Firbolg? – rzucił retoryczne pytanie, rozpoznawszy rasę olbrzyma. Bogo był w kropce. Już sama obecność wśród Nocnych Masek rudowłosego giganta była swego rodzaju ewenementem, ale żeby jeszcze firbolg? Gniewnie spojrzenie Vandera nie złagodniało. Jego ciemne oczy pod krzaczastymi brwiami świdrowały Ducha. Szybko jednak gigant zdołał wziąć się w garść i ponownie rozparł się wygodnie na swoim miejscu. Wybacz mi – rzekł niespodziewanie do Ratha. – Rzeczywiście jestem krewniakiem gigantów, choć staram się nie ujawniać mojej ponadludzkiej tożsamości. – A więc dlaczego...? – zaczął Bogo. – Niedyskrecja – przerwał szybko Vander, a głęboki ton jego głosu wskazywał, iż nie życzy sobie kontynuowania tego tematu. Bogo nie zamierzał wdawać się w kłótnie z ważącym osiemset funtów olbrzymem. Skrzyżował defensywnym gestem ręce na podołku i usilnie starał się udawać odprężonego. – Kwestionujesz naszą liczbę? – zapytał Vander, powróciwszy do pierwszego pytania czarnoksiężnika. – Nie spodziewałem się was tak wielu – zrejterował Bogo. – Nocne Maski nie ryzykują – odrzekł z powagą Vander. – Często tak bywa, że egzekucje uważane za proste okazują się najtrudniejsze. My nie popełniamy błędów, I dlatego za nasze usługi pobieramy tak wysokie honoraria. Przekrzywił na bok olbrzymią głowę – dość nietypowy gest jak na firbolga, pomyślał Bogo – i spojrzał na mieszek zwisający przy sznurowym pasie Ratha. Młody czarnoksiężnik w lot pojął niewypowiedzianą aluzję, odpiął mieszek od pasa i podał go Vanderowi. – Połowa – wyjaśnił. – Tak jak było uzgodnione z twoimi zwierzchnikami. – I twoimi – zauważył pospiesznie Vander nie chcąc, by Bogo uzyskał nad nim przewagę. – Czarnoksiężnikiem Aballisterem, o ile mnie pamięć nie myli. Bogo nie odpowiedział, nie potwierdzając ani nie zaprzeczając. – A ty będziesz nam towarzyszył jako przedstawiciel Zamczyska Trójcy? – bardziej oznajmił, niż zapytał Vander. – Jeszcze jedna nietypowa okoliczność. – To również było uzgodnione – odrzekł stanowczo Bogo, choć nieustanny ruch palców zaprzeczał twardości jego głosu. – Przez obie strony – dorzucił pospiesznie – przede wszystkim dlatego, że byłem ongi członkiem waszej gildii i znam metody jej działania. Vander zdusił w sobie chęć upuszczenia odrobiny pary z nadętego młodzieńca. Wiedział, że Aballister zapłacił sporą sumkę ekstra, aby Bogo mógł wziąć udział w realizacji tego zadania i fakt ów nie miał nic wspólnego z dawnymi związkami Ratha z organizacją asasynów. – Wyruszę wraz z wami do Carradoonu – ciągnął Bogo – aby złożyć pełny raport moim zwie... współpracownikom. Vander uśmiechnął się pod nosem, wychwyciwszy pomyłkę młodzieńca. – Niezależnie od tego, jaką odegrasz rolę w zabiciu Cadderly’ego, nie wpłynie to na wielkość sumy pozostałej do wypłacenia Nocnym Maskom. Bogo pokiwał głową. – Będę tylko obserwatorem, chyba że ty, jako wykonawca i koordynator zlecenia, zadecydujesz inaczej – stwierdził. – Mogę zapytać o twoją rolę? – Bogo przerwał. Wiedział, że być może posuwa się za daleko, ale nie mógł pozwolić, aby Vander w tak prosty sposób uzyskał nad nim przewagę. – Wydaje mi się raczej nieprawdopodobne, aby firbolg mógł krążyć swobodnie po ulicach Carradoonu. A co z duchem? – On się nie nazywa duch, tylko Duch – uciął Vander. – I lepiej dobrze to sobie zapamiętaj. Co się tyczy mojej roli – dodał nieco łagodniejszym tonem – nie powinno cię to interesować. Bogo był mocno zdumiony, iż Vander przejął się bardziej dobrem Ducha niż własnym, choć przecież niemal otwarcie zakwestionował przydatność firbolga w realizacji tego zadania. – Duch wykona wszelkie prace wstępne, zbierze informacje i przygotuje cel – ciągnął Vander. – Mam do dyspozycji dwudziestu wyszkolonych asasynów, będziemy więc musieli zabezpieczyć dla nich bazę w pobliżu, ale nie w samym Carradoonie. Bogo skinął głową, słysząc to proste rozumowanie. – A zatem wyruszamy rano – ciągnął Vander. – Jesteś gotów? – Oczywiście. – Nasze spotkanie uważam więc za zakończone – oznajmił nagle asasyn, dając ręką znak w stronę drzwi. Natychmiast dwaj czarno odziani wartownicy stanęli obok Ratha, aby wyprowadzić go z komnaty. Bogo, idąc wolno korytarzem, raz po raz popatrywał w stronę drzwi