Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
— Chcę koktajlu, a nie podadzą go, dopóki w pokoju nie znajdzie się chociaż jeden facet. Wydaje mi się, że służba sama ustala takie reguły. — Odwróć się na chwilę — powiedział Tik i ku zaskoczeniu Haralda spuścił ręcznik. Karen nie przejęła się nagością brata i nie zadała sobie trudu, żeby odwrócić wzrok. — Jak się w ogóle miewasz, czarnooki krasnalu? — spytała przyjaźnie, kiedy Tik zakładał czyste białe slipy. — Dobrze, ale będę się miał lepiej po egzaminach. — Co zrobisz, jak nie zdasz? — Pewnie zacznę pracować w banku. Ojciec na pewno każe mi zacząć od samego dołu, od napełniania kałamarzy młodszych urzędników. — Ale on zda — zapewnił Harald. — Pewnie jesteś inteligentny tak jak Josef — powiedziała Karen. — O wiele inteligentniejszy, jeśli o to chodzi — sprostował Tik. Harald nie mógł szczerze zaprzeczyć. — Jak jest w szkole baletowej? — spytał, nieco zawstydzony. — Trochę jak w wojsku, a trochę jak w więzieniu. Harald był zafascynowany Karen. Nie wiedział, czy uznać ją za chłopczycę, czy za boginkę. Przekomarzała się z bratem jak dziecko, a mimo to miała niezwykły wdzięk. Nawet gdy siedziała na krześle, poruszała ręką czy opierała brodę na dłoni, wydawała się tańczyć. Wszystkie jej ruchy były harmonijne. Jednak to jej nie ograniczało; Harald patrzył jak zaczarowany na zmieniający się wyraz jej twarzy. Miała pełne usta i szeroki, lekko przekrzywiony na jedną stronę uśmiech. W gruncie rzeczy rysy twarzy były lekko nieregularne — nos nie był całkiem prosty, a podbródek niezupełnie równy — ale całość była piękna. Pomyślał, że Karen jest najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widział. — Lepiej załóż buty — poradził mu Tik. Harald wyszedł do swojego pokoju. Kiedy wrócił, Tik był ubrany w elegancką czarną marynarkę, białą koszulę i gładki czarny krawat. Harald czuł się w swojej bluzie jak uczniak. Karen poprowadziła ich na dół. Weszli do długiego, trochę nieuporządkowanego pokoju z kilkoma dużymi kanapami i fortepianem. Stary pies rozciągnął się na dywaniku przed kominkiem. Swobodny klimat salonu kontrastował z duszną oficjalnością holu, choć tutaj też na ścianach wisiało mnóstwo olejnych obrazów. Młoda kobieta w czarnej sukience i białym fartuszku zapytała Haralda, czego się napije. — Tego co Josef — odparł. Na plebanii nie było żadnego alkoholu. W szkole, w ostatniej klasie, chłopcom wolno było wypić szklankę piwa podczas wieczornego spotkania w piątek. Harald nigdy wcześniej nie pil koktajlu i nie bardzo wiedział, co to takiego. Pochylił się i poklepał psa, żeby się czymś zająć. Był to długi, chudy seter o rudym futrze przetykanym siwymi włosami. Pies otworzył jedno oko i machnął ogonem, uprzejmie dając znać, że zauważa wysiłki Haralda. — To jest Thor — przedstawiła psa Karen. — Bóg pioruna — odparł Harald z uśmiechem. — Głupie imię, nie przeczę, ale to Josef je wybrał. — Ty chciałaś go nazwać Bratek! — zaprotestował Tik. — Miałam wtedy tylko osiem lat. — Ja też. Poza tym, imię Thor wcale nie jest takie głupie. Kiedy puszcza bąka, to aż grzmi. W tej samej chwili do salonu wszedł ojciec Tika; był tak podobny do psa, że Harald omal nie parsknął śmiechem. Był wysokim, chudym mężczyzną ubranym w elegancką sztruksową marynarkę i czarną muszkę; jego kędzierzawe rude włosy zaczynały siwieć. Harald wstał i uścisnął rękę gospodarza. Pan Duchwitz potraktował Haralda z taką samą leniwą grzecznością, jaką zademonstrował pies. — Tak się cieszę, że cię poznałem — rzekł, zaciągając niedbale. — Josef ciągle o tobie opowiada. — Więc teraz znasz już całą moją rodzinę — powiedział Tik. — Jak tam w szkole po twoim wystąpieniu? — spytał pan Duchwitz. — To dziwne, ale nie zostałem ukarany — odparł Harald. — Kiedyś musiałem ścinać nożyczkami trawę tylko za to, że powiedziałem „bzdura”, kiedy któryś z nauczycieli palnął jakieś głupstwo. Wobec pana Aggera zachowałem się o wiele bardziej niegrzecznie. Heis, dyrektor, tylko pouczył mnie, że udowodniłbym swoją rację znacznie skuteczniej, gdybym pozostał spokojny. — Dał ci przykład, nie okazując gniewu — zauważył z uśmiechem pan Duchwitz i Harald uświadomił sobie, że właśnie taki był zamiar Heisa. — A ja uważam, że dyrektor się myli — oznajmiła Karen