Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Co o niej sądzicie? - zapytał kornak, zwracając się do Toby'ego i Indriego, którzy podziwiali tę wspaniałą budowlę, wzniesioną prawdopodobnie przezd trzema lub czterema wiekami. - Wspaniała - rzekł były sierżant. - To prawdziwa forteca, gdzie będziemy się mogli znakomicie bronić. - A czy słoń będzie mógł wejść? - zapytał Indri. - Stopnie go nie przerażają i pójdzie za mną - odparł kornak. - ChodŽmy zwiedzić tę fortecę - dodał Toby. Weszli głownymi schodami do wnętrza świątyni, poświęconej, zdaje się, Saraswati, małżonce Brahmy, ponieważ na szczycie bramy znajdowała się figura tejże bogini, przedstawiająca kobietę, która w jednej ręce trzyma książkę, a w drugiej kinnari, rodzaj lutni. świątynia była ogromna, prostokątna, ale ogołocona ze wszystkiego. Tylko na ścianach widniały płaskorzŽby, przedstawiające Brahmę w rozmaitych pozycjach, oraz uszkodzenia spowodowane czasem i wilgocią. Mury były grube, jeszcze w dobrym stanie i mogły się oprzeć nawet armacie, tylko część ogromnej kopuły runęła, a szczątki jej znajdowały się w rogu. Rownież i brama, cała z cyzelowanego brązu, ozdobiona figurami śiwy, Winszu i Brahmy oraz Kinara, czyli złośliwego demona indyjskiego, była tak gruba, że mogła się oprzeć każdemu taranowi. - To nieoczekiwane szczęście dla nas - rzekł Toby. - Tutaj będziemy się mogli długo bronić przed atakiem Sitamy i jego bandy. - Nie ma otworów w murze, przez które można by strzelać - zauważył Indri. - Wejdziemy na kopułę - odparł były sierżant. - Widzę tutaj schody, one nam pozwolą dostać się na nią. Gruboskórzec nie widząc kornaka wszedł po stopniach, które zresztą były bardzo wygodne, nawet dla zwierzęcia tych rozmiarów. Sapał, obracał się często w stronę bramy, strzygł uszami i pomrukiwał głucho. - Sahibie - odezwał się kornak, zwracając się do Toby'ego. - Sihor coś spostrzegł lub dosłyszał jakiś szelest. - Zamknijcie bramę! - rozkazał były sierżant grzmiącym głosem. - A ty, Indri, chodŽ za mną na kopułę razem z Bandharą. - A Sadras? - Niech zostanie tutaj i razem z kornakiem pilnuje Dhundii. Aha! - Czego chcesz jeszcze, Toby? Były sierżant przywołał chłopca. - Mój dobry Sadrasie - odezwał się do niego - może się zdarzyć, że zostaniemy zabici, bo nigdy nie wiadomo, co się może stać w bitwie. Jak zobaczysz, że padamy na ziemię, uciekniesz do Pannahu z Górą światła i opowiesz radży wszystko, co się z nami stało. Przynajmniej on nas pomści. - Tak, sahibie, Sadras jest mały i może się ukryć przed oczyma dakoitów, a nawet Sitamy. - A teraz, Indri, wytoczymy walkę tym łotrom - rzekł Toby. - Pokażemy im, że były sierżant sipajów i były ulubieniec gaikwara nie boją się. Do nas, Bandharo! Przynieś tyle naboi, ile tylko zdołasz. Zamknęli bramę, postawili przy niej słonia, po czym wskoczyli na schodki wijące się wokół kopuły i kończące się u jej szczytu. Tam znajdował się zupełnie okrągły otwór, który wychodził na mały taras otoczony murowanym parapetem wystarczającym, aby zatrzymać kule oblegających. - Stąd będziemy mogli strzelać na wszystkie strony, nie narażając się na kule dakoitów - rzekł Toby. - I ogarniemy wzrokiem całą okolicę świątyni - dodał Indri. - To będzie dla nich twardy orzech do zgryzienia. - Damy im taką nauczkę, że zapamiętają ją sobie na zawsze, mój przyjacielu. Ach! Zachciało wam się Góry światła! Damy wam ołowiu zamiast diamentu. - Jeszcze ich nie widać. - Mylisz się, panie - odezwał się Bandhara, który od pewnego czasu przypatrywał się gęstej grupie bananów rosnących naprzeciwko schodów. - W tej chwili dojrzałem pomiędzy liśćmi błysk strzelby lub szabli. - I ja spostrzgłem strzelby połyskujące pod liśćmi bananów - dodał Toby. - Spróbujmy wykurzyć przednią straż, zanim nadejdą inni. Właśnie chciał pociągnąć kurek strzelby, kiedy spod zarośli padły trzy strzały. Toby i jego towarzysze mieli tylko tyle czasu, żeby się rzucić za parapet. Pociski przeleciały nad ich głowami, a jeden trafił w szczyt muru. - Ho! Ho! - wykrzyknął Toby spokojnie. - Te łotry nieŽle strzelają! Ale my lepiej celujemy. Indri, chcesz zacząć? Widzę tam jednego z tych bandytów, jak pełznie pomiędzy krzakami, aby... Głos jego zagłuszył przeraŽliwy hałas, który rozległ się nagle wśród gęstwiny oataczającej świątynię. Nadzy jak robaki ludzie wyskoczyli raptem z krzaków, podnosząc w górę strzelby i szable i wymachując nimi groŽnie. Była ich przynajmniej setka. Rzucali się jakby opanowani szałem, ryczeli jak demony, zderzali się, skacząc jak rozjuszone tygrysy. Pędząc jak rozhukane konie, okrążyli starą świątynię ciągle złorzecząc, potem znikli w gęstwinie, zanim jeszcze Toby, Indri i Bandhara, zdumieni nieoczekiwanym wypadem, pomyśleli o tym, żeby ich przywitać strzałami. - Gdzie Sitama mógł znaleŽ tylu ludzi? - zapytał Toby przygnębiony. - I czy zdołamy im się oprzeć? - dodał Indri z przerażeniem. - Brama jest mocna, a ściany grube - rzekł Bandhara. - Tak, ale ja zaczynam powątpiewać o naszym zwycięstwie - odparł Toby. - Stu ludzi! A kto wie, czy to wszyscy. - I uzbrojeni w strzelby. - A nas jest tylko pięciu, w tym jeden chłopiec. Ech! Jeżeli mamy umrzeć, zabijemy wielu z nich, nim padniemy! Bandharo, idŽ zawołać jeszcze kornaka. Będzie to jedna trzelba więcej. - A Dhundia? - zapytał Indri. - Sadras wystarczy, żeby go pilnować. Ma dwa pistolety i nie zawaha się strzelić do zdrajcy. W tej chwili potężny głos, który poznali natychmiast, rozległ się wśród zarośli bananów: - Niech biały myśliwy i ulubieniec gaikwara posłuchają mnie. - Sitama! - wykrzyknęli jednogłośnie były sierżant i Indri, opanowani drżeniem. - Słyszeliście mnie? - krzyknął fakir. - Mów - rzekł Toby, gotując się do strzału. - Chcecie pokoju, czy wojny? - Czego żądasz, aby dać nam pokój? - Góry światła i uwolnienia Dhundii - odpowiedział fakir. - PrzyjdŽ po jedną i drugą, jeżeli masz dosyć odwagi - odparł Toby z ironią. - Odmawiacie? - Tak, dopóki będziemy mieli nadzieję, że strzaskamy ci głowę kulą i oczyścimy ziemię z takiego nędznika jak ty. - Mam stu ludzi. - A my mamy pięćset naboi. Nastąpiła krótka cisza, a potem tych stu demonów wypadło nagle po raz drugi z gęstwiny, wyjąc się jak dzikie zwierzęta; rozproszyli się dokoła świątyni i wszczęli piekielny ogień skierowany na szczyt kopuły. Toby, Indri, Bandhara i kornak, który przyłączył się do nich, uklękli za parapetem zdecydowani drogo sprzedać życie i nazabijać tylu ludzi, ilu tylko zdołają. - Ty zajmij się nabijaniem zapasowych strzelb - rzekł Toby do kornaka