Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Przełazi niezdarnie przez poręcz z mieczem w ręku i przeniósł spojrzenie z Torgula na Rossa. Ziemianin uniósł z uśmiechem puste dłonie. - Już po kłopocie. Loketh odpiął maskę. - Morska Panna przekazała mi raport płetwiastych sług. Ale przedtem Tułacze marzyli, żeby utoczyć ci krwi. Jakiej magii użyłeś? - Żadnej. Po prostu prawda wyszła na jaw. - Ross wyciągnął rękę do Karary, która wspinała się zręcznie po linie, i przeniósł ją nad relingiem. Stanęła na pokładzie bez maski, odrzuciła do tyłu włosy i rozejrzała się wokoło z żywym zainteresowaniem. - Karara, to jest kapitan Torgul - przedstawił jej Ross dowódcę Tułaczy, który wytrzeszczał oczy na dziewczynę. - Karara pływa z płetwiastymi sługami, a one są jej posłuszne. - Ross wskazał na Tino-rau. - Taua ciągnie łódkę? - zapytał Polinezyjkę. Skinęła głową twierdząco. - Śledziliśmy was od samych wrót. Potem przypłynął Loketh i powiedział, że... że... - Po chwili wahania dodała: - Ale nic ci chyba nie grozi? Co tu się stało? - Wiele. Posłuchaj, bo to ważne: na wyspie, do której płynęliśmy, doszło do strasznych rzeczy. Byli tam Łysawcy. Zabili wszystkich krewnych tych ludzi. Przypuszczalnie dopłynęli tam batyskafem. Poślij jednego z delfinów, by sprawdził, co tam słychać i czy kosmici już odpłynęli. Karara nie zadawała zbędnych pytań, tylko gwizdnęła na delfina. Tino-rau machnął ogonem i odpłynął. Nie mogli na razie obmyślić żadnego planu, więc postanowili zaczekać na powrót Tino-rau, a do tego czasu trzymać się z dala od stanicy. - Z tej ich wiary w magię wynika jedna korzyść - zwierzył się Ross Kararze. - Tubylcy uwierzą bez zastrzeżeń, że delfiny są naszymi wywiadowcami. - Żyją przecież na morzu, które czczą i którego się obawiają. Może wiedzą, jak wiedział mój naród, że ocean kryje w sobie wiele tajemnic, a niektóre z nich mogą poznać wyłącznie te stworzenia, które w nim mieszkają. No dobrze... ale nawet jeśli odkryjesz batyskaf Łysawców, co będą z tego mieli Tułacze? - Trudno powiedzieć. - Ross sam nie wiedział, dlaczego wciąż łudzi się nadzieją, że będą w stanie wywrzeć zemstę na przedstawicielach bardziej zaawansowanej rasy. Miał jednak przeczucie, że zdołają tego jakoś dokonać. - A co z Ashe'em? No tak, Ashe... - Nie mam pojęcia - wyznał Ross z bólem. - Co się w ogóle stało przy wrotach? - zapytał. - Oba delfiny jednocześnie zwariowały. - Rzeczywiście. Trwało to kilka chwil. Ty nic nie czułeś? - Nie. - A ja miałam wrażenie, jakby ogień przeszył mi głowę. Zapewne jedno z zabezpieczeń Foanna. Mentalna zapora, na którą był niewrażliwy. A to oznaczało, że mógłby ją przezwyciężyć, chociaż nikt inny tego nie potrafił. Musiałby jednak podjąć się tego w pierwszej kolejności. Gdyby nawet kapitan Tułaczy dał się przekonać o daremności ataków na spustoszoną stanicę Kyn Add, czy zechce zawieźć ich do twierdzy ludu Foanna? A jeżeli nie, to czy z pomocą delfinów i łódki Ross mógłby powrócić sam i zaryzykować? Wątpił jednak, czy w pojedynkę jest w stanie wiele zdziałać. Podniecenie i siła woli pozwoliły mu przetrwać trudy dnia i nocy na Hawaice, ale wreszcie, mimo zahartowania i środków pobudzających zawartych w ziemskich racjach żywnościowych, ogarnęło go nieodparte zmęczenie. Podczas szkoleń ostrzegano go przed taką reakcją organizmu, ale razem z wieloma innymi sprawami wyrzucił to ze swojego przeciążonego umysłu. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał, była przesłonięta bladym obłokiem sylwetka Karary. Gdzieś za nim spierały się ze sobą czyjeś głosy, a gwałtowność tego odbierał raczej w tonie niż w zrozumiałych słowach. Wyrwany powoli z głębokiego snu bez marzeń uniósł ciężkie powieki i znowu zobaczył Kararę. Coś szczypało go w ramię, a może była to jeszcze część nierzeczywistego świata snu? - .. .cztery, pięć, sześć... - liczyła Karara. Ross dołączył: - ...siedem, osiem, dziewięć, dziesięć! Zanim doliczył do dziesięciu, rozbudził się całkowicie. Zorientował się, że zastosowała obowiązującą w nagłych wypadkach procedurę, z którą zapoznano ich na szkoleniach: dała mu zastrzyk sterydów. Kiedy uniósł się na łokciach i usiadł na wąskim łóżku, w kajucie płonęło światło, a za bulajem panował mrok. Dostrzegł Torgula, Vistura, kapitanów pozostałych dwóch korwet, wszystkich... Była nawet Jazia. Opuścił stopy na podłogę. Zaczął odczuwać spowodowany zastrzykiem ból głowy, który miał jednak szybko minąć. W kajucie zalegało pełne napięcia milczenie. Zastanowił się, co zmusiło Kararę do wstrzyknięcia mu sterydów. - O co chodzi? Karara schowała apteczkę do szczelnej podręcznej walizeczki. - Wrócił Tino-rau. W zatoce czeka batyskaf. Wysyła fale energii strumieniem skierowanym w stronę brzegu. - A więc ciągle tam są. - Ross nie podawał w wątpliwość raportu delfina. Żaden z ich wywiadowców nie mylił się w podobnych sprawach. Czyżby energia dostarczana na wyspę zasilała jakieś wykorzystywane przez Łysawców urządzenie? Załóżmy, że Tułaczom udałoby się odciąć źródło zasilania... - Morska Panna powiedziała nam, że ten statek siedzi na dnie portu. Gdybyśmy weszli na pokład... - zaczął Torgul. - Jasne! - Vistur grzmotnął pięścią w brzeg koi, na której wciąż siedział Ziemianin, potęgując tępy ból w głowie Rossa. - Zajmiemy łódź, a potem wykorzystamy ją przeciwko jej własnej załodze! Na twarzach Tułaczy pojawiło się ożywienie. Tę grę hawaikańscy korsarze świetnie rozumieli: zdobyć okręt wroga i skierować jego uzbrojenie na pozostałe statki floty. Plan ten jednak nie mógł się powieść. Ross doceniał techniczną wiedzę galaktycznych najeźdźców. Oczywiście on, Karara, a nawet Loketh mogliby dotrzeć do batyskafu. Ale czy dostaliby się na jego pokład, to już zupełnie inna sprawa. Dziewczyna z Polinezji potrząsnęła głową. - Tino-rau ocenia, że łódź emituje śmiertelne promieniowanie. W zatoce pływają śnięte ryby. Delfin został ostrzeżony u wejścia do rafy