Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

On mówi, że tego nie zrobił i ja mu wierzę. - Dobrze - odparł Miles zgodnie. - Niech przyjdzie do mnie i powtórzy to samo po zażyciu serum prawdy. Wtedy ja także mu uwierzę. - Chodźmy, mamo - odezwał się młody człowiek, który podczas rozmowy podszedł do schodów ganku, choć wyglądał tak, jakby w każdej chwili gotów był zanurkować w ciemność. - Sama widzisz, że to nic nie da. - Mówiąc to patrzył na Milesa. Rzuciła mu niezadowolone spojrzenie - czy był to jeden z jej pozostałych pięciu synów? - i jeszcze raz zwróciła się do Milesa. Tym razem w jej głosie pojawiło się naleganie. - Mój Lem... - szukała odpowiednich słów - on ma zaledwie dwadzieścia lat, panie. - Ja też mam zaledwie dwadzieścia lat, Matko Csurik - Miles poczuł się zmuszony wskazać tę zbieżność. Znowu znaleźli się w impasie. - Posłuchaj kobieto, powiem to jeszcze raz - wybuchnął wreszcie zniecierpliwiony. - I jeszcze raz i jeszcze, dopóki nie dotrze to do kogo trzeba. Ja nie mogę ukarać niewinnej osoby. Serum prawdy mi na to nie pozwoli. Lem może się oczyścić z zarzutów. Musi tylko tutaj przyjść. Powiedz mu to. Proszę. Nagle stała się bardzo czujna, jakby skamieniała wewnętrznie. - Ja... nie widziałam go, panie. - Ale może zobaczysz. Potrząsnęła głową. - Może tak, a może nie. - Jej wzrok na chwilę zatrzymał się na Pymie, potem umknął, jakby widok sierżanta działał niby płonąca pochodnia. Srebrne logo klanu Vorkosiganów lśniło w ciemnościach na kołnierzu Pyma niby oczy znieruchomiałego zwierzęcia. Tylko oddech zakłócał jego kamienny bezruch. Karal przyniósł zapaloną lampę i postawił ją na ganku, sam jednak trzymał się nadal z daleka. - Pani - powiedział z napięciem Miles. - Hrabia, mój ojciec, rozkazał mi przeprowadzić śledztwo w sprawie zamordowania pani wnuczki. Jeśli syn tak wiele znaczy dla pani, czy jego dziecko nie ma już żadnego znaczenia? Twarz kobiety jakby zwiędła. - Nie, panie. Starsza siostra Lema ma dwoje. I z nimi jest wszystko w porządku - dodała z mocą. Miles westchnął. - Jeśli naprawdę wierzy pani w niewinność syna, musi pani pomóc mi to udowodnić. A może... jednak pani wątpi? Poruszyła się zaniepokojona. W jej wzroku pojawiła się niepewność - nie wiedziała, czy tego nie zrobił. A niech to. Nie warto jej aplikować serum prawdy. Cudowny środek, na który Miles tak bardzo liczył, jak dotąd wydawał się w tej sprawie całkowicie bezużyteczny. - Chodźmy, mamo - przynaglił ją jeszcze raz młody człowiek. - To nic nie da. Ten hrabiowski mutant zjawił się tu, żeby zabijać. Musi kogoś dostać. I urządzić pokazówkę. Cholernie bezpośrednio powiedziane, pomyślał Miles. Cóż za spostrzegawczy młokos. Pani Csurik dała się odprowadzić swemu rozgniewanemu i zawstydzonemu synowi, ciągnącemu ją za ramię. Zatrzymała się jeszcze na schodach i rzuciła gorzko przez ramię. - Dla ciebie panie, to wszystko takie proste, co? Celny strzał, pomyślał Miles. Zanim ten wieczór miał dobiec końca, czekało go więcej nieprzyjemności. W tym momencie doszedł go inny kobiecy głos, niski i rozgniewany. - Nic mi nie mów, Serg Karal. Mam prawo przyjrzeć się temu mutantowi, który jest naszym panem. Była wysoka, szczupła i silna. Jaka matka, taka córka, pomyślał Miles. Nawet nie oporządziła się przed przyjściem. Suknia, w której pracowała cały dzień, wydzielała teraz lekki odór potu. Czy przyszła z daleka? Siwe kosmyki wysuwały się spod chustki i zwisały wokół twarzy. Jeśli rozgoryczenie Matki Csurik odczuwał jak ćmiący ból, gniew tej kobiety odebrał jak uderzenie w lędźwie. Odtrąciła Karala, który próbował ją powstrzymać i podeszła w stronę Milesa oświetlanego blaskiem lampy. - Hmm... to jest Matka Mattulich, panie - przedstawił ją Karal. - Matka Harry. Miles powstał i krótko, formalnie skłonił się jej. - Jak się pani miewa? - Był całkowicie świadomy, że jest o głowę od niej niższy. Kiedyś musiała być takiego samego wzrostu jak Harra, oceniał Miles, ale starzejące się kości kurczyły się. Patrzyła na niego, nic więcej. Musiała mieć zwyczaj żucia liścia gumowca, ponieważ wokół jej ust widać było czarne smugi. Nawet teraz przeżuwała kawałek, zagryzając go z całych sił. Przyglądała się Milesowi całkiem otwarcie, nie uciekając się do żadnych wybiegów ani nie okazując zmieszania. Przenosiła powoli wzrok z jego za dużej głowy, przez nieforemny tułów po krótkie, krzywe nogi. Miles miał nieprzyjemne wrażenie, że kobieta potrafi nawet dostrzec wszystkie zaleczone pęknięcia jego kości. Szczęką szarpnął mu dwa razy nie chciany, nerwowy tik. Z trudem go opanował. - No dobrze, Maro - powiedział Karal szorstko - już zobaczyłaś. A teraz, na litość boską, odejdź. - Rozłożył ręce w geście przeprosin, patrząc na Milesa. - Mara jest bardzo zdenerwowana całą tą sprawę, panie. Wybacz jej. - To była twoja jedyna wnuczka - odezwał się Miles. Usiłował okazać kobiecie sympatię, chociaż ona w swej udręce odrzucała współczucie z pogardą. - Rozumiem twoją rozpacz, pani. Ale sprawiedliwości stanie się zadość. To obiecałem małej Rainie i to poprzysięgam także i tobie. - Cóż jej teraz po sprawiedliwości? - zawołała starucha strasznym głosem. - Jest za późno, o całe życie za późno na sprawiedliwość, panie mutancie. Cóż mi teraz da twoja przeklęta sprawiedliwość? - Wystarczy, Maro! - wtrącił się znowu Karal. Ze zmarszczonymi brwiami i ustami zaciśniętymi w wąską krechę, siłą odciągnął ją sprzed ganku. Ci z gości, którzy jeszcze pozostawali na podwórku zrobili dla niej przejście. Panowała cisza pełnej szacunku litości. Tylko dwóch chudych wyrostków, stojących z boku, odskoczyło na jej widok, jakby była trucizną. Miles uznał, że powinien zrewidować wymyślony przez siebie obraz braci Csurik. Jeśli tych dwóch stanowiło następną próbkę, to oznaczało, że wcale nie byli bandą groźnych górskich niedźwiedzi. Mogli się jednak okazać bandą groźnych, zwinnych wiewiórek