Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Świetnie wyglądasz, Callie. Wypiękniałaś. - Dzięki. Ty raczej nie. W odpowiedzi Digger ryknął gromkim śmiechem. - Co jest z tą dziewczyną z ładnymi nogami? - zapytał, wskazując podbródkiem pracujących studentów. - Nieletnia czy jak? Mimo uderzającej brzydoty, Digger słynął z tego, że zawsze otaczała go grupka zachwyconych wielbicielek. Skupiał je wo- kół siebie równie szybko i triumfalnie jak rozpoczynający mecz najlepszy gracz. 56 57 - Nie podrywaj studentek trzeciego roku - ostrzegła żarto- bliwie. Niewzruszony Digger już zmierzał w kierunku rozkopanych odcinków. - W porządku - westchnęła Callie. - Ustalmy sobie podsta- wowe rzeczy... - Żadnych lekcji uzupełniających? - przerwał jej Jake. - Żadnych miłych pogwarek? Nawet nie zapytasz, co porabiałem od chwili, kiedy nasze drogi się rozeszły? - Nic mnie nie obchodzi, co porabiałeś od chwili, kiedy na- sze drogi się rozeszły. Leo uważa, że jesteś tu potrzebny... - Pomyślała, że później opracuje kilka satysfakcjonujących spo- sobów zamordowania Lea. - Ja się z mm nie zgadzam, ale już przyjechałeś, więc nie ma sensu się nad tym zastanawiać, a tym bardziej wracać do przeszłości. - Digger ma rację, świetnie wyglądasz. - W oczach Diggera świetnie wygląda wszystko, co jest wyposażone w piersi. - Trudno zaprzeczyć... Wystarczyło, że ją zobaczył, a już poczuł się jak w środku burzy. W powietrzu unosił się zapach olejku eukaliptusowego. Nosiła ten sam co zwykle zegarek z metalową bransoletą i ładne srebrne kolczyki, rozpięty guzik bluzki koszulowej odsłaniał wilgotną od potu skórę pięknej szyi. Górną wargę miała odrobinę bardziej wydatną, usta nietknięte szminką. Kie- dy pracowała, szkoda jej było czasu na makijaż, lecz zawsze, niezależnie od warunków, w jakich przyszło jej mieszkać, rano i wieczorem nakładała na twarz krem. I oczywiście zawsze oswajała nowe miejsce, wiła sobie w nim gniazdko. Stawiała na stole aromatyczną świecę, wyj- mowała wiolonczelę, coś dobrego do jedzenia, luksusowe mydło i szampon z leciutkim aromatem rozmarynu... Był pewien, że nadal to robi. Dziesięć miesięcy, pomyślał. Nie widział jej od dziesięciu miesięcy, lecz stale miał przed oczami tę twarz, w dzień i w nocy, choć przecież bardzo starał się wymazać z pamięci jej obraz. - Słyszałem, że byłaś na urlopie naukowym. - Powiedział to niedbale, usiłując nie zdradzać, co czuje. - Byłam, ale już nie jestem. Twoim zadaniem jest koordy- nacja prac w dziedzinie antropologii i zgromadzenie wszyst- kich szczegółów związanych z projektem zwanym „Antietam Creek". Odsunęła się od niego, jakby chciała lepiej się przyjrzeć całemu terenowi, lecz w gruncie rzeczy chodziło jej o coś inne- go. Niełatwo było patrzeć mu w oczy z pełną świadomością, że oboje uważnie szacują się wzrokiem. Trudno było wracać do wspomnień. - Sądzę, że mamy tu osadę z okresu neolitu. Wyniki badań już wydobytych ludzkich kości mówią, że liczą one pięć tysię- cy trzysta siedemdziesiąt pięć lat, z marginesem plus minus stu lat. Riolit... - Czytałem raport - przerwał jej, rozglądając się dookoła. - Trafiłaś na gorącą działkę. Dlaczego tu nie ma żadnej ochrony? - Staram się o to. - Dobrze. Podczas gdy ty nadal będziesz się starać o ochro- niarzy, Digger może rozbić tutaj obóz. Wezmę torbę i oprowa- dzisz mnie po terenie, a potem zabierzemy się do pracy. Kiedy ruszył w stronę samochodu, wzięła głęboki oddech i policzyła do dziesięciu. - Zabiję cię za to, Leo. Na śmierć... - Przecież pracowaliście już razem, na miłość boską! Wię- cej, wspólnie osiągnęliście doskonałe wyniki... - Chcę Nicka, i to jak najszybciej. Chcę Nicka, rozumiesz?! - Blondie... - Nie odzywaj się do mnie! Nie teraz! - Zgrzytnęła zębami, odgarnęła włosy z czoła i wewnętrznie przygotowała się do trudnego zadania. Fakt, razem pracowało im się znakomicie... I właśnie to do- datkowo utrudnia całą sytuację, pomyślała Callie, biorąc prysz- nic i zmywając z siebie nagromadzoną w ciągu dnia warstwę kurzu. Pod względem zawodowym oboje stanowili dla siebie wyzwanie i jakoś tak się działo, że dzięki temu doskonale się uzupełniali. Zawsze tak było. Podziwiała umysł Jake'a, mimo że krył się w środku naj- twardszej głowy, jaką znała, oczywiście poza własną. Był ela- 58 59 styczny, błyskotliwy, otwarty na nowe możliwości, na nieprze- widywalne zdarzenia... Jego umysł chwytał najdrobniejsze detale, obrabiał je i budował na nich niesamowite, wspaniałe teorie, które zwykle okazywały się prawdziwe. Problem polegał na tym, że stanowili dla siebie wyzwanie także i pod względem osobistym. I przez pewien czas... Przez pewien czas i w tej dziedzinie doskonale się uzupełniali. Tyle że najczęściej walczyli ze sobą niczym para rozwście- czonych psów. A kiedy nie walczyli, spędzali czas w łóżku. Kiedy zaś nie walczyli ze sobą, nie kochali się i nie pracowa- li... Cóż, wtedy obserwowali się z lekkim zdziwieniem i nie bardzo wiedzieli, co ze sobą zrobić. Tak właśnie było... Całe to małżeństwo było po prostu śmieszne, teraz świetnie to widziała. To, co wydawało się romantyczne, podniecające i seksowne, obróciło się przeciwko nim w zderzeniu z twardą rzeczywistością. Uciekli od świata i pobrali się, zupełnie jak para szalonych nastolatków, ale co z tego? Małżeństwo stało się polem bitwy, na którym oboje wytyczali linie, jakie na- wzajem zawsze byli gotowi przekroczyć