Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Niech to licho - rzekł, poluźniając fular - jakże miło cię wi dzieć, Patience. Gdzie ciotka Matylda? Patience zarumieniła się jeszcze mocniej. Zagryzła wargi. - Czemu chcesz mówić z mamą? Dlaczego tak szybko wróci łeś? - Cóż to? Nie cieszysz się, że mnie widzisz, kuzyneczko? - Ależ tak - odparła roześmiana. - Zawsze chętnie cię widzę, Robinie. Ale dlaczego wróciłeś? - Muszę się zobaczyć z Kasandrą. Nie ma jej tutaj? Nie odpowiedziała mu od razu. Patrzył z niepokojem, jak zmie nia się wyraz jej oczu. Blask gasł w nich stopniowo i znów stała się tylko jego ukochaną kuzynką Patience. Dopiero po chwili do tarła do niego myśl, że wygląda bardziej jak kobieta niż dziew czynka. Prawie... prawie pięknie. - Niestety nie. I mamy też nie ma. Poszła z wizytą do ciotki Beatrycze. Proszę, wejdź do domu, tam panuje miły chłód. Strasz nie dziś gorąco. Czemu koniecznie chcesz widzieć Kasandrę? - Muszę ją powiadomić, że przyjechałem. Daj mi pióro i pa pier, kuzyneczko. - Pamiętaj, że jest teraz zamężna - rzekła cicho. 11 - Złodziej marzeń 161 Do diaska! Jakżebym mógł o tym zapomnieć! - pomyślał z iry tacją i lękiem, które dręczyły go cały dzień. Wroxley mieszka z nią przecież w Kedleston. Jest jej mężem. - Który z twoich służących najszybciej biega? - spytał. - Użycz mi go, Patience. Muszę się widzieć z Kasandra możliwie szyb ko. Bez Wroxleya. Wolałbym, żeby nie wiedział o moim przyjeź dzie. Patience pobladła i zacisnęła mocno usta, lecz zaprowadziła go do małego sekretarzyka w pokoju dziennym i wskazała przy bory do pisania leżące obok. - Wolałabym, żebyś wcale nie wracał - rzekła. - Myślałam, że przyjechałeś tu z innego powodu. Jaka byłam niemądra! Wyszła z pokoju, zanim zdążył odpowiedzieć; pewnie chciała wezwać służącego, żeby wręczyć mu potem Ust. Muszę jakoś usprawiedliwić przed Patience i ciotkami mój powrót, pomyślał, siadając przy biurku. Patience najwyraźniej nie znała prawdziwego powodu. Widocznie Kasandra jej nie wtajemniczyła. Nie wiedział, czy dalsze utrzymywanie tajem nicy jest pożądane albo w ogóle możliwe. Musiał to omówić z Kasandra. Żeby tylko była w domu. I to sama. Żeby tylko przyszła tu jak najprędzej. Zanurzył gęsie pióro w kałamarzu. - No i co? - Kasandra wpatrywała się z lękiem i niepokojem w twarz Robina. Wyszli razem do parku, gdzie mogli spokojnie porozmawiać. Spacerował właśnie z Patience, kiedy zbiegła ze wzgórza. Patience nie czekała na przybycie kuzynki i pospiesz nie skryła się w domu. Kasandra pragnęła, żeby Robin przywiózł jej dobre wieści albo nie przywoził żadnych. Co za szkoda, że przyjechał akurat dzi siaj, myślała po drodze. Nie chciała usłyszeć złych wiadomości. A gdy zobaczyła, że Robin ma twarz ściągniętą i odwraca od niej wzrok, pojęła, iż muszą być złe. - No i co? - powtórzyła. - Niedobrze, Kasandro - rzekł zgnębiony. - Od czego zacząć? - Od najgorszego - odparła natychmiast. - Co odkryłeś naj gorszego? Zbladł i opuścił powieki. - On jest skazańcem, przestępcą - powiedział bezbarwnym głosem, jakby jedynie powtarzał coś zasłyszanego, jakby nie chciał o tym myśleć, tylko mechanicznie przekazywał cudze sło162 wa. - Zesłano go na siedem lat do kolonii karnych w Ameryce. Wrócił stamtąd dwa lata temu. Dziwne, ale nie przejęła się wcale. Nie okazała zaskoczenia. Już to przecież wiedziała. Ślady po chłoście widoczne na ple cach jawnie o tym świadczyły. A także szrama na kostce po łań cuchu, którym był przykuty. Odkryła ją właśnie dzisiejszego dnia. Jej męża skazano za jakieś przestępstwo, przykuto do wioseł i prze wieziono do kolonii w Ameryce na siedem lat ciężkich robót, sro giej dyscypliny i surowych kar. Przeżył jednak i powrócił. Żeby się zemścić. - Za co go skazano? - Za kradzież i oszustwo podczas gry w karty. Okradł pewne go dżentelmena, który przyglądał się grze, lecz sam w niej nie brał udziału. Skradzione rzeczy znaleziono u niego w pokoju, nim zdążył z nimi uciec, podobnie jak znaczone karty, którymi się posłużył. Miał szczęście, że uniknął szubienicy. Choć z uwa gi na ciebie trudno tu mówić o szczęściu. Kasandra przymknęła oczy. - Kogo oszukał podczas gry? - spytała szeptem. Znała odpowiedź. Milczenie Robina tylko ją potwierdziło. Jego słowa okazały się zbędne, lecz mimo to raziły ją jak piorun. - Lorda Worthinga. Twojego ojca, Kasandro. Usłyszała własny jęk i nagłe ujrzała twarz Nigela wynurzającą się tuż przy niej z sadzawki. Przestraszył ją wtedy, a potem roz śmieszył. A jeszcze później uszczęśliwił. Sprawił, że pragnęła go z całej duszy. Nie mogła zaprzeczyć. Ledwie parę godzin temu. - A w zeszłym roku? Kiedy znów grał z papą w karty? - Nie zdołałem znaleźć dowodu, że oszukiwał, choć się stara łem. Założyłbym się jednak, że szachrował. Żaden ze świadków tamtej wcześniejszej partii kart, rzecz jasna z wyjątkiem twoje go ojca, nie asystował przy drugiej. A jeśli nawet ktoś zauważył oszustwo Wroxleya, to nie piśnie słowa