Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Podszedł sygnalista ze słuchawką telefoniczną w dłoni. - Pan admirał, sir. Sherbrooke opuścił lornetkę. Nawet nie usłyszał dzwonka admiralskiego telefonu. Właśnie przed chwilą zobaczył nieprzyjacielski okręt, po raz pierwszy od tamtego straszliwego dnia. Poznał, że to „Minden", chociaż artyleria „Relianta" zamieniła go w dymiący wrak. Lufy jego dział skierowane były bezsilnie w niebo albo w kierunku otwartego morza, w kilku miejscach buzował nieposkromiony ogień, widoczny przez wielkie wyrwy w dolnej części kadłuba. Ale jedno jego działo strzelało ciągle, chociaż w dużych odstępach czasu i niecelnie. - Wykończ go - powiedział Stagg. - Daj sygnał na „Mulgrave'a". Niech pośle mu torpedę! - Nie potrafił ukryć swego podniecenia i zadowolenia. -Przekażę meldunek do Admiralicji. Sherbrooke uniósł jedną ręką lornetkę, która wydała mu się ciężka jak ołów. Usłyszał klekotanie lamp sygnałowych i zobaczył skrzące sięjak diament błyski z niszczyciela, potwierdzające przyjęcie sygnału. Wielki niszczyciel klasy M zmieniał już kurs. Najego ociekającym wodą pokładzie widać było kołyszące się rury wyrzutni torpedowych. Wytypowany do awansu na admirała kapitan płynął, żeby zadać wrogowi śmiertelny cios. - Nieprzyjaciel wstrzymał ogień, panie komandorze. Sherbrooke zobaczył dym, wydostający się z wylotów najbliższych luf. Evershed przestał strzelać. Wznowiłby ogień, gdyby otrzymał taki rozkaz. - Czy odwołamy „Mulgrave'a", panie kapitanie? - zapytał Rhodes. Sherbrooke pokręcił głową. 73 - Dopiero jak będzie po wszystkim. Zobaczył, że Rayner wpatruje się w niego, czując pewnie to samo co on. Wyszedł na pomost. Żołnierz przywiązany pasami do jednego z zainstalowanych na pomoście oerlikonów zawołał: - Załatwiliśmy go, panie komandorze! Udało się! Wszyscy na pomoście wpatrywali siew nieprzyjacielski okręt, ściskając się i obejmując. To, czego dokonali, przejdzie do historii tej krwawej wojny. A konwój mógł teraz płynąć bez przeszkód, żeby dowieźć tysiące żołnierzy tam, gdzie czekało ich inne przeznaczenie. Jednak Sherbrooke nie widział nic prócz umierającego okrętu. Czuł się tak, jakby patrzył na siebie, na swego „Pyrrhusa". Rozległ się stłumiony wybuch, potem jeszcze jeden. Dwie torpedy powinny wystarczyć. „Minden" zaczął szybko tonąć, a wydobywający się z niego dym stopniowo zamieniał się w parę, kiedy woda wdarła się do maszynowni i kotłów. Niszczyciel oddalił się od tonącego krążownika, a chwilę potem szary krajobraz rozjaśnił się potężnym błyskiem, tak jasnym, że morze odzyskało na chwilę swoją barwę. Rufa tonącego okrętu uniosła się bardzo powoli. Sherbrooke zobaczył poruszające się po niej filigranowe postaci, które nawet przez lornetkę wyglądały jak mrówki. Próbowały wdrapać się wyżej i wyżej, jakby w przypływie jakiegoś szaleństwa wierzyły, że uratują się, pozostając na okręcie. Być może wszyscy marynarze są tacy sami... Poczuł, że przez „Relianta" przeszedł jakby przeciągły dreszcz. Jakby i on zdawał sobie sprawę z tego, co się tu wydarzyło. - Przekazać sygnał na „Mulgrave'a", żeby przyjął rozbitków. Nastąpiła jeszcze jedna potężna eksplozja. Kiedy popatrzył znowu, na morzu był już tylko niszczyciel. Przypomniał sobie to, co powiedział Raynerowi w związku z wodno-płatowcem z „Mindena". „Gdyby byli na waszym miejscu, zrobiliby dokładnie to samo co wy". A gdy chwilę potem wydawał rozkaz otwarcia ognia, słowa same popłynęły mu z ust. A więc zwycięstwo? „Minden" już nie istniał, a paru rozbitków z jego załogi, którzy wołali teraz o pomoc, dowiedziało się może, co wycierpieli ludzie z „Pyrrhusa", kiedy zatonął ich okręt. Pozostało jeszcze wiele rzeczy do zrobienia. Trzeba było przygotować meldunki, ustalić zniszczenia, zająć się rannymi i zabitymi. Odwrócił się i dotknął ręką ociekającego wodą pancerza. Tylko kapitan tamtego okrętu mógłby powiedzieć, co Sherbrooke czuł w tej niepowtarzalnej chwili. Ale zwycięstwo? Nie, jeszcze nie. 74 6 Czyny i słowa Komandor Guy Sherbrooke dokładnie wysuszył kopertę suszką i położył ją na tacy obok innych listów. Ten list różnił się od oficjalnej korespondencji, która wymagała jego podpisu. Był to list prywatny, napisany własnoręcznie i zaadresowany do Edynburga. Wprawdzie miał związek z „Reliantem", ale zawierał też jakąś cząstkę jego samego. Z trzech ofiar bitwy jedna zginęła na miejscu, od wybuchu pocisku, który eksplodował jeszcze przed przebiciem się na pusty dolny pokład koło mesy. Wszyscy trzej byli mechanikami, członkami drużyn naprawiających zniszczenia. Był to nieszczęśliwy przypadek, gdyż nieprzyjacielski okręt doznał już wtedy poważnych uszkodzeń i nie mógł się utrzymać długo na wodzie. Z pozostałych dwóch jeden stracił rękę, a drugi miał ciętą ranę nad okiem. Podniósł się, jakby nagle czymś zaniepokojony, i podszedł do najbliższego iluminatora. Czuł się trochę dziwnie w stojącym bez ruchu okręcie, gdzie wśród obłoków kurzu i rdzy błyskały palniki spawaczy. Podobnie jak inne wielkie stocznie także Rosyth wypełnione było okrętami, które naprawiano, przebudowywano lub cięto na kawałki