Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Bêdê musia³ wejœæ do budynku, ale opuszczê go pierwsz¹ ramp¹, jak¹ znajdê. Rzuæ broñ albo umrzesz. Od strony schodów dobieg³ kobiecy g³os: - Rzuæ karabin, Mar Korssil. Nocna £owczyni pos³ucha³a. Kobieta zesz³a po schodach. By³a wy¿sza od Louisa i szczup³a. Mia³a ma³y nos i bardzo cienkie, niemal niewidoczne usta. By³a ³ysa, ale zza uszu i z karku sp³ywa³y jej na plecy gêste, bia³e w³osy. Louis domyœli³ siê, ¿e s¹ one oznak¹ wieku. Nie okazywa³a strachu. - Rz¹dzisz tutaj? - zapyta³. - Rz¹dzê razem z moim oficjalnym partnerem. Jestem Lalis-kareerlyar. Nazywasz siê Luiwu? - Mniej wiêcej. Uœmiechnê³a siê. - Mar Korssil da³a sygna³ z gara¿u; niecodzienna rzecz. Przysz³am popatrzyæ i pos³uchaæ. W drzwiach jest judasz. Przykro mi z powodu twojego urz¹dzenia do latania. Nie ma ju¿ ¿adnego w ca³ym mieœcie. - Wypuœcicie mnie, jeœli naprawiê wasz kondensator wody? 1 potrzebujê rady. - WeŸ pod uwagê swoj¹ pozycjê przetargow¹. Czy jesteœ w stanie stawiæ opór moim stra¿nikom, którzy czekaj¹ na zewn¹trz? Louis pogodzi³ siê ju¿ z koniecznoœci¹ utorowania sobie drogi si³¹. Wykona³ jeszcze jedn¹ próbê. Pod³oga by³a ze zwyk³ego lanego kamienia. Promieniem lasera zatoczy³ powoli ko³o i kawa³ kamienia o œrednicy jarda wypad³ w noc. Laliskareerlyar przesta³a siê uœmiechaæ. - Prawdopodobnie jesteœ w stanie. Bêdzie, jak mówisz. Mar Korssil, chodŸ z nami. Powstrzymaj ka¿dego, kto spróbuje nam przeszkodziæ. Zostaw swój karabin tam, gdzie le¿y. *** Weszli krêtymi schodami, które tu siê koñczy³y. Louis naliczy³ czternaœcie zakrêtów, czternaœcie piêter. Zastanawia³ siê, czy nie myli siê co do wieku Laliskareerlyar. Kobieta z rasy In¿ynierów wspina³a siê ¿wawo i starcza³o jej jeszcze oddechu na rozmowê. Ale d³onie i twarz mia³a pomarszczone, zniszczone. Niepokoj¹cy widok. Przybysz nie by³ do niego przyzwyczajony. Wiedzia³, co to jest: oznaka wieku i œlad po przodkach, Pakach protektorach. Szli w œwietle latarki Louisa. W drzwiach pojawiali siê ludzie. Mar Korssil nakazywa³a im cofn¹æ siê. Wiêkszoœæ stanowili In¿ynierowie, ale byli tu równie¿ przedstawiciele innych ras. S³u¿yli rodzinie Lyar od wielu pokoleñ - wyjaœni³a Laliskareerlyar. Rodzina Mar - nocni wartownicy - pe³ni³a obowi¹zki policjantów w s¹dzie Lyar. Kucharze z rasy Maszynowych Ludzi s³u¿yli jej prawie równie d³ugo. S³udzy i panowie z rasy In¿ynierów uwa¿ali siebie za jedn¹ rodzinê, zwi¹zan¹ okresow¹ rishathr¹ i odwieczn¹ lojalnoœci¹. W Budynku Lyar mieszka³o, wszystkich razem, tysi¹c osób, z czego po³owê stanowili spokrewnieni ze sob¹ In¿ynierowie. Louis zatrzyma³ siê w po³owie drogi, ¿eby wyjrzeæ przez okno. Okno? W klatce schodowej, która bieg³a przez œrodek budynku? To by³ hologram, widok od strony jednej z krawêdzi, ukazuj¹cy spory wycinek krajobrazu Pierœcienia. Jeden z ostatnich skarbów Lyar - powiedzia³a mu Laliskareerlyar z dum¹ i ¿alem. Pozosta³e sprzedano w ci¹gu setek falanów, ¿eby zap³aciæ za wodê. Louis uœwiadomi³ sobie, ¿e da³ siê wci¹gn¹æ w rozmowê. By³ ostro¿ny i z³y, ale coœ w tej starej kobiecie z rasy In¿ynierów zachêca³o do zwierzeñ. Wiedzia³a o planetach. Nie kwestionowa³a jego prawdomównoœci. S³ucha³a. Tak bardzo przypomina³a Halrloprillalar, ¿e Louis opowiedzia³ o niej: bardzo starej, nieœmiertelnej dziwce ze statku kosmicznego, która ¿y³a jak pó³ob³¹kana bogini, dopóki nie zjawi³ siê on ze sw¹ mieszan¹ za³og¹; o tym, jak im pomog³a, jak opuœci³a razem z nimi zrujnowan¹ cywilizacjê, jak umar³a. - Czy to dlatego nie zabi³eœ Mar Korssil? - zapyta³a Laliskareerlyar. Nocna £owczyni spojrza³a na niego wielkimi, niebieskimi oczami. Louis rozeœmia³ siê. - Mo¿e. - Opowiedzia³ im o zniszczeniu pola s³oneczników. Omija³ niebezpieczny temat, gdy¿ nie widzia³ sensu w informowaniu Laliskareerlyar, ¿e jej œwiat rozbije siê o s³oñce. - Chcê wróciæ do domu ze œwiadomoœci¹, ¿e nie spowodowa³em ¿adnych szkód. Mam tu niedaleko w ziemi jeszcze wiêcej tego materia³u... Nie¿as! Nie wiem, jak siê do niego teraz dostaæ. Dotarli do szczytu schodów. Louis by³ zasapany. Mar Korssil otworzy³a drzwi; ukaza³y siê kolejne schody. - Jesteœ stworzeniem nocnym? - zapyta³a Laliskareerlyar. - Co? Nie. - Lepiej zaczekajmy do œwitu. Mar Korssil, idŸ i przygotuj nam œniadanie. Przyœlij Whila z narzêdziami. Potem idŸ spaæ. - Kiedy Mar Korssil pos³usznie potruchta³a w dó³ schodów, stara kobieta usiad³a ze skrzy¿owanymi nogami na staro¿ytnym dywanie. - Przypuszczam, ¿e bêdziemy musieli pracowaæ na zewn¹trz - powiedzia³a. - Nie rozumiem, dlaczego podejmujesz takie ryzyko. Po co? Dla wiedzy? Jakiej wiedzy? Trudno by³o k³amaæ, ale obawia³ siê, ¿e Najlepiej Ukryty pods³uchuje. - Wiesz coœ o maszynie, która zmienia jeden rodzaj materii w inny? Powietrze w ziemiê, o³ów w z³oto? Zainteresowa³a siê. - Staro¿ytni magicy - rzek³a - potrafili podobno zmieniaæ szk³o w diamenty. Ale to dziecinne opowiastki. I tyle na ten temat. - A co z Centrum Remontowym? Istniej¹ jakieœ legendy? Mówi¹ o jego po³o¿eniu? Wytrzeszczy³a oczy. - Czy¿by œwiat by³ tylko sztucznym tworem, wiêksz¹ wersj¹ miasta? - zdziwi³a siê. Louis rozeœmia³ siê. - Znacznie wiêksz¹