Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Jonkara znów zaskwirzyła jak sokół. - Chcesz pomścić zło, które akceptują wszystkie twoje krewne? - zapytała. Nie ustępowałem. - Wiesz dlaczego. Niech rodzą córki bez znoszenia kaprysów szaleńców co roku czy co dnia. - Dodałem to ostatnie, bo słyszałem legendę o tym, jak Sokolnicy żyli wśród nas, ale kobiety nie mogły znieść ich postępowania, więc ich wygnały. Jej oczy wypełniły się nienawiścią, jak oczy Lennis. Bogini krzyknęła: - Niech twoje życzenie się spełni! - i odleciała do Gniazda Sokolników z okrzykiem zwycięstwa, który dźwięczał mi w uszach podczas całej drogi w dół. Szlak zmienił się w szeroką, dobrą drogę. Co chwilę mijałem ogrody i budynki, niczym nie zamaskowane, narażone na niebezpieczeństwo; od czasu do czasu przechodzili lub przejeżdżali konno ludzie. Nie znałem tu nikogo, nie miałem z kim porozmawiać, ale w nocy, kiedy zatrzymałem się i rozpaliłem ognisko, odezwała się do mnie jakaś kobieta. - Co robisz sam na drodze, kolego? - Darthis! - ostrzegł jej towarzysz, jak duża dziewczynka zwracająca się do młodszej, nieostrożnej. Człowiek, który to powiedział, miał mocne ramiona jak Sokolnik i płaską pierś, ale jego włosy były brązowoszare i nie wyglądał na szalonego. Tak czy inaczej, byłem gotów do ucieczki. - To tylko chłopiec, w dodatku nieśmiały - spierała się, jak mała dziewczynka przekonująca o czymś starszą. - I Corinie, nie sądzę, by choć raz w życiu opuścił rodzinną wioskę. - To prawda - zgodziłem się, patrząc na nich. - Nazywam się Jommy, syn Einy, i szukam Sokolnika. Ma jasne włosy i szare oczy. - Szukanie Sokolników to ryzykowna sprawa - powiedział sucho Corin. - Ale w miasteczku jest targ, gdzie czasami można ich zobaczyć. Idziemy kawałek w tamtą stronę, potem zostaniesz sam. Podziękowałem im i pomogłem Darthis przy kolacji i ogniu, jak nakazuje grzeczność. Potem odkryłem, że matka schowała w jukach najmniejsze krosna i trochę wełny, więc po kolacji usiadłem i zabrałem się do tkania. - Skoro zostaniemy razem na dłużej - powiedziałem - utkam dla was wstążki, bo jesteście bardzo mili. Darthis uśmiechnęła się, ale Corin spoglądał na mnie dziwnie. Mimo że byli obcy, wydali mi się miłą parą i tęskniłem za nimi, kiedy skręcili w swoją stronę. W miarę jak zbliżałem się do miasta, droga robiła się coraz bardziej zatłoczona. Często się bałem. Większość wędrujących ludzi stanowili mężczyźni, z włosami na twarzach i manierami gorszymi, niż kiedykolwiek widziałem. Czasami bili się między sobą jak zwierzęta, dla przyjemności. Niektórzy wyśmiewali się z mojej kalekiej stopy i nieśmiałości; inni proponowali, że podzielą się ze mną jedzeniem i pozwolą mi usiąść przy ognisku. Jest coś, o czym nie powiem nic, z wyjątkiem tego, że już wiem, co kobiety w mojej wiosce muszą znosić podczas wizyt Sokolników. To cud, że chcą brać udział w losowaniu. Och, dobrze zrobiłem wzywając na pomoc Jonkarę Mścicielkę! Cały czas miałem na oku Gniazdo Sokolników, rozglądałem się za ptasimi maskami, które, jak wszyscy wiedzą, Sokolnicy noszą między ludźmi. Oszczędzałem żywność, którą zapakowała mi matka, tkałem wstążki i sprzedawałem je po drodze, żeby zarobić na jedzenie i kolejne partie wełny. Nie przerywałem poszukiwań. Śniłem o domu, często budziłem się z płaczem. Nocą przychodziła do mnie żywa Jorra, wtedy przebudzenie było koszmarem. Śniłem o jej śmierci i znów wołałem o zemstę. Ale teraz nauczyłem się nazywać j ą „sprawiedliwością”. W końcu Bogini zaczęła mi sprzyjać i zobaczyłem sokolą maskę na człowieku, który, jak powiedziały kobiety, był dość niski jak na mężczyznę. Miał zakrzywiony miecz - kolejne słowo, którego nauczyłem się między ludźmi - a na jego plecach dostrzegłem jasne włosy. Szedłem za nim najciszej, jak mogłem, ale on, podobnie jak ptaki, miał chyba oczy z tyłu głowy. Kiedy zostaliśmy sami na drodze, odwrócił się nagle i zapytał: - No, chłopcze? Czego chcesz? - Chcę zobaczyć, czy masz szare oczy - powiedziałem, sięgając dłonią po włócznię na wilki, którą kupiłem po drodze. - Szukam Sokolnika o jasnych włosach i szarych oczach. Przez chwilę się na mnie gapił, potem zaśmiał się i zdjął maskę. To był on. Patrzyłem, zaszokowany, potem rzuciłem włócznią. Wbiła się w niego. Krzyknął wściekle: - Dlaczego, zdradliwy szczurze? Mimo kalectwa nadążałem za nim. - Zabiłeś Jorrę i dziecko! - krzyknąłem. Jak mógł nie wiedzieć? Szybko tracił siły, uchodziła z niego krew, ale wciąż był zły. - Nie zabiłem żadnej kobiety - warknął. - Nie zabijamy kobiet, mały głupku. I tak są za blisko świata mężczyzn, nie chcemy dodatkowych kłopotów. Wyciągnąłem sztylet, który dała mi matka, i z wściekłością dźgnąłem w dół. - Miała rude włosy i spodziewała się dziecka. To cię rozgniewało i ją zabiłeś. Zaprzecz, jeśli możesz, szaleńcze! Klęczał, zwijał się, ale podniósł głowę i burknął: - Kogo obchodzi, co i z kim robią wasze Czarownice? Jedyna rudowłosa kobieta, jaką znam, należała do nas, ale puściła się z jakimś opryszkiem. Mój brat Haakon zabił ją, żeby nie zaraziła reszty głupiego stada swoimi pomysłami. I - charczał w agonii - gdyby twój ojciec wbił w ciebie lepsze maniery, tak jak ty wbiłeś we mnie swoją broń, nie wścibiałbyś nosa w nie swoje sprawy. Zacząłem podrzynać mu gardło, ale zaatakował mnie rękami. W końcu namacałem koniec włóczni i zakręciłem nim. Sokolnik jęknął i upadł. Wyciągnąłem włócznię z połową jego wnętrzności. Podciąłem mu gardło, dosiadłem muła i odjechałem, jakby ścigała mnie Jonkara z całym plemieniem Sokolników. Krzyki i jęki mężczyzny, jak zarzynanego prosiaka, dzwoniły mi w uszach. Pamiętałem jego dziwne i nienawistne słowa: „należała do nas”, „głupie stado”, „wbić lepsze maniery” - czyli tak Sokolnicy wychowują Sokolników? Ale to wszystko nie mogło zagłuszyć jedynych słów, które miały znaczenie: „Mój brat Haakon”. Zabiłem nie tego człowieka. Dobrze, że uciekłem, bo kiedy doszedłem do targu, ulice były pełne mężczyzn w ptasich maskach. Jeszcze mnie nie widzieli. Muszę powiedzieć w wiosce, co zrobiłem i czego się dowiedziałem; mieliśmy przyjaciółki w opactwie. Zatrzymałem się i wyciągnąłem suknię, którą specjalnie dała mi matka. Spróbowałem przyczesać nastroszone włosy i wyrzuciłem ostrze włóczni w najbliższe krzaki, trzonkiem podpierałem się jak laską. Doszedłem do bram opactwa i powoli zacząłem wchodzić na schody