Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Wtedy sama zaczynaBam wtpi. BaBam si, |e której[ nocy po przebudzeniu odkryj, |e nasza siostra w[lizgnBa si na moje miejsce, a Stella i matka nawet nie zauwa|yBy mojego zniknicia. 235 Wymy[liBam dla niej |ycie, |eby nie zechciaBa odebra mi mojego. Przez my[l mi nie przeszBo, |e pewnego dnia to ja zapragn jej |ycia. OcaliBam j i daBam jej imi. Czarowne, drogocenne, i tak ró|ne od mojego imienia, jak tylko mogBam sobie wyobrazi. Jewel*. Jewel (ang.) - klejnot. Jewel nie umarBa. ZostaBa porzucona. Z jakiego[ powodu nie byBoby jej u nas dobrze. By mo|e dlatego, |e nie byBa chBopcem. Wasz ojciec chciaB syna, mawiaBa z ponur min moja matka, jakby urodzenie chBopca mogBo odwróci wszystkie nieszcz[cia, jakie na ni spadBy. Wyobra|aBam j sobie, jak wymyka si gBuch noc i w sitowiu pozostawia koszyk z Jewel, z doczepion karteczk: DAJCIE TEMU DZIECKU SZCZZLIWY DOM. Jest peBnia. BByszczca fala Bagodnie niesie koszyk na drug stron rzeki, wprost w rce córki faraona... W tym miejscu ta historia si urywa. W moim mniemaniu kobieta, która znalazBa Jewel, nie byBa ksi|niczk. Nawet moja wyobraznia nie sigaBa tak daleko. Ta kobieta przypominaBa raczej El|biet, matk Jana Chrzciciela, z upBywem lat coraz bardziej zrozpaczon, dla której dziecko byBo cudown Bask, objawion przez anioBa wysBannika. PosBaBam Jewel do niewielkiego, ponurego domu po przeciwlegBej stronie miasta. PoznaBa dzwik fabrycznych syren, spadziste ulice, kominy wyrzucajce w niebo kBby biaBego dymu. Jej [wiatem byBy gBównie wntrza, |yBa z uczuciem zamknicia. Matka w pokoju obok, niepewna i czujna, baBa si o ni, nie 237 spuszczaBa Jewel z oka, BapaBa j za rk, by si upewni, |e to dziecko naprawd istnieje, dotykaBa jej palców i wBosów, jakby chciaBa potwierdzenia wBasnego szcz[cia. Wyobra|aBam sobie, |e Jewel byBa chorowitym dzieckiem. Jak inaczej wytBumaczy podszyt niepokojem miBo[, jak j otoczono? To musiaBa by gruzlica, zdecydowaBam. SBabe pBuca, niepewny chód. Std nadopiekuDczo[ matki, trzymanie Jewel w cieple, dokBadne opatulanie przed wyj[ciem z domu. Jewel znaBa niezmienne odgBosy identycznych dni. Krztanina matki ju| o [wicie, rozpalanie pieca na dole, plusk wody w cynowej miednicy towarzyszcy ojcu przy goleniu. Tak, ojca te| jej podarowaBam. Ojca o szorstkich rkach, powalanych i cuchncych olejem napdowym. CzBowieka odczuwajcego oszoBomienie i wdziczno[ za dar póznego i dBugo wyczekiwanego dziecka. WchodziB rankiem do pokoju Jewel, by j obudzi, ostro|nie ubieraB j w szlafrok, zakBadaB kapcie. Jego oddech unosiB si ciepB chmur w lodowatym powietrzu. W domu Jewel czsto panowaB zimowy chBód. Wielkie rce jej ojca z trudem radziBy sobie z guzikami. Czsto zapinaB je krzywo. ZnosiB Jewel na dóB, krzepko obejmujc j w pasie, a ona kurczowo trzymaBa si jego szerokich ramion. Jasnymi schodami i dalej ciemnym korytarzem do kuchni. Z wysokiego krzeseBka patrzyBa, jak matka kroi chleb na kanapki i gotuje wod do manierki ojca, a on By|eczk sypie herbat z rdzewiejcej puszki. Wyposa|yBam te| Jewel w mniej stosowne rekwizyty, zatBuszczon [cierk na stole, porysowan i star jak [wiat desk do chleba, wyszczerbiony emaliowany imbryk