Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Cecylia widząc, że Feliks pogodził się z myślą o życiu na prowinqi, była szczęśliwa. Wielkie miasta, pełne pięknych a pozbawionych skrupułów kobiet, napełniały ją przerażeniem. - Może nawet zdołamy stworzyć w ciągu zimy dwie albo trzy opery. On zajmie się wszelkimi praktycznymi sprawami, ja będę czuwał nad stroną artystyczną, ćwiczył chór i prowadził orkiestrę. Wyobraź sobie na przykład: dyrygować w Diisseldorfie Don Juanem! - To będzie wspaniałe! - Opera nic jej nie obchodziła, chciała tylko podzielić jego entuzjazm, gdyż dobra żona musi okazywać zainteresowanie pracą męża. - Ale mam nadzieję, że zadowolisz się dyrygowaniem, a od operowych śpiewaczek będziesz się trzymał z daleka. Obrzucił ją szybkim spojrzeniem. Czyżby słyszała coś o Marii? - Ależ moja droga, nie spojrzałbym nawet na inną kobietę. Jestem już starym i statecznym małżonkiem. - Stary nie jesteś, a nie wiem też, jak jest z twoją statecznością - odparła z uśmiechem. Ten nagły przypływ zazdrości sprawił mu rozkosz: dowodził, że Cecylia go kocha. Prawdziwa miłość idzie zawsze w parze z zazdrością. - Nie masz żadnych powodów do obaw - powiedział. Wróciwszy do Dusseldorfu Feliks wspomniał Immermannowi, że marzeniem jego życia jest napisanie opery opartej na Burzy Szekspira. Sędzia natychmiast ofiarował swe usługi jako librecista. - Choć moje upodobania naukowe kierują mnie w stronę Grecji, jestem również wielbicielem wielkiego barda Anglii. Szekspir, ach! Cóż za wspa niałość języka, potęga metafory!... Niebawem spadł na Feliksa istny potop wierszy niemieckiego barda, wierszy po większej części złych. Z przerażeniem zorientował się, że rozpętał lawinę. Najostrożniej w świecie odważył się na kilka poprawek, zaproponował parę niewielkich zmian, natknął się jednak na coś łatwiej zapalnego od wszelkich środków wybuchowych - na próżność poety. Przyszły librecista pobladł, wpadł w gniew, potem wybuchnął obelgami. Czyżby muzycy znali się poezji? Trzeba było istnych cudów wymowy ze strony Feliksa, aby nie d szło do zupełnego zerwania stosunków. Uciekł się do niezręcznych • nieszczerych wymówek. Libretto jest doprawdy arcydziełem, bezcennym klejnotem poezji, ale jemu obowiązki dyrygenta diisseldorfskiej orkiestry nie zostawiają dość czasu na pracę kompozytorską. Immermann, który - aczkolwiek poeta - nie był człowiekiem głupim, udawał, że wierzy w te tłumaczenia, ale zrodził się między nimi pewien chłód. Podtrzymywano starannie pozory przyjaźni, poeta bywał od czasu do czasu w domu Mendelssohnów na obiedzie, ale o Szekspirze więcej już nie było mowy. Tymczasem jednak uwagę obu pochłonął inny projekt. Rada Miejska dojrzała wreszcie korzyści, wagę i palącą konieczność zorganizowania w Diisseldorfie dorocznego sezonu operowego. Immermann ledwie mógł opanować niezwykłe podniecenie. - Oczywiście - zapewniał Feliksa - panu zostanie zlecona cała część artystyczna. Nikt się w to nie będzie mieszał. Będzie miał pan wolną rękę, carte blanche, jak mówią we Francji. Ja zajmę się wyłącznie praktycznymi szczegółami, a dzięki naszym wspólnym wysiłkom miasto nasze dorówna Berlinowi. Feliks był naprawdę przejęty. Oto nastręcza się możliwość pokazania tym durniom z Wyższej Szkoły Śpiewu, kto on zacz, kogo tak lekceważąco potraktowali. Na początek wybrał swą ukochaną operę, Don Juana, i z zapałem przystąpił do prób. W porze obiadowej opowiadał Cecylii o swoich nadziejach, a ona słuchała z cierpliwym i zachęcającym uśmiechem na ustach. Może to właśnie przywiąże go do Dusseldorfu, uleczy z ustawicznego niepokoju. Człowiek nieraz sam kuje żelazo na łańcuch, którym się spęta. Wystawienie opery to przedsięwzięcie w najlepszym razie skomplikowane i niełatwe, Feliks zaś stwierdził, że może stać się zadaniem nadludzkim oraz szybką a prostą drogą do postradania zmysłów. Nieopatrznie zgodził się zająć podpisaniem kontraktów ze śpiewakami i rozpoczął pertraktacje z nimi w Berlinie, Dreźnie, Stuttgarcie i innych miastach, a przy e] okazji przeżył wiele ciężkich utrapień, jakie są zmorą dyrektorów eatrow. Przekonał się, że tenorzy mają na temat swej wartości jak najbardziej ^gorowane mniemanie, że są wymagający, pyszni, zazdrośni i nieobliczalni, >rzy tym we wszystkim skłonni dopatrywać się obrazy swej godności, rasnięcia honoru artysty. Śpiewaczki są bodajże jeszcze gorsze: posiadają zystkie wady swoich kolegów mężczyzn, a ponadto parę innych, swoich snych. Awanturują się, płaczą albo dąsają, a każdą uwagę dotyczącą ich 6Wu traktują jak osobistą zniewagę. Wracał do domu zmęczony, zgnębiony, przeklinając wszystkie primadon-ny, Immermanna, Radę Miejską, a także siebie samego za to, że dał się złapać w tę operową pułapkę. - Cóż za głupiec ze mnie, po cóżem dał się wplątać w te małomiastecz kowe idiotyzmy? - wzdychał nieraz. Zamęt wzrastał z każdym dniem. W teatrze panowało zniecierpliwienie Feliks także, przepracowany, żyjący w stałym napięciu nerwów, tracił niekiedy równowagę ducha. Z przejmującą jasnością widział teraz całą nonsensownosc tego pomysłu. Poziomu nie można nadrobić improwizacją ani współpracy wyczarować czarodziejską różdżką. Immermann, nie lepszy w roli organizatora niż librecisty, stał się ofiarą megalomanii. Przypisywał sobie świetne zdolności kierownicze, grzmiącym głosem wydawał jakieś rozkazy, które nazajutrz odwoływał. Feliks orientował się już, że zmierzają do katastrofy, ale na odwrót było za późno. Pewnego dnia Immermann oświadczył niespodziewanie, że ceny biletów zostaną dwukrotnie podniesione. Wielka sztuka -jak twierdził - nie jest dla biedaków; tylko zamożni mogą sobie pozwolić na subtelne rozkosze kultury. Echa tych opinii dały się odczuć w dniu otwarcia teatru: sala była nabita pod strop, ale publiczność - raczej niechętna. Już w czasie pierwszej sceny dały się słyszeć gwizdy, które w dalszym ciągu opery przybierały na natarczywości i sile. Niebawem powstał gwar, którego nie sposób już było opanować, a płynący ze sceny śpiew podsycał tylko zapamiętałe wrzenie na widowni. Spuszczono kurtynę; Feliks zniknął za kulisami, gdzie natknął się na Immermanna