Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Był na nie przygotowany. — Czy my się gdzieś nie spotkaliśmy? — Możliwe — odparł radośnie Święty. — Dzisiaj po południu kręciłem się trochę po mieście. Mieszkamy u Lawrence’a Gilbecka. Przyjechaliśmy dopiero dzisiaj rano. — No dobrze — odpowiedział Haskins. — Ale nie pętajcie mi się tutaj. Nic tu po was. Reflektor zgasł. Na pokładzie ścigacza rozległ się stłumiony dźwięk dzwonka i okręt odpłynął. Simon stopniowo popuszczał sprzęgło; pozwolił, by motorówka powoli nabierała prędkości. Potem zatoczył szeroki łuk i skierował Meteora w stronę brzegu. — Ciekawe, kiedy ten chudzielec z policji zorientuje się z kim rozmawiał? — powiedział Piotr. — Oczywiście nie mogłeś się powstrzymać od złośliwych uwag. Będzie cię teraz miał na oku. — Skąd mogłem wiedzieć, że to szeryf? — powiedział Święty obojętnym głosem. — A zresztą nie wyobrażam sobie, abyśmy mogli nie mieć kłopotów z policją. To byłby zły znak. Tylko proszę bez wspaniałomyślnych gestów wobec Hoppy’ego. Nie dawaj mu butelki, on wypił już dzisiaj swoją porcję. Templar rozsiadł się wygodnie za kołem sterowym. Wybrał kurs na południe. Płynęli teraz wzdłuż wybrzeża do miejsca, gdzie zniknęło światło, które dostrzegł wkrótce po eksplozji na tankowcu. Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego chciał tam popłynąć. Zdawało się, że wyruszył na nocną przejażdżkę po oceanie tylko dlatego, iż lubił szybką jazdę, a jeszcze za wcześnie było na powrót do domu. Mknęli po powierzchni oceanu niczym po olbrzymiej falującej łące. Meteor wyrywał się ku gwiazdom. Tymczasem na brzegu, wśród milionów pulsujących świateł, toczyło się nocne życie pełne wyszukanych uciech i zabaw. Miami stanowiło jeden z najbardziej efemerycznych wytworów cywilizacji; dziwaczne zbiorowisko mężczyzn i kobiet, podzielonych arbitralnie na dwa odrębne gatunki. Do pierwszego z nich należeli ci, którzy poza Miami zajmowali się sprawami wielkiej wagi, wymagającymi zdrowego rozsądku i opanowania, natomiast na Florydzie bez reszty oddawali się szalonym uciechom. Drugą grupę stanowili ludzie, którzy zabawiali się gdzie indziej (jeżeli było ich na to stać), a w Miami mieszkali wyłącznie po to, aby zapewnić rozrywkę przedstawicielom pierwszej grupy. Do miasta zjeżdżali wszyscy: politycy, sutenerzy, dziewczyny z rewii, stateczne matrony, milionerzy, miliarderzy, literaci, prostytutki, hazardziści i najprzeróżniejsi poszukiwacze przygód. Simon wsłuchiwał się w monotonny warkot silnika. Przez moment doznał uczucia, jakby znalazł się daleko od rozświetlonego łuną Miami. Pogrążył się w rozmyślaniach. Jakże kruche i nietrwałe wydały mu się podstawy, na których, w sposób zwariowany, rozbawione Miami opierało swoją beztroską egzystencję. Jak niewiele potrzeba, by wyrwać egzotyczne kwiaty z gleby i unicestwić na zawsze. Łatwo spowodować, by rozjarzone milionem świateł wybrzeże zniknęło za szczelną zasłoną czerni i utonęło w mrokach równie nieprzeniknionych jak te, które spowiły świat w epoce mrocznego średniowiecza. Przez ostatnie stulecie najświatlejsze umysły ludzkości głowiły się, jak okiełznać przestrzeń po to, by żaden najodleglejszy zakątek nieba nie mógł znajdować się poza zasięgiem uskrzydlonej śmierci, zwiastowanej rykiem silników samolotowych. Nie dalej niż przed godziną powierzchnia oceanu, po której mknął teraz Meteor, odczuła morderczy błysk eksplozji. Ciepłe wody Golfsztromu, które w ciągu dnia łagodnie pieściły opalonych szczęśliwych ludzi, pokryły się plamami ropy, a pod grubym, lepkim kożuchem pływały teraz strzępy ciał. Jakże trudno jest budować, a jak łatwo niszczyć… — Spójrz — powiedziała nagle Patrycja. Dotknięcie jej ręki wyrwało Simona z rozmyślań. Jego wzrok powędrował zgodnie z życzeniem dziewczyny. I w tym momencie Święty poczuł na plecach lodowaty dreszcz, który wspinał się po kręgosłupie niczym po stopniach drabiny. — O kurczę, szefie — rozległ się przerażony głos Hoppy’ego. — To musi być jeden z tych wężów morskich. Po raz pierwszy w życiu Simoń był skłonny zgodzić się z opinią Hoppy’ego Uniatza, wyrażoną tak spontanicznie. Tuż nad powierzchnią wody, w mdłym świetle księżyca sunęła leniwie morska zjawa. Poruszała się tak majestatycznie, iż na pierwszy rzut oka zdawało się, że tkwi nieruchomo pośród wzburzonych fal Atlantyku. Z jej obłego cielska wysunął się przysadzisty kształt, przypominający ścięty stożek. Po pochyłych ścianach ściekała spieniona woda. Simon natychmiast wykonał gwałtowny ruch kołem sterowym, lecz nim motorówka zdążyła zareagować, zjawa zniknęła. Stożek nagle zapadł się pod wodę, pozostawiając na powierzchni jedynie niewielki spieniony wir oraz krótką i pękatą rurę, która jeszcze przez chwilę znaczyła na fali swój ślad białą smugą. Święty z niedowierzaniem wpatrywał się w jedyny dowód, że to, co zobaczył nie było halucynacją. Szczyt peryskopu zwrócił się ku Meteorowi, utkwił w nim złośliwe, szklane oko i natychmiast zniknął w odmętach. Na falującej powierzchni oceanu po łodzi podwodnej nie pozostał nawet najdrobniejszy ślad. Peter Quentin westchnął i przetarł oczy. — Czy jeszcze ktoś widział, to co ja? — zapytał. — Ja też widziałem — zapewnił Uniatz