Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Matka czuła, że swoją powściągliwością ochładza ona jej radość, i nagłe zbudziło się w niej pragnienie, by przelać w tę surową duszę swój ogień, zapalić ją - niechże i ona dźwięczy zgodnie z jej pełnym radości sercem. Ujęła ręce Ludmiły, ścisnęła je mocno i powiedziała: - Droga moja! Jak to dobrze wiedzieć, że jest już w życiu światło dla wszystkich ludzi i że nadejdzie czas, kiedy ujrzą je wszyscy, kiedy przeniknie ono do wszystkich serc! Jej dobra szeroka twarz drżała, oczy uśmiechały się promiennie, brwi poruszały się nad nimi, jakby uskrzydlając ich blask. Upajały ją wielkie myśli, wkładała w nie wszystko, czym płonęło jej serce, i wszystko, co zdążyła przeżyć, przekształcała w twardy kryształ jasnych słów. W jesiennym sercu, rozgrzanym twórczą potęgą wiosennego słońca, rodziło się ich coraz więcej, zakwitających barwami, jaskrawych czerwienią. - Przecie to jakby nowy Bóg rodził się dla ludzi! - Wszystko - dla wszystkich, wszyscy - dla wszystkiego! Tak was rozumiem. Zaprawdę, wszyscy jesteśmy towarzyszami, wszyscy bliscy sobie, wszyscy dziećmi jednej matki - prawdy! I znowu zachłystując się falą swego podniecenia, zatrzymała się, zaczerpnęła tchu, szerokim gestem rozłożyła ręce, jakby chciała coś objąć, i powiedziała: - Kiedy mówię sobie to słowo: towarzysze! - słyszę sercem, że idą! Osiągnęła to, czego pragnęła: twarz Ludmiły zapłonęła, usta zadrżały, z oczu popłynęły łzy wielkie, przezroczyste. Matka objęła ją i zaśmiała się cicho, dumna ze zwycięstwa swego serca. Kiedy się żegnały, Ludmiła zajrzała jej w oczy i spytała cicho: - Czy wiecie, że z wami jest dobrze? XXIX Na ulicy owiało ją suche i mroźne powietrze, przeniknęło do gardła, załechtało w nosie i na sekundę zaparło dech w piersiach. Matka zatrzymała się i rozejrzała: niedaleko od niej, na rogu stał dorożkarz w kosmatej czapce, dalej szedł jakiś człowiek, zgięty wpół, z głową wsuniętą w ramiona, a przed nim biegł żołnierz podskakując i rozcierając uszy. „Pewnie posłali żołnierzyka do sklepu!” - pomyślała przysłuchując się z zadowoleniem, jak wesoło i dźwięcznie skrzypi śnieg pod jej nogami. Na stację przyszła wcześnie, pociągu jeszcze nie było, ale w brudnej, zakopconej poczekalni trzeciej klasy zebrało się już dużo ludzi. Mróz zegnał tu robotników drogowych, przyszli ogrzać się dorożkarze i jacyś nędznie odziani, bezdomni ludzie. Byli też pasażerowie: kilku chłopów, gruby kupiec w szubie podbitej szopami, pop z córką, ospowatą dziewoją, pięciu żołnierzy i ruchliwi mieszczanie. Ludzie palili, rozmawiali, pili herbatę i wódkę. Przy bufecie ktoś śmiał się głośno, nad głowami unosiły się kłęby dymu. Skrzypiały otwierane drzwi, a kiedy zamykano je z hałasem, szyby drżały i dzwoniły. Mocny zapach tytoniu i wędzonych ryb uderzał w nozdrza. Matka usiadła przy wejściu i czekała. Kiedy drzwi otwierały się, ogarniał ją obłok chłodnego powietrza; wdychała je z przyjemnością pełną piersią. Wchodzili ludzie z węzełkami w rękach, ciężko ubrani, niezdarnie grzęźli w drzwiach, wymyślając i rzucając na podłogę albo na ławkę swoje rzeczy, strząsali suchy szron na podłogę z kołnierzy i rękawów płaszczy, ocierali go z bród i wąsów, chrząkali. Wszedł młody człowiek z żółtą walizką w ręku, rozejrzał się szybko i podszedł do matki. - Do Moskwy? - zapytał półgłosem. - Tak. Do Tani. - To dla was! Postawił walizkę obok niej na ławce, wyjął papierosa, zapalił go, uchylił czapki i w milczeniu wyszedł drugimi drzwiami. Matka pogłaskała ręką chłodną skórę walizki, oparła się na niej łokciem i, zadowolona, zaczęła przyglądać się publiczności. Po chwili wstała i przeszła na drugą ławkę, bliżej wejścia na peron. Walizka była niewielka, trzymała ją bez wysiłku w ręce i szła z podniesioną głową, przyglądając się migającym przed nią twarzom. Jakiś młody człowiek w krótkim płaszczu z podniesionym kołnierzem zderzył się z nią w przejściu i odskoczył podnosząc rękę ku głowie. Wydało się jej, że zna go, obejrzała się i zobaczyła, że jednym jasnym okiem patrzy na nią spoza kołnierza. To uważne oko ukłuło ją, ręka, w której trzymała walizkę, drgnęła i walizka stała się nagle cięższa. „Gdzieś go widziałam” - pomyślała tłumiąc tymi słowami przykre, niejasne uczucie, które powoli, ale przemożnie przenikało chłodem jej serce. Uczucie to rosło, dochodziło do gardła i wypełniało usta suchą goryczą; ogarnęła ją nieprzezwyciężona chęć, by obejrzeć się i spojrzeć na niego raz jeszcze. Uczyniła to - człowiek, przestępując ostrożnie z nogi na nogę, stał w tym samym miejscu. Wydawało się, że coś zamyśla, ale nie może się zdecydować. Prawa jego ręka wsunięta była między guziki palta, drugą trzymał w kieszeni, dlatego też prawe ramię wydawało się wyższe od lewego. Podeszła nie śpiesząc się do ławki i usiadła ostrożnie i powoli, pełna lęku i niepokoju