Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Brzęczały tam ostrogi, na wspaniałe piersi zwieszały się spiczaste bokobrody, błyskały binokle młodzieńców zajmujących różne stopnie urzędowej hierarchii. Kompania ta gwarzyła rozgłośnie i kilku naraz językami, a śród niej Paula, strojna, rozpromieniona, deklamująca wyjątki z poematów i cytaty z książek uczonych, iskrząca się dowcipem, grająca wariacje i sonaty, czarowała wszystkich i na złocistych włosach swych zdawała się mieć koronę królowej. Mirewicz, który nie spostrzegł jakoś stopniowego napływania do domu kompanii tej, przy pierwszym walnym jej zgromadzeniu zmarszczył się strasznie i nie mogąc już uczynić inaczej przyjmował gości, ale z chłodem i roztargnieniem widocznym. W środku wieczoru, w chwili gdy umyślnie na wieczór ten najęty przez Paulę lokaj wnosił do pokoju z księżycem tacę z owocami, Mirewicz wysunął się do salonu i na kołyszącym się krześle usiadłszy z dala przyglądał się widokowi sprowadzającemu na czoło jego ciężkie chmury. I dziwna rzecz! przed oczami jego nagle jakoś przemknęły dwa obrazy: cukierni z harfiarkami i budki z wodą sodową i utrefioną Fryną. Po rozejściu się kompanii wybuchnął. Zapomniał się tak, że uczynił to w obecności Ożymskiego, który nie uważając się wcale za gościa, gdy inni odeszli, pozostał. Pokłócili się z sobą formalnie. Na wymówki Mirewicza Paula odpowiadała, że więzów żadnych nigdy nie zniesie, że nie jest wcale wilkiem, aby bez ludzi żyć miała, że na koniec i szczególniej myślącym człowiekiem będąc musi ludzi studiować. Bez obserwacji bezpośredniej żadne książki dać nie mogą dostatecznej wiedzy o ludziach. Znać ich trzeba i studiować. Inaczej umysł wpadnie koniecznie w ciemnotę i parafiańszczyznę, czego najlepszym dowodem jest właśnie Jan, który bardzo znać mało studiował ludzi, skoro teraz przypuszczać może, że taka kobieta, jak ona, ulegnie więzom i dla najukochańszego choćby człowieka pozbyć się zechce swej niepodległości. Wszystko to mówionym było naprzód z gniewem, potem z płaczem, na koniec ze spazmatycznym śmiechem, po którym nastąpiło upadnięcie na kanapę, zachorowanie, ratowanie, posyłanie po lekarza, oburzenie na Jana Ożymskiego, przestrach i zgryzota Jana i po nocy bezsennej kompletna jego na klęczkach dokonana kapitulacja. Pogodzili się, to jest Paula przebaczyła, ale odtąd Ożymski przychodził coraz rzadziej, całkiem prawie przychodzić przestał. Co się temu chłopcu stało? Wyglądał jak z krzyża zdjęty, Jana unikał, Pauli wcale nie widywał, młodziutka siostra jego podobno z domu wyjechała do jakiejś ciotki czy babki, a stara matka spotkawszy raz Mirewicza na ulicy, popatrzała na niego takim jakimś smutnym i razem gniewnym wzrokiem... Jak to jednak dziwnie dzieje się na świecie! Nie ma róż bez kolców, nie ma szczęścia bez chmur. Posiadać kobietę piękną, wysoko wykształconą, wzniośle i trzeźwo myślącą i namiętnie, tkliwie kochającą – jakież to szczęście! Jednak ileż na nim chmur! Ten, na przykład, błękitny trzewiczek dziecięcy, który, ilekroć drżące trochę ręce odwiną go z papieru, niby błękitnym oczkiem patrzeć się zdaje w twarz ojca i coś do niego mówić długo, cichutko... I ta wiązka papierów wartościowych znikniona, a w zamian dług zaciągnięty u Chackiela lichwiarza! I to dziwne poróżnienie z serdecznym przyjacielem! I ten, nade wszystko, list Anny dziś otrzymany, do kieszeni kamizelki schowany i kolący w pierś Jana, ilekroć sobie o nim przypomniał. Nie było w nim jednak nic prócz doniesienia o dobrym zawsze zdrowiu dziecka i wcale niezłym powodzeniu matki: „Mam już tyle roboty, że wzięłam sobie do pomocy dwie panny, zarabiam niewiele, ale ponieważ z Józią i pewną jeszcze bardzo zacną kobietą mieszkamy i jadamy wspólnie, niedostatku nie cierpimy. O mnie więc nie troszcz się, ale o przyszłości Jańci pamiętaj. Za parę lat trzeba będzie już zacząć ją uczyć. O tym nie dam ci nigdy zapomnieć i zawsze przypominać będę, bo to twój obowiązek i dziecko nic nie winno temu, co między nami zaszło. Zapytujesz, czy możesz tu przyjechać, aby dziecko zobaczyć. Dlaczegóż by nie? Alboż ja twoją nieprzyjaciółką jestem, abym cię widzieć nie chciała? alboż ja chcę dziecko nasze ojca pozbawić? Przeciwnie, chciałabym bardzo, abyś je jak najmocniej kochał i sama często bardzo mówię Jańci o tobie...” „Bardzo rozsądnie – myślał Jan – bardzo uczciwie, i nawet daleko ortograficzniej, niż dawniej było, całkiem prawie ortograficznie! Czyżby tam panna Józefa, zwyczajem swoim, zabrała się do edukowania jej, o ile można? Ta Józefa jednak... wszakże to ona siostrę swą wykierować zamierza na doktorkę... a nic o tym nigdy nie mówiła. Z Paulą za to o doktorstwie mówili dużo. Była ona tak dobrą, że akt skruchy ujął i rozrzewnił ją więcej niż wytoczenie kłótni rozgniewało. Asamblów przez czas jakiś nie było. Zgoda po kłótni podwoiła szczęśliwość chwil we dwoje pędzonych, spotęgowała zobopólne uczucia. Wtedy to ułożyli stanowczo plan swej wspólnej przyszłości. Paula wracała stanowczo do dawnych zamiarów swych i nieodmiennie postanawiała za kilka miesięcy wyjechać do Zurichu w celu studiowania medycyny