Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Zdzi- wieni. Zaniepokojeni. - Ale jeœli chcecie przeprowadziæ ba- danie bez nakazu s¹du - doda³ - to niech ten, kto tu przyjdzie, przyniesie sporo dodatkowych strzykawek i probówek, bo niech mnie szlag, jeœli bêdê bra³ w tym udzia³ sam. Zrobiê to w obec- noœci szeryfa federalnego, jeœli ka¿dy z was podda siê takiemu samemu badaniu, ka¿dy pojemnik zostanie opisany waszymi danymi, a zabierze je szeryf federalny. I na cokolwiek bêdziecie mnie badaæ - kokainê, heroinê, amfê, cokolwiek - chcê, ¿eby takie same próby wykonano na próbkach pobranych od was. A potem za¿¹dam, aby wyniki przekazano mojemu ad- wokatowi. — O rany, "mojemu adwokatowi" - zawo³a³ jeden z nich. - Tak zawsze siê koñczy z takimi gówniarzami, no nie, Eddie? Skontaktujcie siê z moim adwokatem. Naœlê na was mojego adwokata. Rzygaæ mi siê chce od tego gówna! — Nawiasem mówi¹c, obecnie nie mam adwokata - po- wiedzia³ Eddie i mówi³ prawdê. - Nie przypuszcza³em, ¿e 97 bêdzie mi potrzebny. Niczego na mnie nie macie, bo niczego nie mia³em, ale nie mo¿ecie przestaæ z t¹ ko³omyjk¹? Chcecie, ¿ebym tañczy³, jak zagracie? Œwietnie. Zatañczê. Tylko nie bêdê tego robi³ sam. Wy te¿ musicie zatañczyæ. Zapad³a napiêta, g³ucha cisza. - Chcia³bym, ¿eby pan jeszcze raz zsun¹³ spodenki, panie Dean - powiedzia³ jeden z nich. Ten by³ starszy. Wygl¹da³ tak, jakby tu dowodzi³. Eddie pomyœla³, ¿e mo¿e - tylko mo¿e - ten facet wpad³ w koñcu na pomys³, gdzie powinien szukaæ œladów. Do tej pory tam nie zagl¹dali. Rêce, ramiona, nogi... ale nie tam. Byli zbyt pewni, ¿e go maj¹. - Mam doœæ rozbierania, ubierania i tego ca³ego gówna - odpar³. - SprowadŸcie tu kogoœ i zróbmy zbiorowe badanie krwi albo wychodzê st¹d. No, jak bêdzie? Znowu zapad³a cisza. A kiedy zaczêli spogl¹daæ po sobie, Eddie zrozumia³, ¿e wygra³. My wygraliœmy - poprawi³ siê. Jak siê nazywasz, kolego? Roland. A ty Eddie. Eddie Dean. Umiesz s³uchaæ. S³uchaæ i patrzeæ. — Oddajcie mu ubranie - rzek³ z niesmakiem starszy mê¿czyzna. Spojrza³ na Eddiego. - Nie wiem, co mia³eœ ani jak siê tego pozby³eœ, ale chcê, ¿ebyœ wiedzia³, ¿e znajdziemy to. - Stary piernik uwa¿nie mu siê przyjrza³. - A wiêc siedzisz tu sobie. Siedzisz i œmiejesz siê w duchu. Nie chce mi siê rzygaæ od tego, co mówisz, lecz robi mi siê niedobrze na twój widok. — Chcê, byœ pan rzygn¹³. — Potwierdzasz nasze podejrzenia. — O rany - westchn¹³ Eddie. - To mi siê podoba. Siedzê tu, w tym pokoiku, w samych gaciach, a wy stoicie wokó³ mnie w siedmiu, ze spluwami na biodrach, i to tobie chce siê rzygaæ? Cz³owieku, masz problem. Eddie zrobi³ krok w jego kierunku. Mê¿czyzna przez chwilê wytrzyma³ jego spojrzenie, a potem coœ w oczach Eddiego - 98 o dziwnym, na pó³ orzechowym, a na pó³ niebieskim kolo- rze - sprawi³o, ¿e mimo woli siê cofn¹³. - Niczego nie mam! - wrzasn¹³ Eddie. - Skoñczcie z tym! Koniec! Dajcie mi spokój! Znów zapad³a cisza. Potem stary urzêdnik odwróci³ siê i krzykn¹³ do kogoœ: - Nie s³yszeliœcie? Oddajcie mu ubranie! I tak siê to skoñczy³o. 2 - Myœli pan, ¿e jesteœmy œledzeni? - zapyta³ taksiarz. Wygl¹da³ na rozbawionego. Eddie spojrza³ na niego. — Sk¹d ten pomys³? — Wci¹¿ pan spogl¹da przez tyln¹ szybê. — Wcale nie podejrzewam, ¿e ktoœ mnie œledzi - powie- dzia³ Eddie. By³a to szczera prawda. Zauwa¿y³ ogony ju¿ za pierwszym razem, kiedy siê obejrza³. Ogony, nie ogon. Nie musia³ wiêcej spogl¹daæ za siebie, ¿eby siê upewniæ. Pacjent na przepustce z sanatorium dla opóŸnionych w rozwoju z trudem zgubi³by taksówkê Eddiego w to póŸne poniedzia³kowe popo³u- dnie; na ulicach panowa³ niewielki ruch. - Po prostu jestem studentem wydzia³u komunikacji. — Och - mrukn¹³ taksówkarz. W niektórych krêgach takie stwierdzenie zachêci³oby do dalszych pytañ, lecz nowojorscy taksówkarze rzadko pytaj¹... czêœciej wyg³aszaj¹ przemowy, zazwyczaj w wielkim stylu. Wiêkszoœæ tych przemówieñ za- czyna siê od s³ów "To miasto!", jakby by³a to religijna inwoka- cja poprzedzaj¹ca kazanie... bo tak te¿ przewa¿nie jest. Zamiast tego ten taksiarz rzek³: - Bo gdyby pan myœla³, ¿e jesteœmy œledzeni, to zapewniam, ¿e nie. Zauwa¿y³bym. To miasto! Jezusie! Nieraz samemu zdarza³o mi siê œledziæ innych. Zdziwi³- by siê pan, ilu ludzi wskakuje do mojej taksówki i mówi: "za 99 tym samochodem". Wiem, ¿e to brzmi jak kwestia, któr¹ s³yszy siê tylko w filmach, prawda? Racja. Tylko ¿e, jak powiadaj¹, ¿ycie naœladuje sztukê, a sztuka ¿ycie. Naprawdê tak jest. A co do gubienia ogona, to ³atwe, jeœli tylko wiesz jak. Trzeba... Eddie wyciszy³ g³os taksiarza do ledwie s³yszalnego po- mruku w tle, wystarczaj¹cego, by we w³aœciwych momentach kiwaæ g³ow¹. Kiedy siê nad tym zastanowiæ, ta gadanina by³a naprawdê zabawna. Jednym z jad¹cych za nimi samochodów by³a granatowa limuzyna. Eddie domyœli³ siê, ¿e nale¿a³a do agentów urzêdu celnego. Drugim okaza³a siê furgonetka do- stawcza z napisem: PIZZA GINELLI po obu bokach. By³a tam tak¿e namalowana pizza.... w postaci uœmiechniêtej ch³o- piêcej buzi, a uœmiechniêty ch³opiec oblizywa³ siê i pod ob- razkiem widnia³ slogan: MMMNIAM! DOOOBRA PIZZA! Jakiœ m³ody miejski artysta, z puszk¹ sprayu oraz niewyszu- kanym poczuciem humoru, skreœli³ s³owo "pizza" i napisa³ nad nim "piczka". Ginelli. Eddie zna³ tylko jednego Ginellego, który prowa- dzi³ restauracjê zwan¹ Czterej Ojcowie. Interes z pizz¹ by³ ubocznym zajêciem, przykrywk¹, zajêciem dla ksiêgowego. Ginelli i Balazar. Ci dwaj byli nieroz³¹czni jak hot dog i mu- sztarda. Zgodnie z planem przed terminalem mia³a czekaæ limuzyna z kierowc¹, ¿eby przewieŸæ go do knajpy w œródmieœciu, gdzie Balazar prowadzi³ swoje interesy. Oczywiœcie ten plan nie obejmowa³ dwóch godzin spêdzonych w bia³ym pokoiku, dwóch godzin intensywnego przes³uchiwania przez jeden zespó³ agentów, podczas gdy drugi opró¿ni³ zbiorniki toalety boeinga z zawartoœci i sprawdzi³ j¹, szukaj¹c du¿ego ³adunku, którego nie da³oby siê rozpuœciæ. Kiedy wyszed³, limuzyny nie by³o. Kierowca na pewno otrzyma³ odpowiednie instrukcje: jeœli mu³ nie opuœci terminalu najpóŸniej piêtnaœcie minut po ostatnich pasa¿erach tego lotu, szybko odjedŸ. Kierowca limuzyny wiedzia³, ¿e nie powinien 100 u¿ywaæ zainstalowanego w samochodzie telefonu, który w rze- czywistoœci jest radionadajnikiem, ³atwym do monitorowania. Balazar zadzwoni³ do swoich ludzi, dowiedzia³ siê, ¿e Eddie wpad³ w k³opoty, i przygotowa³ siê na nie. Balazar móg³ dostrzec stalow¹ wolê Eddiego, ale to nie zmienia³o faktu, ¿e Eddie by³ æpunem. A nie mo¿na liczyæ na to, ¿e æpun nie bêdzie sypa³. To oznacza³o, ¿e furgonetka z pizz¹ mo¿e siê zrównaæ z taksówk¹, a wtedy ktoœ wystawi przez boczne okienko lufê pistoletu maszynowego i taksówka zmieni siê w coœ, co wygl¹da jak wielki kawa³ szwajcarskiego sera. Eddie bardziej przej- mowa³by siê tym, gdyby trzymali go cztery godziny zamiast dwóch, a powa¿nie obawia³by siê, gdyby siedzia³ tam szeœæ. Ale dwie... s¹dzi³, ¿e Balazar powinien wierzyæ, ¿e Eddie wytrzyma przynajmniej tyle