Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- To już było tak dawno. Tak, mnie też się wydaje, że bardzo dawno. W każdym razie mam nadzieję, że nie przeszkadzam. - Ani trochę. - W przyszłym tygodniu kończę staż w Salem. Te dwa miesiące minęły jak z bicza strzelił. Za tydzień od jutra wracam do naszego szpitala. - Ja też - odparła Kim. Wyjaśniła, że wzięła sobie na wrzesień wolne. - Zajeżdżałem tu od czasu do czasu - przyznał Kinnard. - Ale wydawało mi się, że byłoby niewłaściwe, gdybym tak po prostu przyszedł, a twojego telefonu nie ma w książce. - Ja też nieraz myślałam, jak ci idzie staż, kiedy przejeżdżałam koło szpitala. - Czy renowacja się udała? - Możesz sam ocenić. Jeśli tylko chcesz, - Bardzo bym chciał. Wsiadaj, podwiozę cię. Podjechali pod dom i zaparkowali. Kim oprowadziła Kinnard. Sprawiał wrażenie szczerze zainteresowanego i był pełen uznania. - Najbardziej podoba mi się to, że jest wygodny, a zarazem zachował swój styl - powiedział. Byli na piętrze. Kim pokazywała Kinnardowi małą łazienkę i tłumaczyła, jak im się udało zmieścić ją tam bez uszczerbku dla historycznego charakteru domu. Wyjrzawszy przez okno, ku swemu przerażeniu zobaczyła, że środkiem pola idzie Edward z Buforem. Natychmiast ogarnęła ją panika. Nie miała pojęcia, jak Edward zareaguje na obecność Kinnarda, zwłaszcza jeśli zważyć, jak był ostatnio kłótliwy, a także to, że nie widzieli się od poniedziałku. - Może lepiej zejdźmy na dół - powiedziała nerwowo. - Coś nie tak? - spytał Kinnard. Kim nie odpowiedziała. W duchu beształa się za to, że nie wzięła pod uwagę możliwości pojawienia się Edwarda. Rozmyślała, dlaczego ciągle pakuje się w takie sytuacje. - Edward idzie - powiedziała w końcu, zapraszając go gestem, by wszedł do salonu. - A czy to jakiś problem? - spytał Kinnard. Był wyraźnie zmieszany. Kim spróbowała się uśmiechnąć. - Nie, oczywiście że nie - odpowiedziała, ale jej głos nie zabrzmiał przekonująco. Żołądek miała ściśnięty. Drzwi wejściowe otworzyły się i Edward wszedł. Bufor skierował się do kuchni, w nadziei że ktoś mógł niechcący upuścić na podłogę jakieś jedzenie. - Ach, tu jesteś - rzekł Edward, gdy zauważył Kim. - Mamy gościa - oznajmiła. Dłonie miała zaciśnięte. - O? - zdziwił się Edward. Wszedł do salonu. Kim przedstawiła ich sobie. Kinnard podszedł z wyciągniętą ręką, ale Edward się nie poruszył. Myślał. - Oczywiście! - Strzelił palcami. Z entuzjazmem pochwycił dłoń Kinnarda. - Pamiętam cię. Pracowałeś u mnie. To ty jesteś tym gościem, który odszedł robić specjalizację z chirurgii. - Znakomita pamięć - odparł Kinnard. - Do licha, pamiętam nawet temat twojej pracy - dorzucił Edward. Pokrótce przypomniał temat, nad którym Kinnard pracował przez rok. - To doprawdy upokarzające, że pamiętasz go lepiej ode - stwierdził Kinnard. - Napijesz się piwa? Mamy schłodzonego Sama Adamsa. Kinnard nerwowo spoglądał to na Kim, to na Edwarda. - Lepiej już pójdę. - Ależ dlaczego - zaprotestował Edward. - Zostań, jeśli tylko możesz. Jestem przekonany, że Kim brakuje towarzystwa. Ja muszę wracać do pracy. Przyszedłem tylko, żeby ją o coś zapytać. Kim była tak samo zdumiona jak Kinnard. Edward zachowywał się zupełnie inaczej, niż się obawiała. Nie był jak zwykle rozdrażniony, nie urządzał sceny, przeciwnie, demonstrował wyśmienity humor. - Nie wiem, jak to najlepiej sformułować - zwrócił się do niej - ale chciałbym, żeby zespół mógł spać w zamku. Byłoby to dla nas tysiąc razy wygodniejsze, ponieważ wiele doświadczeń wymaga zbierania danych przez całą dobę. Zamek stoi pusty, a jest w nim tyle umeblowanych pokoi, że to po prostu śmieszne, żeby oni wynajmowali mieszkania kawał drogi stąd. No i Omni zapłaci. - No, nie wiem... - wybąkała Kim. - Dajże spokój, Kim. Przecież to tylko tymczasowe rozwiązanie. Lada chwila zjadą rodziny i pokupują domy. - Ale w zamku jest tyle rodzinnych pamiątek... - To żaden problem. Przecież znasz tych ludzi. Nie będą niczego ruszać. Posłuchaj, masz moje słowo honoru, że nie będzie najmniejszych trudności. Jeśli coś takiego wyniknie, to wszyscy pójdą precz. - Muszę się nad tym zastanowić - powiedziała Kim. - Nad czym tu się zastanawiać? - nalegał Edward. - Oni są dla mnie jak rodzina. Śpią tylko od pierwszej do piątej, tak jak ja. Nawet nie będziesz wiedziała, że tam są. Nie będziesz ich ani widzieć, ani słyszeć. Mogą zająć skrzydła dla gości i dla służby. - Edward mrugnął do Kim i dodał: - Lepiej rozdzielić panie i panów; nie chcę ponosić odpowiedzialności za żadne domowe niesnaski. - Myślisz, że wystarczą im pomieszczenia dla służby i dla gości? - spytała Kim. Wobec tak bezpośredniego, przyjacielskiego i stanowczego zachowania Edwarda niezwykle trudno jej było stawiać opór. - Będą zachwyceni! Nie umiem wprost wyrazić, jak bardzo będą ci wdzięczni. Dziękuję, moja najmilsza! Jesteś aniołem. Edward ucałował Kim w czoło i uściskał. - Kinnard! - dorzucił puściwszy ją. - Nie zapominaj o nas teraz, kiedy już wiesz, gdzie nas szukać. Kim potrzebuje towarzystwa. Jak na złość ja w najbliższej przyszłości będę trochę zajęty. Wydał przeraźliwy gwizd, od którego Kim aż się skuliła. Bufor truchcikiem wybiegł z kuchni. - Do zobaczenia, dzieci. - Edward pomachał im ręką. Sekundę później usłyszeli trzaśniecie drzwi. Przez dłuższą chwilę Kim i Kinnard tylko spoglądali na siebie. - To znaczy, że się zgodziłam czy jak? - wypowiedziała swoją wątpliwość Kim. - Nie miałaś zbyt wiele czasu na zastanowienie - przyznał Kinnard. Kim podeszła do okna i popatrzyła, jak Edward i Bufor idą przez pole. Edward rzucił psu patyk. - Jest o wiele sympatyczniejszy niż wtedy, kiedy u niego pracowałem - stwierdził Kinnard. - Masz na niego bardzo dobry wpływ. Przedtem zawsze był taki sztywny i poważny. Co tu dużo mówić, nudny jak flaki z olejem. - Teraz żyje w ogromnym napięciu - powiedziała Kim. Ciągle wyglądała przez okno. Edward i Bufor najwyraźniej pysznie się bawili rzucaniem i aportowaniem. - Nigdy bym nie powiedział, sądząc po jego zachowaniu - odparł Kinnard. Kim odwróciła się do niego. Potrząsnęła głową i nerwowo potarła czoło. - No i w co ja się znowu wpakowałam? Nie bardzo mi się podoba, że ludzie Edwarda mają mieszkać w zamku. - Ilu ich jest? - Pięcioro. - Czy zamek jest pusty? - Nikt w nim nie mieszka, jeśli o to ci chodzi. Ale z pewnością nie jest pusty. Chcesz go zobaczyć? - Jasne - ucieszył się Kinnard. Pięć minut później stał pośrodku wielkiego salonu, a na jego twarzy malowało się niedowierzanie. - Teraz rozumiem twoje obawy. To jest jak muzeum. Co za niesamowite meble! I nigdy jeszcze nie widziałem takich sutych draperii. - Pochodzą z lat dwudziestych. Podobno zużyto na nie prawie tysiąc metrów tkaniny. - O rany, to znaczy kilometr! - rzekł Kinnard osłupiały