ďťż

Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

ego. - Tylko że w tych czasach on był ładniejszy. Musisz zapamiętać. To jest Mallory, Keith Mallory z Nowej Zelandii. Mallory nic nie mówił. Patrzył na Loukiego, widział jego zdziwienie, komiczne przewrócenie oczu, skłon głowy na bok. A potem coœ się odezwało w pamięci człowieczka i na jego twarzy rozbłysł wœród zmarszczek szeroki uœmiech, który starł ostatnie œlady podejrzeń. Ruszył naprzód, wycišgajšc rękę na powitanie. - Na Boga, ma pan rację! Mallory! Oczywiœcie, czytałem o Mallorym! - Chwycił dłoń Mallory.ego i potrzšsnšł niš kilka razy z wielkim entuzjazmem. - Ten Amerykanin mówi prawdę. Powinien się pan golić... No, wyglšda pan oczywiœcie starzej. - I czuję się starzej - przyznał ze smutkiem Mallory. Wskazał na Millera. - A to jest kapral Miller, obywatel amerykański. - Również słynny alpinista? - zapytał Louki z zaciekawieniem. - Drugi zdobywca gór, co? - Sforsował południowš œcianę tak jak nikt przed nim - powiedział zgodnie z prawdš Mallory. Zerknšł na zegarek, a potem spojrzał na Loukiego. - Na górze sš jeszcze nasi towyrzysze. Potrzebujemy pomocy, Louki. Potrzebujemy jej bardzo, i to natychmiast. Wiecie, na jakie narażacie się niebezpieczeństwo pomagajšc nam? - Niebezpieczeństwo? - w tonie Loukiego brzmiało lekceważenie. - Niebezpieczeństwo dla Loukiego i Panayisa, lisów Nawarony? Niemożliwe! Jesteœmy duchami nocy. - Poprawił sobie plecak. - Dalej. Zanieœmy tę żywnoœć waszym przyjaciołom. - Chwileczkę. - Mallory ujšł go za ramię. - Jeszcze dwie sprawy. Musimy mieć ciepło: piecyk, opał i... - Ciepło! Piecyk! - W tonie Loukiego brzmiało niedowierzanie. - Czy wasi towarzysze w górach... Kto to jest? Gromada starych bab? - Potrzebujemy również bandaży i lekarstw - kontynuował cierpliwie Mallory. - Jeden z naszych kolegów jest ciężko ranny. Nie mamy pewnoœci, ale przypuszczamy, że nie wyżyje. - Panayis! - warknšł Louki. - Wracaj do wioski. - Louki mówił teraz po grecku. Szybko wydawał rozkazy, gdy Mallory opisał mu, w którym miejscu znajduje się ich schronisko. Upewnił się, że Panayis zrozumiał, a potem przez chwilę stał niezdecydowanie, kręcšc wšsa. Wreszcie spojrzał na Mallory.ego. - Czy wy sami potraficie odnaleŸć tę jaskinię? - Bóg to tylko może wiedzieć - przyznał szczerze Mallory. - Mówišc uczciwie, nie sšdzę. - Wobec tego muszę iœć z wami. Chciałem... Widzicie, Panayis będzie miał duży ciężar do niesienia. Powiedziałem mu, żeby przyniósł również poœciel, i nie wydaje mi się... - Ja z nim pójdę - zgłosił się na ochotnika Miller. Pomyœlał o swojej zabójczej pracy na kutrze, wspinaczce na skałę i ciężkim marszu przez góry. - Trening dobrze mi zrobi. Louki przetłumaczył to Panayisowi, który dotychczas milczał, chyba nie tylko z powodu nieznajomoœci angielskiego, i który przyjšł ofertę burzš protestów. Miller popatrzył ze zdumieniem. - O co chodzi temu czarnuchowi? - zapytał Mallory.ego. - Wydaje mi się, że nie jest zachwycony. - On mówi, że sobie doskonale da radę, i chce iœć sam - przełożył Mallory. - Uważa, że będziesz mu opóŸniał marsz po górach. - Pokiwał głowš w udanym podziwie. - Żeby tylko on Millerowi nie opóŸniał marszu! - Właœnie! - Louki gotował się z gniewu. Znowu zwrócił się do Panayisa gestykulujšc dla wzmocnienia swych słów. Miller spojrzał pytajšco na Mallory.ego. - Co on mu teraz mówi, komendancie? - Tylko prawdę - oznajmił uroczyœcie Mallory. - Mówi mu, że powinien czuć się zaszczycony majšc sposobnoœć iœć razem z panem Millerem, alpinistš amerykańskim œwiatowej sławy