Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Wkrótce po wybuchu jakiś „anonimowy informator" doniósł gazecie, że to my jesteśmy wszystkiemu winni. — Ale to nie byliście wy? — Nie — odparł Will po prostu. — Nie my. Ci z gazety najpierw strzelali, potem zadawali pytania. Jak pani przyjaciel Brasco. To nie Brasco, to ja, pomyślała Patty. — Czy odkryto, kto to zrobił? — Lekarz, którego wyrzucono z laboratorium, ponieważ fałszował wyniki, przez co utraciło ono spory grant. Gazety dużo o tym pisały. Nie mam wycinków, ale z pewnością łatwo będzie je znaleźć. — Z pewnością — powtórzyła cicho Patty. — Pani coś do mnie mówiła? — Nie, nic. Czasami mówię do siebie. Czy mogę zatrzymać pańskie dokumenty, by pokazać je detektywowi Brasco? — Zrobię kopie i prześlę je pani. Mam pani wizytówkę. — Niech pan zrobi kopie i zatrzyma je. Jeśli, jak pan twierdzi, morderca ustanowił pana swym rzecznikiem, będziemy się często spotykać. — Cała przyjemność po mojej stronie — powiedział Will i po raz pierwszy w jego oczach pojawił się błysk rozbawienia. A Patty po raz pierwszy nie odwróciła wzroku. 11 Jeśli nic nie zrobiłeś, nie masz się czego bać. Will nie pamiętał, ile razy słyszał tę maksymę z ust rodziców... ani ile razy powtarzał ją swoim dzieciom. Jeśli nic nie zrobiłeś, nie masz się czego bać. No cóż... on też nic nie zrobił — jeśli nie liczyć podniesienia słuchawki — więc czego się teraz boi? Odpowiedź na to pytanie była prosta: trójka potężnych, bogatych dyrektorów kas chorych została zamordowana i na policję z pewnością naciskano, by wreszcie kogoś aresztowała. Motyw, okazja, sposób. Uroczy porucznik Brasco rzucił się na niego jak mastyf na kość, podkreślając aż do znudzenia, że on, Will, doskonale spełnia dwa z trzech „warunków na podejrzanego". A jeśli chodzi o trzeci — warczał jak prawdziwy mastyf— to przecież każdy głupi potrafi pociągnąć za spust. Każdy głupi potrafi wejść do Internetu i w ciągu kilku godzin nauczyć się, jak wysadzić coś w powietrze. — Dlaczego nie oszczędzi pan nam czasu i kłopotu? Niech pan się przyzna, uspokoimy ludzi, a panu udzielimy wszelkiej możliwej pomocy. — Dlaczego miałbym zwariować i sam sobie włożyć do szuflady te kartki? — Niech mnie pan nie zmusza do udzielenia odpowiedzi, doktorze Grant. Will przedstawił policjantce zgromadzone przez siebie dokumenty późnym rankiem. Odniósł przy tym wrażenie, że 124 dziewczyna może być dla niego portem podczas burzy, może małym, ale jednak portem. Ale nawet jeśli uwierzyła, że morderca próbuje go wykorzystać, to nie miała odpowiedniej siły przebicia. Brasco chyba nie przykładał wagi do jakiejkolwiek jej opinii. Nikogo nie zaskoczyło, że Will znów znalazł się na liście dyżurów zarówno grupy, jak i jako zastępca w nagłych wypadkach. Wieczór okazał się przyjemnie pracowity. Dziewięćdziesiąt-kadziewiątka o jedenastej kazała mu zastąpić lekarza z izby przypadków nagłych, zajął więc jego miejsce. Opatrzył zarówno zwycięzcę w barowej bójce, jak i jego ofiarę, zbadał kobietę skarżącą się na bóle brzucha, zajął się nawet dzieckiem dowiezionym z wysoką gorączką i ustabilizował jego stan do przyjazdu pediatry. Intensywna praca kazała mu skupić się na tym, co musiał zrobić, a nie na chłodnym, mechanicznym głosie w słuchawce i refleksjach, jak to jest zabić nie jednego człowieka, lecz trójkę ludzi. Patty uświadomiła mu, jak ważne są wypisane na kartonikach litery, oraz zdradziła sześć pierwszych po tym, jak obiecał, że nikomu o tym nie powie. Podczas krótkich przerw w pracy próbował ułożyć osiem liter w jakąś sensowną całość, ale mu się nie udało. O drugiej, czując nagły przypływ zmęczenia, poszedł do pokoju lekarskiego i padł na kanapę. Kiedy jazgotliwie zadzwonił telefon, przerwał mu trzygodzinny erotyczny sen, w którym główną rolę grała zielonooka brunetka, ubrana niemal wyłącznie w podramienną kaburę z wielkim pistoletem. Trzy godziny bez przerwy? Zdumiewające. Operatorka centrali przepraszającym tonem przypomniała mu, że prosił o obudzenie o piątej piętnaście. Nim Will zniszczył swą reputację, wyzywając ją od wariatek, przypomniał sobie, co ma do załatwienia o ósmej. Jeśli kogoś z rakiem trzustki można nazwać szczęściarzem, to z pewnością był nim Kurt Goshtigian